Królestwo zwierząt (2010)

Animal Kingdom
Reżyseria: David Michôd
Scenariusz:

Pope Cody, uzbrojony rabuś, działa w gangu byłych detektywów - renegatów. Ukrywa się wśród znajomych i rodziny, którzy również są z prawem na bakier. Wkrótce przyjeżdża i zamieszkuje wraz z nim jego siostrzeniec - Joshua "J" Cody. Kiedy napięcie pomiędzy jego rodziną a policją osiągnie krwawy szczyt, "J" znajdzie się w centrum zimnokrwistych działań zemsty, które obrócą rodzinę do góry nogami. A z pomocą siedemnastolatkowi przyjdzie detektyw Leckie (Guy Pearce).

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Oto kryminał! Kryminał? Bo to jest tak- idziesz na australijski kryminał, z nieznanymi aktorami, nieznanego reżysera, bo ktoś powiedział, że to całkiem niezły film. A tu ni stąd ni zowąd włazisz z butami w sam środek gangsterskiej rodzinki. Wszystko w tym filmie jest na wyciągnięcie ręki - wzajemne relacje, emocje, strach przede wszystkim. Szokujący to obraz, bo strasznie prawdziwy. Doskonałe aktorstwo. Do tego to bardzo smutny film, w zasadzie pozbawiony nadziei.

Kino gangsterskie z Australii, w którym wszyscy mówią do siebie per "mate", "sweetie" i "love". Bez wielkiej widowiskowości, stawia raczej na atmosferę, aktorstwo i mroczną opowieść. Jacki Weaver wygląda i gra trochę jak damska wersja Jacka Nicholsona a Ben Mendelsohn stworzył świetnego kameralnego psychopatę. Nawet jeśli początkowo nie zachwyca, poczekać do zakończenia - wtedy zacznie.

Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że to historia Lucky Lukea i mamuśki Dalton z inwentarzem jej potomstwa. Tyle, że na poważnie i nie tak kolorowo. Wytrwale i skutecznie budowana gęstniejąca, osaczająca atmosfera i Jackie Weaver przyprawiająca o dreszcze. Porównania z "Prorokiem" uzasadnione. Dla mnie Michod bije Audiarda. Więcej takich debiutów chcę!

Dawka kryminalnego kina rodem z Australii. Thriller oparty na artystycznych ujęciach, powolnym rytmie i mrocznej muzyce. Niech jednak nikt nie myśli, że to nudna historia! To stylowy gangsterski film trzymający w napięciu, z charakterystycznymi postaciami i mocnym zakończeniem. Plus klimatycznie sfilmowane Melbourne. Warto.

Niby nieźle zagrany, niby fajne postacie, niby wciąga, ale jakoś mnie nie przekonał. Jak na sensację - zdecydowanie za długi.

Doskonały! A jaka muzyka - jest kolejnym aktorem w tym filmie. Chłopak przez lata izolowany przez swoją matkę od przestępczej rodziny, po jej śmierci (przedawkowanie heroiny) trafia w ich szpony. Dla nikogo nie kończy się to dobrze.

Australijski dramat kryminalny „Animal Kingdom” urzeka niespiesznym rytmem, atmosferą zagrożenia, perfekcyjnymi ujęciami i niepokojącą muzyką. Film jest totalnie nieefekciarski, rewelacyjnie zagrany (Jacki Weaver i Ben Mendelsohn stanowią klasę sami dla siebie), cały czas trzyma w napięciu, a zakończenie jest po prostu genialne!

Bardzo sprawnie zrealizowana, kameralna historia o złoczyńcach, którym przewodzi niejaki Papież (najciekawsza postać w filmie) i ścigającej ich policji, której przewodzi Guy Pearce (z bujnym wąsem). Trwale uodpornieni na "lubienie" gangsterów widzowie nie będą zachwyceni, ale reszta powinna się dobrze bawić. Mocny debiut.

Bo ja wiem, czy Papierz najciekawszy? I czy taki przewodzący? Dla mnie jedno i drugie kryterium spełnia mamuśka. Pewnie, że Pope jest najbardziej przerażający, ale przez tę swoją psychopatię troszkę jednowymiarowy.

Zgadzam się z Esme, przecież samcem, a raczej samicą alfa w tym stadzie była mamuśka i to de facto ona była najciekawsza - gotowa była poświęcić najmniej zżytego ze stadem osobnika, by uratować resztę swojej grupy. Osobiście ciekawa byłabym jej reakcji na to, co zrobił chłopak po rozprawie sądowej. Szkoda że akurat tutaj kończył się ten film.

(SPOILERY!)..........................................Pope bezpośrednio napędzał falę zbrodni stąd pewnie napisałem, że przewodził. Mamuśka działała zza kulis i dopiero w końcówce, kiedy została sama, na oczach widza zaczęła pociągać za sznurki.
Dla mnie cała rodzinka była jednowymiarowa w tym sensie, że nikogo nie polubiłem bardziej czy mniej. Wszystkim życzyłem rychłego wylądowania za kratkami ;). Reżyser robi sporo żebyśmy poczuli choć odrobinę sympatii do niektórych członków stadka, ale pozostawałem niewzruszony. Mamuśka była na pewno ciekawą postacią, ale zdecydowanie najwięcej radochy (jakkolwiek by to nie brzmiało) sprawiały mi sceny z Popem. Miał w sobie to coś. Jego postać wydała mi się najbardziej dopracowana. Najbardziej sugestywna. Uwagę zwracała choćby jego gra ciałem. Lekkie, nagłe przykurcze sylwetki, momentami chwiejny, trochę niepewny krok. To świetnie dopełniało psychologię.
Głosuję na Papieża :)

W zasadzie jak tylko zobaczyłam rodzinkę w naturalnym środowisku, nie miałam wątpliwości kto tu rządzi i bynajmniej nie obstawiałam, że Pope. Ale to prawda, że został świetnie zagrany i był totalnie upiorny. Czytałam wywiad z reżyserem, w którym zwrócono uwagę na ubiory postaci - podczas gdy mamuśka ubiera się szykownie, ale trochę zbyt młodo na swój wiek, Pope nosi niedopasowane ciuchy kupione mu przez matkę. Bo jest mu wszystko jedno co kto o nim myśli.

Ja niestety też nie polubiłam nikogo z ferajny, nawet Josha, który powinien budzić trochę współczucia, bo wpakował się w taką kabałę. Może to po prostu "zimny" film.

Ty nie miałaś wątpliwości, a ja mamuśkę początkowo potraktowałem mniej więcej tak jak opisał ją Josh...że "po prostu chciała być blisko wydarzeń". Dopiero z czasem zacząłem dostrzegać jej prawdziwe oblicze. Niewykluczone, że przez to też nie doceniłem tej postaci należycie.
Również nie polubiłem Josha (i było to nielubienie od pierwszego ujęcia). Zapewne zredukowało to znacząco przyjemność z seansu, bo jednak wg mnie reżyser mocno o to polubienie zabiegał.
Jest np. w filmie kilka scen, charakterem przypominających mi odrobinę te z Paranoid Parku, w których zostajemy sam na sam z przerażonym Joshem (najmocniejsza to chyba ta "kiblowa" u rodziców dziewczyny, kiedy wiemy, że zbliża się Pope). Ja na tych scenach czułem prawie zupełną obojętność. To na pewno nie służyło odbiorowi filmu i znacząco stępiało odczuwalną dramaturgię. Dlatego wydaje mi się, że jednak nie miał to być po prostu "zimny" film.

Akurat w scenie "kiblowej" trochę emocji jednak odczuwałam - ale głównie dlatego, że Pope był taki przerażający, a nie dlatego, że Josh taki biedny :) W ogóle chyba Pope generował większość napięcia. Bardzo podobała mi się scena, w której Papież siedzi w fotelu, słucha muzyki i gapi się na śpiącą dziewczynę Josha. Bardzo złowróżbna. Ale ogólnie jeśli chodzi o pejzaż emocjonalny to przez cały film raczej umiarkowanie - i nagle zakończenie, które zdruzgotało mnie całkowicie! Nawet jeśli nie był to zamierzony efekt (może i faktycznie nie był), to takie emocjonalne uśpienie widza, żeby nagle go walnąć patelnią, jest super.

Oj tak. Ta z Popem gapiącym się na dziewczynę była mocna :)
Podobała mi się też scena kiedy Josh podchodzi do Pope'a, który ogląda telewizję (bodajże nazajutrz po tym jak rozwalili gliniarzy). Papież silnie przekrwionymi oczami nerwowo spogląda raz na telewizję, raz na Josha, coś mu odpowiada, jest w jakimś dziwnie niepokojącym amoku.
Co do zakończenia, to faktycznie jest mocne. Szokująco orzeźwiające ;)

"Papierz"? Ki diabeł? ;-)

No, "Pope" znaczy "Papież". Chociaż nie jestem pewna czy to ksywa czy zdrobnienie. :)

Tylko z jakiej przyczyny ma to być pisane przez rz?

Ostatnio rzadko używane słowo i jakby mi zardzewiało. Już poprawione.

Bardzo klimatyczny a przy tym zaskakujący. Krótkie przypomnienie, że jesteśmy bardziej zwierzęcy niż nam się wydaje.

Zaskakujące w tym kryminale są przede wszystkim artystyczne zdjęcia i ciekawe kadrowanie, zupełnie nie przystające do tego gatunku, budzące we mnie skojarzenia ze sposobem filmowania w serialu Breaking Bad.

Nola
bartje
Michalwielkiznawca
NarisAtaris
Szklanka1979
MureQ
mrci
jakilcz
PrzemyslawLes
Ambrotos