Była sobie dziewczyna (2009)

An Education
Reżyseria: Lone Scherfig
Scenariusz: ,

Młoda, inteligentna dziewczyna dorasta w Londynie w latach sześćdziesiątych. Jej rodzina bardzo chce by studiowała na Oxfordzie. Tymczasem ona wdaje się w szalony romans z poznanym w niezwykłych okolicznościach mężczyzną, który obiecuje, że nauczy ją życia i miłości… Te niepowtarzalne lekcje będą się odbywały w luksusowych salach balowych i dyskotekach, zadymionych kafejkach Londynu i pod dachami dekadenckiego Paryża…

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Genialnie osadzona w realiach Londynu i Paryża lat '60 historia o tym, że w życiu nie ma darmowych drinków ani dróg na skróty.

Prosciutkie, a ladne - swietnie zagrane.

Jak miło Cię znowu czytać :)

Lapsus, zmieniłeś zdjęcie? Czy muszę jednak iść do okulisty? Jakiś oddalony jesteś? :)
Pozdrawiam !

Rzekłbym nawet, bardzo ładne. Mam ochotę dać Carey Mulligan Oskara.

Wciagajaca, bezpretensjonalna historia, rewelacyjnie zagrana przez caly zespol, ze szczegolnym uwzglednieniem Mulligan i Moliny. Troche zbyt stereotypowo i przewidywalnie, zeby zostac na dluzej w pamieci, ale na pewno bardzo przyjemnie i beztrosko. Mozna.

Sympatyczny, ładnie zrealizowany film, co prawda prezentujący historię, którą w zasadzie każdy zna i potrafi przewidzieć jej ciąg dalszy i finał, ale robi to w sposób zgrabny i niegłupi, subtelny i dość urokliwy. Wiarygodny obraz epoki, urocza (i również wiarygodna w roli nastolatki ambitniejszej niż rówieśniczki) Mulligan, kilka niegłupich, nawet jeśli nieoryginalnych prawd, choć bardziej odnoszących się do ówczesnego, jeszcze zamkniętego, a nie dzisiejszego, wyemancypowanego świata.

Banalna historyjka z banalnym morałem. Nie ma drogi na skróty, a mimo to wszyscy wciąż się na jej miraże nabieramy - niezależnie od wieku. Dobrze się ogląda, ale po seansie miałam ochotę wzruszyć ramionami... Czy naprawdę w tamtym roku nie było lepszych filmów? Ach, Carey Mulligan - cudowna! Jej mimika i głos usprawiedliwiała częściowo siedzenie przed ekranem przez półtorej godziny.

Inteligentny, świetnie poprowadzony, dobrze zagrany i z dużym urokiem. Mimo niestety dość przewidywalnego przebiegu, ma zdecydowanie więcej treści niż typowa komedia romantyczna, jako która próbuje być promowana. Każdy ma szansę znaleźć coś dla siebie, a nawet jeśli nie, to film jest tak przepełniony subtelnym humorem - widowania śmieje się co chwila - że z przyjemnością można wytrwać te 90 minut. Carey Mulligan wygląda i zachowuje się jak młodsza wersja Audrey Hepburn.

Jestem zawiedziona.
Wszystko jest w tym filmie przewidywalne.
Jeśli wyjazd w nieznane to oczywiście do Paryża. Jeśli studia to tylko na najlepszej uczelni. Jeśli miłość to taka której nie da się pogodzić z nauką.
Proponuję alternatywny tytuł filmu:"Oxford o muerte"

Komediodramat, który w niebanalny sposób piętnuje lukę pomiędzy kształceniem a wychowaniem. Pokazuje, że problem był już znany w latach '60, wcale nie jest wynalazkiem naszych czasów. Czy praca, wykształcenie są wartością samą w sobie? Dlaczego? Czy ktoś potrafi wskazać młodzieży słuszną drogę i ją sensownie uzasadnić? Czy każdy musi się uczyć na własnych błędach?

Mimo wszystko bez odpowiedzi pozostaje pytanie "po co"?

Po co co?

Co po co?

Co co po?

Edukacja.

aha, to :)

Gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości, że należy uczyć się i pracować, aż człowiekowi garb wyrośnie, ten film go o tym przekona. Cielęca, hedonistyczna młodość marnie kończy. Wielkość wielokrotnie tu wspominanej "Jane Eyre" polega między innymi na tym że unika taniego moralizatorstwa. Trywialność "An Education" na tym, że tego nie robi. Mimo wszystko dobre aktorstwo, wiele zabawnych scen, świetna atmosfera w kinie, więc można.

Czy tak znowu należy? Czy tak znowu marnie? Ja tam nie wiem, czy ten film (mimo że owszem, oczywiście nieoryginalny w fabule i wymowie) jest pod tym względem tak jednoznaczny. Wszystkie gorzkie rzeczy na temat edukacji, jakie zostają tu powiedziane, w gruncie rzeczy nie tracą na wartości - nawet pomimo tego, że w końcu zostaje nam dane obejrzeć drugą stronę życia pani Stubbs. W końcu tytuł (oczywiście oryginalny - o polskim potworku na trzy-cztery zapominamy!) można interpretować wielorako. Bo, owszem, to film o wartości (i słabości) tradycyjnie pojmowanej edukacji, ale z drugiej strony prawdziwą nauką życia był dla Jenny właśnie ten cały romans. Stąd nie powiedziałbym, że skończyło się to dla niej marnie. Owszem, przykro; owszem, sporo zmarnowała, choć w końcu udało jej się dostać na ten Oksford - ale czego się dowiedziała o życiu, tego się dowiedziała. I kiedy film się kończy, można odnieść wrażenie, że tego nie żałuje. Choć owszem, my wiemy, że nie musiało się skończyć tak różowo.

Też zwróciłam uwagę na to, że w gruncie rzeczy nie dowiadujemy się wcale, że studiowanie przez kobietę w latach sześćdziesiątych anglistyki było drogą do jakiegoś interesującego, pełnego wrażeń życia. Najwyżej do nudnej, bezpiecznej egzystencji pośród książek i pocztówek. A książki i pocztówki można mieć również, skończywszy szkołę dla sekretarek. Pójść na Oxford „trzeba” chyba głównie dlatego, że wszystko „poniżej” oznaczałoby porażkę i ostateczne przyznanie do bycia „kobietą zrujnowaną”. Albo dlatego, że to stary, znajomy cel życiowy.

Dla mnie bardzo celnym zdaniem jest zarzut wobec rodziców, którzy powinni chronić swoje dziecko a niespodziewanie okazali się niewiele mądrzejsi od niego. Oczywiście, działali w oparciu o fałszywe przesłanki, ale od rzetelnych wychowawców oczekiwalibyśmy raczej zdania „Wyjdziesz za mąż dopiero jak skończysz szkołę”. Tymczasem z nich (wcale nie „o dziwo”, jeśli pamiętamy w jakich czasach toczy się akcja, ale „o dziwo” jeśli przypomnimy sobie ich wcześniejszą edukacyjną obsesję) wyłazi nagle opinia, że właściwie to wystarczy w zamian znaleźć „dobrą partię".

Ten film to dla mnie dziwaczna hybryda wiktoriańskich opowieści o niegrzecznych dzieciach, które kłamią rodzicom, by przez to skończyć żebrając na ulicy, z komedią romantyczną, która powinna mieć happy-end, coby nie zepsuć humoru zakochanym parom na widowni.

Każda napotkana osoba ostrzega Jenny przed pakowaniem się w romans, ale ona musi osobiście dostać po nosie. Nuuuda...

Fabuła zawiera wiele chwytów, które sprawiają, że widz zaczyna postrzegać ten romans jako coś niewłaściwego - nowy chłopak Jenny i ona sama okłamują rodziców, potem Jenny musi jeszcze zaakceptować jego niezbyt etyczne zajęcie. Ona to robi, bo jest zachwycona nowymi doświadczeniami, ale my już zaczynamy się domyślać, że źle się dzieje i że biedaczka powinna jednak zakuwać łacinę. To moralny upadek, z którego Jenny podźwignęła się dzięki rodzinie i przyjaźnie nastawionej nauczycielce (gdy dorośnie, stanie się pewnie taka sama jak ona).

Jeśli chodzi o zakończenie, to zrozumiałam je odwrotnie - Jenny nie wspomina nowemu chłopakowi, że już była w Paryżu, bo chce o tym zapomnieć i żyć jak dawniej. Dostała nauczkę, że nie ma drogi na skróty - jeszcze jedna motywacja do tego, żeby pilnie się uczyć. Teraz pozostaje tylko zostać przykładną studentką. Czyli mniej więcej to samo, co stałoby się bez całej tej miłosnej afery. Wielkiej zmiany nie widzę.

Ja trochę ironizuję, ale dobiły mnie zupełnie te nawiązania do "Dziwnych losów Jane Eyre". Gdyby Jenny bardziej przykładała się do angielskiej literatury, mogłaby uniknąć klapsa od losu. Masakra.

Przyjemny film ze świetnie napisanymi dialogami i uroczą atmosferą.
Największy plus tego dzieła to z pewnością chropawy, nieobrobiony po holiłudzku scenariusz i jego realizacja.
Na minus drewniane zakończenie, "kontrowersyjne" przesłanie oraz kilka małych zgrzytów montażowych.
Tak czy inaczej polecam.

Zaskakuje, ale na tyle tylko, by nikogo nie urazić. W zasadzie przez większą część filmu udaje się twórcom uniknąć mielizn filmów o dojrzewaniu, filmów o miłości, filmów o edukacji (a pod te kryteria można by film Scherfig podpinać). I wiem, wiem, że to film w którym główną bohaterką jest Jenny. Ale (i nie mówię tego z sympatii do Sarsgaarda) brońmy się przed ostatecznym określeniem Davida jako skończonego łajdaka. Na szczęście na takie uproszczenia nie ma tu miejsca...

Świetnie zagrany film z cudownie odtworzonymi realiami Londynu lat 50-60 i genialną ścieżką dźwiękową. Niby lekki i przyjemny, a jednak z morałem, tylko nie jestem pewna, czy morał, jaki wyciągnęłam, jest tożsamy z morałem założonym (?) przez reżysera. :)

Akurat Londyn nie zmienił się wiele przez ostatnie pół wieku :)

Jak tam byłam parę lat temu, to zdecydowanie wszystko inaczej wyglądało. :P Zupełnie inny klimat. ;) I ten z filmu chyba mi bardziej odpowiadał... chociaż to i tak moje ulubione zagramaniczne miasto. ;)

Wyrób sobie w końcu ten paszport co? :->
Zgodzę się, że Londyn jako taki nie zmienił się wiele, ale w sferze wyglądu, bo obyczajowo to jednak bardzo.

Dobry film, ale raczej w stronę przeciętnego. Jego największy plus to przede wszystkim klimatyczne ukazanie Londynu lat 50-tych, jego obyczajowości. Oraz ścieżka dźwiękowa, imho rewelacyjna. Gra aktorska dobra, choć czasami Carey Mulligan wydaje się zbyt przestylizowana na Audrey. Nie nazwałabym tego filmu komedią romantyczną, tylko filmem obyczajowym.Lecz skoro ta pierwsza nazwa jest potrzebna by więcej ludzi zechciało obejrzeć ten film, to niech tak będzie.

Film wydawał mi się być stworzony dla mnie. Lubię Hornby'ego i klimaty lat sześćdziesiątych. Tymczasem... Jest to banalna historyjka dla grzecznych panienek z morałem. Schematyczna i kiczowata. A "dachy dekadenckiego Paryża" - to pocztówka dla turystów... Z trudem wysiedziałam do końca. Punkty przyznaję jedynie za aktorstwo.

To prawda, morał szokująco nachalny i zupełnie "niedzisiejszy". Z drugiej strony z przyjemnością śledziłem rozmowy między filmowymi postaciami.
Dialogi urocze, dowcipne, świetnie napisane, a aktorstwo na wysokim poziomie. Dla mnie to zupełnie wystarczające żeby seans filmu uznać za udany.

Naiwne? Proste? Bardzo możliwe, ale ogląda się to wspaniale.

Według mnie wbrew reklamom filmowi bliżej do komediodramatu niż komedii romantycznej.
Historia jest taka jakaś taka sobie ^_^. Zdecydowanie mocną stroną "Dziewczyny" jest aktorstwo - zwłaszcza Carey Mulligan i Rosamund Pike - oraz świetne żarty.
Przeczytaj spoilery +

Ja nic nie rozumiem - 16-latka zadaje się z jakimś starym gościem i wszyscy są zadowoleni. Do czasu. Ja wiem, że nastolatki puszczają się ze staruchami po galeriach albo w dyskotekach, ale żeby tym się od razu zachwycać jako lekcją życia?

No ale to był przecież taki szarmancki staruch.. to co innego!

Właśnie sęk w tym, że nikt nie jest zadowolony, tylko ona. Do czasu.

Ja miałam wrażenie, że rodzice dali się jednak uwieść bohaterowi. Chyba wierzyli, że będzie się chciał z nią ożenić. Z naszego punktu widzenia pomysł wiązania planów matrymonialnych z szesnastolatką wygląda absurdalnie, ale kiedyś zamążpójście w okolicach matury nie było niczym niezwykłym. No i zapewne rzadko chodziło o małżeństwo z rówieśnikiem w takim przypadku. Oczywiście nie wiem, na ile twórcy filmu wstrzelili się z tym pomyslem w odpowiedni okres/miejsce - czy to jeszcze wtedy/tam było normalne czy już raczej dziwne. Na pewno zresztą takie normy nie zmieniają się z roku na rok, tylko przez jakiś czas zjawisko robi się coraz mniej popularne.

Myślisz, że w latach 60-tych uwodzenie nastolatki przez trzydziesto (paro) letniego faceta było społecznie przyjętą normą? W sumie po zastanowieniu może tak być - z rówieśnikiem to na noc córki bym nie puścił, ale z eleganckim biznesmenem jak najbardziej ;)
Oczywiście wszyscy uważamy Polańskiego za bohatera, niewinną ofiarę nagonki tych amerykańskich konserw.
A zupełnie serio - prędzej jestem w stanie zrozumieć romans 20 latki z panem po 70ce, niż uczennicy z panem od wufu, choćby miał 23. Wiem, że brzmię jak stary ramol , ale niech zwyczajna dziewczyna skończy najpierw zwyczajną szkołę. Nieprzypadkowo okres dorosłości wyznacza mniej więcej czas ukończenia szkoły. Bohaterka filmu w dzisiejszej Polsce chodziłaby do gimnazjum.

Nie wiem na pewno, nie było mnie na świecie ^_^.

Rozumiem Twoje nastawienie do różnic wiekowych. Moje jest podobne - istotny jest, że tak powiem "społeczny status" obojga. Uczennica + dorosły to dla mnie dziwna para, mimo że na ogół można legalnie wyjść za mąż/ożenić się na rok przed maturą. Tak samo "dziwne" są dla mnie małżeństwa zawierane przed, powiedzmy, 25. rokiem życia - ale wiem, że to kwestia czasów, w których się wychowałam (parę dekad temu 24. lata to był "podeszły wiek panny" umożliwiający dyspensę na ślub z bliższym kuzynem ^_^). To się wszystko po prostu bardzo zmienia.

Podam Ci przykład bardzo dziwnej pary: uczennica trzeciej klasy szkoły podstawowej i pan ziutek, co przeprowadza ją za rączkę przez przejście dla pieszych. Znam taką parę. Ja dobrze wiem, że istnieją miłośnicy kwaśnych jabłek, ale po prostu za nimi nie przepadam.

Jest różnica pomiędzy dziesięcioletnim dzieckiem a młodziutką kobietą, jaką zwykle jest już szesnastolatka. Obie mają zwykle pstro w głowie, ale jednak do niedawna tę drugą uznawano już za "pannę na wydaniu", stosownie traktowano a i ona miała świadomość, że niebawem czeka ją zamęście, własne gospodarstwo itd. (np. moja babcia w latach pięćdziesiątych wyszła za mąż w wieku lat 17).

Może matka bohaterki sama nie była wiele starsza, kiedy poproszono ją o rękę? Przecież cała intryga filmu polegała na tym, że facet nawet rodziców przekonał o swoich poważnych zamiarach i sprawiał wrażenie dobrej partii. Na tyle dobrej, by ci ludzie, którzy pierwotnie planowali dla dziecka studia dali się "nawrócić" na staromodne tory.

Ale o czym Wy mówicie, jaki staruch?! Przecież to młody facet był!! Po prostu nie dziecko. :)

No właśnie, bez przesady. 16 lat to też nie tak mało; dzisiejsze szesnastolatki w większości nie są już "dziećmi", cokolwiek by to miało znaczyć. Bardziej istotne może być faktycznie to, że ona jeszcze chodziła do szkoły, a on już nawet nie był studentem

Wiele dzisiejszych szesnastek ma już dzieci ;)
A wiecie , co łączy austriacką nastolatkę i wino?

Ja wiem, co łączy!

Film o pułapkach naiwności, szkoda tylko, że sam również bardzo naiwny. Na plus aktorstwo.

Obejrzałam "An Education", po czym weszłam na filmastera, żeby go ocenić... i tu ze zdziwieniem odkrywam, że film został już przeze mnie oceniony, i co więcej, na 9 gwiazdek. Po pierwsze, w ogóle go nie pamiętałam, co mi się nie zdarza przy oglądaniu filmu (zawsze prędzej czy później sobie przypominam, że go oglądałam), a to już świadczy o nim samym i o reżyserii, a po drugie teraz oceniam go prawie że o połowę słabiej. Film jest przyjemny, jednak mocno przeciętny. Genialna rola Carey Mulligan, jak zwykle zresztą, ale reszta pozostawia wiele do życzenia, głównie pod względem kreatywności. Jest przewidywalny. Podobał mi się jednak minimalizm- niewielu aktorów, niewiele kręconych miejsc, bez przepychu, w tym filmie daje to na plus. Poza tym nie polecam, są lepsze filmy do oglądania, tym bardziej te moralizatorskie.

kotskacukru
AgaL
bluray
NarisAtaris
magdeburd
polislaw
MureQ
liz29
JUMAN
kajag