Powrót do Brideshead (2008)
Brideshead Revisited
Reżyseria:
Julian Jarrold
Przełom zwariowanych lat dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku w Anglii. Niezbyt zamożny Charles Ryder (Matthew Goode) zaprzyjaźnia się z arystokratą Sebastianem Flyte (Ben Whishaw). Charles bardzo szybko poznaje całą rodzinę. Zaproszony do Brideshead, ich wspaniałej, rodowej posiadłości, ma okazję podziwiać powoli odchodzący w przeszłość świat arystokratycznego przepychu, ekscentryczności i skandali. Podziwia również piękną Julię, siostrę Sebastiana, w której zakochuje się bez pamięci...
Obsada:
- Matthew Goode Charles Ryder
- Thomas Morrison Hooper
- Anna Madeley Celia Ryder
- David Barrass Ship's Barber
- Sarah Crowden Lady Guest
- Stephen Carlile English Lord
- Peter Barnes American Professor
- Hayley Atwell Julia Flyte
- Patrick Malahide Edward Ryder
- Richard Teverson Cousin Jasper
- Joseph Beattie Anthony Blanche
- Ben Whishaw Sebastian Flyte
- Roger Walker Lunt
- Rita Davies Nanny Hawkins
- Ed Stoppard Bridley Flyte
- Emma Thompson Lady Marchmain
- Felicity Jones Lady Cordelia Flyte
- Geoffrey Wilkinson Wilcox
- Michael Gambon Lord Marchmain
- Greta Scacchi Cara
- James Bradshaw Mr. Samgrass
- Jonathan Cake Rex Mottram
- Tom Wlaschiha Kurt
- Stephane Cornicard Doctor Henri
- Susan Brown Pielęgniarka
- Niall Buggy Father Mackay
- Michael Berendt Art Student
Właściwie film o niczym.
Nudny film, rzeczywiście o niczym. Najbardziej zawodzi scena miłosna - zamiast dramatycznego "antykatolickiego" i pełnego emocji zbliżenia, co nasuwałaby logika filmu, dostaliśmy przesłodzony i kiczowaty holywoodzki seks. Więcej grzechów tego filmu nie pamiętam, że spędziłam te dwie godziny w kinie bardzo żałuję.
Z książką wiele wspólnego film nie ma, przede wszystkim obraca jej przesłanie o jakieś 178 stopni, ale jak się próbuje zrobić film trochę anreligijny z utworu prokatolickiego, trudno trzymać się wiernie treści. Dodaje jeden wątek romansowy, nieprzydatny, wręcz szkodliwy, bo sprowadzający ukazaną w oryginale różnorodność ludzkich relacji do jednego. Ideologiczne spłycenie fabuły (w sumie niezłej) jest wg mnie największą wadą filmu. Ale zapadł mi w pamięć jak mało który.
Cały czas zastanawiam się, o czym jest ten film "bardziej" - o presji religii, czy o presji rodziny?
Czy jeśli nie chodzi o to, żeby być szczęśliwym, ale o życie przyszłe tylko i wyłącznie, to czy nie jest to jednoznaczne z tym, że TRZEBA być nieszczęśliwym? Same pytania, żadnej odpowiedzi ;)
Film bardzo powściągliwy, taki... angielski? ale to nie znaczy, że nie skłania do refleksji - skłania, tylko jest to spokojniejsze, bardziej intymne, głębsze i mocniejsze (z tym akurat średnio się udało), a nie takie, jak przywykliśmy, jeśli chodzi o tę tematykę, czyli emocjonalne, nerwowe, kategoryczne.