Pewnego razu w Anatolii (2010)

Bir zamanlar Anadolu'da
Reżyseria: Nuri Bilge Ceylan

Na pierwszy rzut oka wyróżnione Grand Prix na festiwalu w Cannes Pewnego razu w Anatolii sprawia wrażenie kryminału. To zapis poszukiwań zwłok zamordowanego mężczyzny, którego oprawca był zbyt pijany, by zapamiętać, gdzie zakopał ciało. Jednak kulisy zbrodni szybko schodzą na drugi plan. W chłodnej opowieści o nużącej podróży policjantów, prokuratora, lekarza i podejrzanego, najistotniejsze stają się relacje między bohaterami, ich pozornie nieznaczące uwagi, urwane rozmowy. (www.nowehoryzonty.pl)

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Festiwal NH się zaczął i jak dla mnie zaczął się wyśmienicie. Filmem na pozór prostym - ot śledczy próbują znaleźć zwłoki zamordowanego mężczyzny. Jadą po nocy, męczą się (a niejeden widz pewnie z nimi), rozmawiają. Niby o niczym, ale, jak okaże się na koniec, wcale nie. W tle fantastycznie sfotografowana, potargana jesiennym wiatrem Anatolia. Mogłoby być z tego 2,5 godziny pięknej nudy, ale na szczęście Ceylan wie jak utrzymać ciekawość widza. Ba, wplata nawet wątki komediowe (Clark Gable! :)).

Pozdrawiam z sali nr 9, gdzie właśnie się będę przed 2,5h nudzić:D

Chyba czegoś w tym filmie nie zrozumiałam, bo męczyłam się strasznie. A nie jest łatwo zmęczyć mnie filmem!

Nie chcę tu spoilować - podyskutujemy w Literatce - ale nie wydaje mi się, żeby to był film, który ciężko zrozumieć. To taki moralitet: o prawdzie (czym jest, czy warto do niej dążyć), o odpowiedzialności za swoje czyny, o zbrodni i dorastaniu do kary. Rozumiem, że raczej forma może męczyć, bo film toczy się powoli, a najważniejsze sprawy pojawiają się mimochodem. Aczkolwiek mnie wciągnął od pierwszej do ostatniej minuty - nawet jak te samochody jechały w ciemnościach, to patrzyłem zafascynowany :)

Niby turecki minimalizm z pięknymi krajobrazami w tle, ale nie spodziewałem się takiej dozy czarnego humoru i świetnej gry aktorskiej na pograniczu groteski.

Wspaniale sfotografowany film o szukaniu okrągłego drzewa, studni i zaoranego pola w krainie, w której krajobraz wygląda tak samo za każdym zakrętem, a przy tym realistyczna wizja lokalna w ramach śledztwa dotyczącego zabójstwa. Przez pierwsze 80 minut akcja toczy się po zmierzchu, a bohaterów oświetla ciepły blask reflektorów (cudna gra świateł) lub lampy naftowe. Gdy wreszcie nastaje dzień, wzrok doznaje lekkiego szoku. Jest w tym filmie kilka scen-perełek (np. scena z toczącym się jabłkiem czy scena podawania herbaty), są momenty zabawne (np. dyskusja o badaniu prostaty czy motyw Clarka Gable'a), jest wreszcie dość nieprzyjemna scena sekcji zwłok (widać mało, ale efekty dźwiękowe skutecznie działają na wyobraźnię). Nie wiem, jak to możliwe, że taki długi film, nakręcony w tak leniwym tempie, mnie nie zanudził. Faktem jest, że nie straciłam koncentracji ani na chwilę. Ale jeśli idąc do kina, liczycie na to, że 150 minut oglądania gdzieś Was zaprowadzi, to tę produkcję sobie darujcie.

Chilly
NarisAtaris
JoannaK
MureQ
agryppa
falkenberg
dcd
dcd
mielonka27
Matemax
atomheart