Mroczne cienie (2012)

Dark Shadows
Reżyseria: Tim Burton

W 1752 r. Joshua i Naomi Collins razem z synem o imieniu Barnabas wyruszyli w rejs z Liverpoolu w Anglii do Ameryki, aby tam zacząć nowe życie. Ale nawet przemierzenie oceanu nie wystarczyło, żeby uwolnić się od tajemniczej klątwy, która prześladowała ich rodzinę. Po dwudziestu latach okazuje się, że Barnabas (Johnny Depp) zawojował cały świat, a z pewnością miasto Collinsport w stanie Maine. Ma właściwie wszystko: posiadłość Collinwood Manor, bogactwo, wpływy i sławę notorycznego podrywacza, do czasu aż popełni straszny błąd - złamie serce Angelique Bouchard (Eva Green). Angelique, czarownica, także w dosłownym znaczeniu tego słowa, skazuje go na los gorszy od śmierci: zmienia go w wampira, a następnie chowa żywcem. (YouTube)

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Widział już ktoś najnowszego Burtona to niech machnie reckę?. Podobno gniot, ale może nie jest tak źle.

Film bardzo słaby. Ledwo wysiedziałem. Nie wiem po co ten film powstał, żarty w zasadzie bardziej głupie, niż zabawne. Trochę dla mnie nie trzyma się to wszystko kupy. Jednak aktorzy, ciekawy pomysł i dobra oprawa wizualna nie wystarczą, żeby film był udany. Scenariusz zniszczył wszystko. Jedyny plus to to, że (na szczęście) już nie pamiętam o czym był.

gniot

da się wytrzymać, ale raczej przeciętny... raz na jakiś czas dialogi są zabawne, ciekawy makeup

Burton nieświeży jak 200-letni trup. To smutne, że niegdysiejszy wizjoner kina aż tak bardzo zjada własny ogon, robiąc film, w którym brakuje lekkości, nic nie jest oryginalne, nic nie jest przewrotne, wszystko zostało przećwiczone w tuzinie innych filmów tego twórcy, a każdy z aktorów na pół gwizdka gra rolę, którą odfajkowałby nawet przez sen. I jakoś mnie nie przekonuje, że to adaptacja paranormalnej opery mydlanej z lat 60. Bo to, że można, wcale nie znaczy, że trzeba. A jeśli już trzeba, to trzeba z dystansem. I to bynajmniej nie dystansem w postaci wymęczonych żartów po recyklingu. (Ile razy można oglądać te same gagi pt. "przybysz z przeszłości w zdarzeniu z nowoczesnością"? Że o dowcipach o hipisach - niezmiennych od co najmniej 30 lat - nie wspomnę). No bo co z tego, że camp, skoro camp z kijem w tyłku?

Główny problem tego filmu polega na tym, że widza nie obchodzi jego treść. Ma gdzieś, kim są Collinsowie i jak potoczą się ich losy. Może dlatego, że wszystko to już było i nie wnosi nic oryginalnego ani do tematyki wiedźm, wampirów, klątw, duchów, przespanych dekad, przepaści pokoleniowych i niebezpiecznych związków, ani do twórczości Tima Burtona. Groteskowa forma nie pozwala się przejąć, sporadyczność żartów nie pozwala się śmiać (choć myk z McDonald’sem ma swój urok). Pozostaje kontemplacja poczynań i kwiecistej mowy Johnny’ego Deppa oraz zaglądanie w sarnie oczy Belli Heathcote i przepastny dekolt Evy Green. Czy to znaczy, że film jest beznadziejny? Nie. Owszem, jest wtórny, zmarnowany już na etapie pomysłu i jednorazowy, ale warsztatowo i aktorsko nic mu nie dolega i nie wyróżnia się negatywnie na tle sobie podobnych przeciętniaków. Mam wrażenie, że gdyby nie zawiedzione oczekiwania względem Burtona (jak na niego film jest żałośnie słaby), oceny tego filmu byłyby ciut łaskawsze.

Końcówka strasznie kiczowata, dlatego odjęłam dwie gwiazdki. Poza tym miodzio.

Rzeczywiście, spodziewałam się czegoś innego (bo to przecież Burton! i chyba z tym nastawieniem każdy idzie do kina), a dostałam film obyczajowy i... bawiłam się bardzo dobrze. Ostatecznie bez zachwytów, ale też bez wielkiego zawodu - charakterystyczny dla Burtona klimat jest, obsada rewelacyjna, nie przeszkadza też ta wytykana wtórność

Moim zdaniem trochę zmarnowany pomysł. Coś było na rzeczy, ale rozeszło się po kościach i skończyło się wyświechtanym trochę finałem. Ale jest kilka zabawnych scen i można obejrzeć bez większego bólu i ziewania

Kiepsko, niestety... I to chyba niestety wina Burtona...

Na pewno jego wina. I Deppa. Uważam ten związek za toksyczny. Od 9 lat brak Burtonowi dobrego filmu...

BTW, odkąd Burton poznał Helenę Bohnam-Carter zrobił tylko jeden dobry film i w dodatku ona w nim nie zagrała.

21 wspólnych filmów to jednak drobna przesada...

Panie Burton, a z Pana tak dobry reżyser niegdyś był...

Tandetna opowieść i nie chodzi o to, że prosta, Burton nie potrzebuje poważnej złożoności, ale oklepana, poskładana z najtańszych chwytów jakie można spotkać w kinie pop. Poza tym nie jestem przyzwyczajony, żeby Burton robił komedię gagów, czerpiąc śmieszność z najnowszych Piratów z Karaibów.
Deppowi nie chce się już grać, a tym bardziej kreować postaci. Zdjęcia, choć piękne i wprawiające w zachwyt na początku, z czasem strasznie powszednieją i przestają urzekać.
Nie warto oglądać więcej niż pierwszych pięciu minut.

Niestety beznadzieja, po Timie Burtonie spodziewałem się czegoś choćby przyzwoitego.

No i stało się - Burton zrobił film nawet nie tyle słaby, co po prostu głupi, bez wyróżniającej jego filmy ironii, sarkazmu czy poetyckości. W dodatku aktorzy także się nie popisali - Eva Green beznadziejna, takoż Pfeiffer, nawet Deppowi się nie chciało za bardzo. Pora odpocząć, mili panowie.

Rozczarowanie - to znaczy film da się oglądać, ale nie raz miałem momenty znużenia, a akcja się nie kleiła. Zabawny był pomysł zderzenia dwóch wyrazistych konwencji - pogodna nostalgia za dziećmi-kwiatami i mroczny gotyk w jednym filmie sprzyjały dobrej komedii. Zabawny był też zwiastun, ale w praniu okazało się, że po prostu zebrano w nim wszystkie dobre momenty, a na pełen metraż to zdecydowanie za mało. Dobra gra Deppa nie miała oparcia w reszcie obsady, która nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia. Teraz w kolejce czeka "Frankenweenie" - może chociaż on podskoczy gdzieś w okolice "Gnijącej panny młodej"...

Dwa największe plusy filmu - muzyka i mały występik Chritophera Lee. Poza tym słaby bohater, którego za wszelką cenę mamy lubić (nawet jeśli zabił kilkanaście osób), bo jest taki biedny i pokrzywdzony. Nie wiem, czy tylko ja mam wrażenie, że duuuuuuuużo ciekawszy byłby film o dzieciakach Collinsów (w kontekście końcówki historii)? Koniec sugeruje ciąg dalszy, ale po ogólnych ocenach filmu śmiem wątpić.

nuuuda po prostu

Spotkanie dwustuletniego wampira z rzeczywistością lat siedemdziesiątych to obiecujący materiał na czarną komedię, chętnie obejrzałoby się, jak taki osobnik radzi sobie w biznesie itd., tymczasem jednak dostajemy ciągnące się przez 200 lat
love-story a żeby ocalić rodzinną fortunę wystarczy wyciągnąć skarb z piwnicy. Rozczarowujące, nudnawe i za dużo zjawisk nadprzyrodzonych (choć pewnie jest to zgodne z duchem serialowego oryginału).

Świetna obsada, ale jak widać nawet przy takiej obsadzie można zrobić marny film. Scenariusz może nie beznadziejny, ale nudny po prostu. Żadnych zaskoczeń, mdłe dowcipy i o dziwo nawet aktorsko wypadło to słabo. Bardzo słabo jak na Burtona. Nawet nie wiem co to miało być. Mdła opowieść o zawiści? Love story wiedźmy, ducha i wampira? Opowieść o imperialnym rybołówstwie?... Nic, no prostu nic tu nie zagrało. No może zdjęcia trochę ratują film, ale tylko trochę.

BlonD1E
asthmar
Guma
Nux
Nux
jakubkonrad
aiczka
Nietutejszy
tayla69
PLkonfliktus
xoxxos