Funny Games (1997)

Reżyseria: Michael Haneke
Scenariusz:

Dwóch młodzieńców wpada pożyczyć jajka. Kończy się mniej sympatycznie dla rodziny, która wpuściła ich do domu.

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Film przerażający, mimo że praktycznie bez brutalnych scen. Przerażające jest raczej zło głównych bohaterów i sam sposób pokazania akcji. Jeden oryginalniejszych filmów jakie miałem okazję widzieć.

To koszmar na żywo. Działa, tylko trudno sobie do końca wyjaśnić dlaczego go nakręcono. Niebezpiecznie jest sprzeciwiać się przemocy eskalując ją na ekranie, nieważne w jak specyficzny sposób.

Film jako forma zbrodni. Konceptualne dziwactwo Michaela Haneke kryje swój urok w prostocie i dosłowności.

Jak dobrze, że skończyly się czasy pożyczania cukru od sąsiadów - ja już bym nie wpuściła ;)

Podobało mi się to, że w trakcie oglądania, wyjaśniają się rzeczy na które widz początkowo nie zwracał uwagi.

Niczym nie skażona przemoc. Tortury w białych rękawiczkach. Tylko po co? Nie pytam o pobudki psychopatów, ale reżysera... Po pół godziny poddałem się, zerknąłem jeszcze na zakończenie, żeby mieć pewność... Zdecydowanie nie była to rozrywka, a i refleksji we mnie nie wywołał.

Powodów mogło być wiele. Haneke w swoich filmach często "sprawdza widza". Jak daleko WIDZ może się posunąć? Czy będzie dalej oglądać? Czy zwycięży ciekawość czy przyzwoitość. U Ciebie wygrało to drugie - brawo. Mnie pokonał.

No ciekawa koncepcja, trzeba przyznać, że skutecznie go (Haneke) 'wybielasz', tylko nie wiem dlaczego. Czy należy mu się pochwała, za to że bawi się w niesmaczny sposób widzem? Oczywiście, każdemu podoba się co innego, ale tak jak 'Urodzeni Mordercy' byli dla mnie filmem ważnym i coś wnoszącym, skłaniającym do rewizji pewnych własnych zachowań, tak Funny Games uczy jedynie nie otwierać drzwi obcym i unikać ludzi z kijem golfowym. Chyba, że nie dostrzegam czegoś istotnego (o co nietrudno, przyznaję, kiedy odpuściło się 2/3 filmu).

Nie wybieram bo nie ma z czego. Nie wiem co Haneke miał na myśli tworząc "Funny Games", ale ja odczułem ten film jako atak na widza. Na bezmyślnego widza horrorów klasy B, chcącego więcej krwi, więcej przemocy, seksu, a najlepiej wszystkiego w jednym.

Oczywiście nie samo to sprawia, że film jest wybitny. Dochodzi jeszcze doskonałe aktorstwo, bezbłędny montaż i ogólna doskonałość realizacji.

Tylko dzięki temu film jest przerażający, zamiast śmieszyć, jak wspomniane wyżej horrory.

Oj, to ja polecam zacisnąć zęby i obejrzeć te pozostałe 2/3. Dla mnie to jeden z najważniejszych filmów o przemocy. Daleko poważniejszy, skłaniający do głębszych refleksji niż np. NBK. Dlaczego? Bo to film bardziej o nas - o Tobie i mnie, niż o Annie i Georgu. Nie wiem, czy wytrwałeś do momentu (na oko właśnie w 1/3 filmu), gdy widz staje się uczestnikiem "zabawy". Od tego momentu nie możesz już oglądać tego filmu jak zwykłego thrillera. Stajesz się współodpowiedzialny za losy bohaterów. Z każdym zadanym ciosem czujesz się coraz bardziej winny. Chłopcy robią to, co robią dlatego, że chcesz ich oglądać. Nie chcę nadmiernie spoilować, ograniczę się więc do stwierdzenia, że potem jest jeszcze ciekawiej. Film widziałem trzy razy, za każdym razem czułem, jakby Haneke wyciągał mnie za fraki z fotela, tytłał w krwi ofiar i mówił: zapłaciłeś, więc robimy to, co chciałeś - nie umywaj rąk. Ten film to genialny rozrachunek z całym gatunkiem, oskarżenie widza o podglądanie cierpienia dla zaspokojenia niezdrowej fascynacji.

Naprawdę oglądałeś ten film 3 razy?
You are a sick man!

Co najmniej raz widziałem w doskonałym towarzystwie, które wynagradzało z nawiązką ból towarzyszący oglądaniu ;)

Dzięki za tę wypowiedź - tak właśnie jest, "Funny games" wciąga nas w perfidną grę, gdzie stajemy po tej samej stronie, co oprawcy. Te wszystkie "Piły" i "Hostele" dla kogoś powstają. Ja nie oglądam takich filmów, ale syn sąsiada je wprost uwielbia. Są przecież takie "funny". Trochę martwi mnie, że Haneke nakręcił wersję US, bo nie wiem po co. Chyba tylko dla kasy, ale nie będę sarkał, bo filmu jeszcze nie widziałem (i nie wiem, czy chcę).

Amerykanie nie ogladaja nieanglojezycznych filmow. Nie chce im sie czytac napisow. Zreszta to problem calej anglojezycznej kultury - po prostu maja taki wybor w swoim jezyku, ze ogladanie filmow po niemiecku wydaje sie sporym poswieceniem. Gdyby nie anglojezyczne Funny Games, prawie nikt nie obejrzalby filmu Haneke w Stanach czy w U.K. - tak zreszta tlumaczyl swoje motywacje sam rezyser. Nie sadze zeby film byl jakims wielkim finansowym hitem gdziekolwiek.

Mi bardziej podobały się inne filmy tego reżysera: "Pianistka" i "Ukryte". Wydały mi się bardziej dojrzałe.

UWAGA SPOILER "Ukrytego"! Tak, "Ukryte" też jest niezłe. Najbardziej spodobał mi się swego rodzaju dialog pomiędzy tymi filmami: "Funny Games" (choć powstał wcześniej) odpowiada na pytanie pozostawione w "Ukrytym" bez odpowiedzi — czyja to była kamera, kto podglądał głównego bohatera? Trudno przekonać kogoś, kto nie oglądał "Funny Games", do interpretacji "Ukrytego", w której kamera należy do nas, widzów.

No dobra, przekonaliście mnie, żeby się jeszcze raz pomęczyć, tym razem do końca... Zobaczymy co też kryje się pod hasłem, że "widz staje się uczestnikiem zabawy". Chyba faktycznie przegapiłem klucz do tego filmu.

W mojej opinii "Funny Games" jest ważniejszym filmem o przemocy, niż "Urodzeni Mordercy". Jego bohaterowie mówią niemieckim upper middle class - to nie jest język przeciętnych ludzi, ale tych bardzo dobrze wykształconych i sytuowanych (nie ma już tego efektu w "Funny Games US").Reżyser pozwala widzowi identyfikować się zarówno z ofiarą, jak i z oprawcą, zmusza do uczestnictwa w przerażającej grze.

Dzisiaj leci na Kulturze. W związku z tym mam dylemat - wciąż nie mogę się zdecydować, czy oglądać czy sobie darować. No bo z jednej strony zachwalacie, a z drugiej nie cierpię horrorów, krwi i tego wszystkiego, co to dzieło wyśmiewa. Nawet na Kill Billa mi się kiepsko patrzyło. Poradźcie, bo nie wiem, czy sobie noc zarywać :)

Zarwij. Krwi nie ma chyba wcale. Przemocy fizycznej jak na lekarstwo. A z Kill Billa na pewno się ten film nie wyśmiewa.

Troszkę krwi jest, ale nie to chodzi. Dooglądałam ten film, nie przypasował mi. Epatowanie przemocą i grozą, ja tego nie łykam, na psychiczne cierpienie bohaterów się nastawiłam, więc mnie nie poraziło. Jedyne co mi się bardzo spodobało to burzenie czwartej ściany - popisowa robota, naprawdę świetne. Coś nieco podobnego było w książce " Gniazdo światów", polecam swoją drogą.

Uważam, że są granice, których nie należy przekraczać. film jest bardzo dobry, ale temat zbyt brutalny, dlatego oceniam go na 1

mimo iż film jest bardzo dobry? Poza tym, moim zdaniem sztuka właśnie na tym polega- żeby przekraczać granice.

Razi też ocena za innowacyjność. Haneke pokazał jednak w tym filmie coś czego jeszcze nie było. Nie zdziwiłbym się dziesiątką, ale jednyka zaskakuje.

Tym, kto tu pogrywa w zabawne gry, nie są bynajmniej dwaj psychopaci w białych rękawiczkach, tylko sam Haneke, przestawiający postaci jak pionki po szachownicy po to, by pokancerować psychicznie każdego, kto sięgnie po ten film. Jak dla mnie ten złowieszczy zamiar jest zbyt ewidentny. Rozumiem wszystkie filozoficzne inklinacje, o których pisali przedmówcy. Jednak ostatecznie to Haneke napisał ten straszliwy scenariusz, a ja obejrzałam film. I komu chętniej pożyczycie jajka?

W przypadku takich filmów chyba duże znaczenie ma to, co wiesz o nich przed obejrzeniem. Ja nie wiedziałem nic, więc Haneke udało się mnie nabrać, a następnie uderzyć na odlew po twarzy. Ty już wiedziałaś o co chodzi, więc tego efektu, i tym samym równie silnych emocji, nie było.

Z tych zresztą powodów staram się nie czytać żadnych recenzji ani opinii w przypadku filmów, o których wiem na pewno, że chcę je obejrzeć. Tak np. zrobiłem w przypadku Białej wstążki - mimo pojawiających się na Filmasterze wielu opinii, systematycznie je ignorowałem, aż w końcu doczekałem premiery we Wrocławiu i poszedłem na świeżo. A opinie przeczytałem z ciekawością później.

Tak, jestem pewna, że odebrałabym ten film zupełnie inaczej, gdybym nie wiedziała o nim niczego. Spodziewałam się, że będzie hardkorowo, więc na wszelki wypadek opancerzyłam się psychicznie. Twoje podejście jest z pewnością lepsze, ja jestem zbyt ciekawska i dostaję czasem za to po nosie.

Swoją drogą zastanawia mnie, jaka jest właściwie grupa docelowa dla "Funny games". Nałogowi konsumenci przemocy? Oni skwitują ten film stwierdzeniem "niezła schiza", o ile w ogóle go obejrzą, w co wątpię - jest przecież tyle "Pił" i "Hosteli", nie ma co zawracać sobie głowy Haneke. Wyrobieni widzowie, którym trzeba uświadomić, jak łatwo przychodzi im traktowanie przemocy jako rozrywki? Znacznie lepiej uświadomił mi to "Pan zemsta" czy "Wściekłe psy". Przemoc jest jak sól, dodaje się jej do smaku a nie sypie nią po oczach.

Może to taki cios na odlew, kogo trafi tego bęc.

No raczej jednak było to adresowane do widzów "myślących", żeby zwrócić im uwagę, że oglądanie przemocy nie jest tak niewinne jak im (nam) się wydaje. Oglądając chętnie filmy nasycone przemocą, wspieramy bowiem produkcję kolejnych. Nawet jeśli naszej psychice takie filmy krzywdy nie robią, to na pewno wpływają na sposób postrzegania jej przez innych. Tak więc powiedziałbym, że to co jest kluczowe u Haneke to nie stwierdzenie, że przemoc nie jest zabawna, ile raczej że oglądanie jej na ekranie nie jest niewinne. I nie możemy się bronić stwierdzeniem, że pojedyncza osoba (czyli ja) nic nie znaczy i tym samym nie ponosi żadnej odpowiedzialności. Bo tak rozumując (z zachowaniem wszelkich proporcji) moglibyśmy powiedzieć, że Niemcy nie ponoszą odpowiedzialności za II-gą wojnę światową. W końcu przecież pojedynczy, przeciętny Niemiec jej nie rozpętał...

"Pan zemsta" czy "Wściekłe psy" różnią się dla mnie diametralnie od filmu Haneke. Są inteligentną rozrywką, w której przemoc jest jedną ze składowych (dodawaną, jak piszesz, do smaku). Filmy te w ogóle nie zajmują się problemem, którym zajmuje się Haneke, a mianowicie, że oglądając filmy pełne przemocy jesteśmy współwinni jej występowania w rzeczywistości. Tak w każdym razie ja widzę główne przesłanie tego filmu. W tym sensie najbliżej mu do "Urodzonych morderców". Tyle tylko że ten ostatni zrealizowany został w sposób tak atrakcyjny, że można go oglądać jak film rozrywkowy, co, myślę, jest niezgodne z intencją Stone'a (a w pełni zgodne z intencją Tarantino, który napisał scenariusz).

"Tak więc powiedziałbym, że to co jest kluczowe u Haneke to nie stwierdzenie, że przemoc nie jest zabawna, ile raczej że oglądanie jej na ekranie nie jest niewinne."

Nie jest niewinne i ma swoje konsekwencje, czego problem poruszony był już w "Benny's video". To, o czym piszesz, mocno podkreślone jest przez łamanie czwartej ściany w "Funny Games" - Haneke nie opisuje jakiejś rzeczywistości, tylko wyraźnie zaznacza, że wszystko co widzimy, to "tylko" film. Ciągle nie mogę wyjść z podziwu nad tym, jak wykorzystał to, co widz odczuwa w trakcie seansu, by dać mu takiego emocjonalnego klapsa na lekkie opamiętanie.

Z pewnością Funny Games daje okazję do rozrachunku z własnym konsumpcyjnym podejściem do przemocy na ekranie, i to nie tylko tej wyimaginowanej, ale również tej serwowanej w telewizyjnych wiadomościach. Z perspektywy widza jest to właściwie jedno i to samo. Także pod kątem marketingowym - gdyby ludzie protestowali przeciwko umieszczaniu w TV drastycznych zdjęć, nie byłoby ich tam.

Natomiast nie zgadzam się z tezą, że ten film odnosi się do realnej przemocy i jej rzekomych związków z kinem. Tym argumentem walczy się już od lat, między innymi właśnie z Tarantino, i nie wydaje mi się, żeby Haneke chciał zużywać taśmę filmową na powtórzenie go po raz kolejny. Poza tym większość ludzi, poza dziećmi i psychopatami, doskonale rozumie różnicę między przemocą wyimaginowaną a realną.

BTW muszę obejrzeć "Urodzonych morderców", chodzą za mną od dłuższego czasu...

Jasne, że Haneke nie kręci prostych filmów interwencyjnych. Zgadzam się, że jednym z zadań Funny Games jest uzmysłowienie nam tego, jak bardzo sami lubimy oglądać przemoc. Ale czy to rzeczywiście wszystko? Do tego nie trzeba takich filmów, bo dużo lepiej uzmysławiają to nam te wszystkie Piły itp. Haneke pokazuje nam, że to my pośrednio jesteśmy reżyserami tych wszystkich filmów (czemu służy choćby to "łamanie czwartej ściany" jak to świetnie ujął jarou). Ale co z tego wynika? Dlaczego właściwie mielibyśmy poczuć się źle, uświadomiwszy sobie, że lubimy oglądać przemoc, skoro, jak piszesz, nie ma związku między przemocą na ekranie a przemocą w życiu?

Otóż ja myślę, że związek między przemocą na ekranie i przemocą w życiu istnieje i jestem przekonany, że podobnie myśli Haneke (czemu wyraz chyba jeszcze dobitniej dał we wspominanym "Video Benny'ego"). Oczywiście ten związek nie jest taki banalny, że ktoś oglądając przemoc idzie i zabija. Daleki jestem od twierdzenia, że dzieciaki z Columbine wymordowały swoich kolegów tylko dlatego, że nasłuchały się Marylina Mansona - przyczyny były głębsze. Ale z drugiej strony, czy naprawdę sądzisz, że nieustanny kontakt z przemocą na ekranie, w muzyce, w grach komputerowych pozostaje bez wpływu na umysł ludzi, a szczególnie dzieci? Ja myślę, że stępia ich wrażliwość, sprawia że przemoc rzeczywistą odbierają trochę mniej realnie, skoro bombardowane są nią od małego. Podobnie zresztą sprawa ma się ze sferą seksu - tu również media kreują inną wrażliwość, oczekiwania, etc.

Nie wydaje mi się, żeby zużywanie taśmy filmowej na przypominanie o tych problemach było jej marnowaniem. Gdy płoną kolejne budynki a straż ciągle nie przyjeżdża, to trzeba bić na alarm, a nie pocieszać się, że ktoś już to zrobił. Bo za chwilę spłonie całej miasto :)

A Urodzonych morderców oczywiście polecam!

Burzenie czwartej ściany faktycznie uświadamia widzowi jego udział w tym widowisku. Psychopata puszcza oko do kamery, jakby chciał powiedzieć "męczymy tych ludzi, bo wiemy że na nas patrzysz". Ale dopełnieniem jest "patrzysz, bo wiesz, że to tylko film". Gdyby Funny Games to był snuff film, tj prawdziwe nagranie z napadu na czyjś dom, sytuacja zmieniłaby się diametralnie. Lubimy oglądać filmy pełne przemocy, bo mamy świadomość, że ta przemoc nas nie dotyczy. Jednak to, że jej widok nas w ogóle pociąga, chociaż w realnym świecie nie skrzywdzilibyśmy muchy, świadczy o stanie naszej duszy, czy też w ogóle o ludzkiej naturze. Taka jest moja interpretacja Funny Games. Oczywiście nie mam całego obrazu, jeszcze trochę Haneke przede mną.

Swoją drogą, dla mnie wpływ negatywny wpływ brutalnych filmów sprowadza się bardziej do pokazywania, na jakie sytuacje powinno się czy nawet należy zareagować w gwałtowny sposób. Ludzie chętnie uczą się poprzez przykłady i przypowieści, jeśli tylko wydają im się one przydatne, a przemoc to zawsze najprostsze rozwiązanie. Coraz bardziej oczywistym staje się np, że słusznym jest uderzyć kogoś w odpowiedzi na werbalną obrazę. Nie jest to uczenie technik katowania ludzi, tylko pełzające usprawiedliwianie prymitywizmu. Stępianie wrażliwości zapewne też odgrywa w tym rolę. Chyba już o tym gdzieś pisałam...

Nie nie... Definitywnie nie "marnowanie" taśmy filmowej. Zużywanie. :) Funny Games to zdecydowanie bardzo dobry film, nawet jeśli (z czym się wciąż nie zgadzam) jego przesłanie faktycznie sprowadza się do tego, że kino propaguje realną przemoc.

Samo przesłanie ująłbym trochę inaczej - nieprawidłowo i/lub nadmiernie stosujące brutalność kino (i nie tylko, patrz pierwszy lepszy program typu wiadomości) nie tyle co propaguje realną przemoc, ale uodparnia na nią widza i robi całą masę innych szkód w psychice, o których tak naprawdę możemy nie mieć pojęcia. Tak jak piszecie, wrażliwość na przemoc jest stępiana.

Mistrzostwo Hanekego ujawnia się w tym, że potrafi i psychiczną, i fizyczną przemoc pokazać w taki sposób, że jednak uderza ona w widza, że ją się odczuwa, że ten film boli. Po Funny Games i Benny's Video tłukło mi się po głowie pytanie - skoro ten film tak mnie zdemolował, czemu nie robią tego inne? A może jednak coś robią, ale nawet tego nie zauważam?

A Urodzonych też polecam gorąco :>

W bardzo wielkim uproszczeniu powiedziałbym, że Video Benny'ego pokazuje jak media wpływają na wrażliwość i tym samym odbiór przemocy w realnym świecie, natomiast Funny Games pokazuje, że za to co pokazują media odpowiadamy my, bo lubimy to oglądać. Tak więc z Esme wcale się tak w interpretacji nie różnimy. No a najważniejsze jest to, jak słusznie podkreśla jarou, że Haneke potrafi te problemy przedstawić w ten sposób, że trudno pozostać obojętnym.

Nie wiem jak ocenić "Funny games", z jednej strony jest filmem bardzo mocnym, niezwykle silnie oddziałuje na emocje i skłania do myślenia, ale z drugiej... nie wiem czy psychiczne pastwienie się nad widzem jest tym czego szukam w kinie (raczej nie). Muszę się poważnie zastanowić czy to arcydzieło, czy tylko wyrafinowana psychiczna tortura. Może to się nie wyklucza? Na pewno Hanekemu jajek bym nie pożyczył.

Przemoc jako "zabawna gra"? Czyż nie tego oczekuje większość widzów w kinach? Móc rozkoszować się widokiem krwi, pozostając samemu w "białych rękawiczkach"...
Ten film Was nie rozbawi. Nie ma tu latających kończyn i śliniących się psychopatów. Nie ma prawie krwi. Ale ogląda się to ze ściśniętym gardłem.

Zmierzyłam się w końcu z Funny Games, chociaż bałam się konfrontacji. I słusznie. Ten film to horror i psychiczna tortura. Nie obejrzę go po raz drugi, ale uważam,że to pozycja obowiązkowa. Haneke miażdży. Jak zwykle. Choć tutaj wyjątkowo bezlitośnie.

Widzę marylou, że podchodzisz do swojej pracy tak poważnie, że nawet na Filmasterze awatary modyfikujesz pod kolejne imprezy :P

taaa, a wspomniana powaga przekłada się na filmy, które oglądam. Od pewnego czasu nie wychodzę poza krąg: Haneke, Trier & Lynch ;))
Gwoli sprostowania: dobry nośnik aktualnej karmy nie jest zły. Niedawno byłam brave, teraz czas na nowe horyzonty, więc powoli ponownie staję się avant-garde'owa. Jeśli dziwi Cię awatar, to ciekawe, co powiesz na logo festu na głowie - mam w planach wizytę u fryzjera ;)

No jak nie będziesz dla Avantu pracować to spoko, ale jak będziesz, to szczerze powiedziawszy trochę mnie to zaniepokoi. Było nie było to jest "logo". Z mozołem przebrnąłem swego czasu przez prawie całą "No Logo" i metkowanie samej siebie (czyli robienie z siebie poniekąd chodzącej reklamy) źle mi się kojarzy. Ale może to Naomi Klein wyprała mi mózg ;)

Halo. Czym innym jest metkowanie siebie przez hipstera a czym innym manifest/ekspresja poparcia dla wydarzenia, z którym się utożsamiam. Zmiana awataru tutaj to jak zmiana zdjęcia profilowego na Fb i pod żadnym względem nie widzę w tym nic niewłaściwego. Awatar to środek wyrazu - zwracasz uwagę ludzi na konkretny event. That's all. A wyciąć to logo na głowie zawsze chciałam i zamierzam to w końcu uczynić. Śmiesznawe byłoby, gdybym ubrała się w koszulkę Avantu i chodziła w niej po Heliosie, ale abstrakcji na kawałku głowy nikt mi nie wypomni.

Będę pracować dla Avantu i bardzo się tym jaram. I nie chodzi tu o to, czy pracuję dla festu czy nie - robię to, bo to lubię. Twoim zdaniem praca dla festu wyklucza działania agitacyjne? Wg mnie wręcz odwrotnie. Jak wchodzę w coś, co lubię, to wchodzę w to całą sobą. Z pasji, nie z obowiązku.

Ta dyskusja powinna toczyć się na backstage'u poza tem. Robisz tu ze mnie jakiegoś freaka.

Nie chcę się sprzeczać, bo raczej pisałem pół serio, a nie śmiertelnie poważnie. Odpiszę Ci na priva.

Ale fajnie, że Funny Cię tak walnęło. Mnie też.

Jest różnica między zbrodnią w afekcie a zbrodnią sadystyczną, "na zimno". Taka mniej więcej jest też różnica między filmami Tarantino a Hanekego. Ja wolę (w kinie) Tarantino, choć temu filmu dam +1 za zabawną końcówkę i dziarską muzykę Zorna.

Różnica między tymi filmami jest taka, że Tarantino uważa, że pokazywanie przemocy jest fajne, bo przemoc jest rozrywką, a Haneke uważa, że pokazywanie przemocy jest niefajne, bo przemoc jest przerażająca, a w jej oglądaniu nie ma nic normalnego czy niewinnego. Jeśli uważasz, że końcówka u Haneke jest "zabawna" to znaczy, że masz już tak zmanipulowany umysł przez telewizyjne "sex and violence", że przestałeś sobie w ogóle zadawać pytania o sens tego wszystkiego.

Częściowo się zgadzam (choć diagnoza mnie samego jest nieco pospieszna ;-)), ale moim zdaniem jest w podejściu do przemocy obu reżyserów jest coś więcej. Od dawna stawiana jest kwestia gloryfikacji przemocy w sztuce. Tarantino uważa, że przemoc ukazywana w sztuce nie szkodzi, nie ma korelacji z przemocą realną (por. wywiad z brytyjskim dziennikarzem http://www.youtube.com/watch?v=GrsJDy8VjZk). Nie do końca się z nim zgadzam, bo jakiś tam związek istnieje. Niektóre jednostki patologiczne na różne sposoby inspirują się dziełem sztuki. Tak było od zawsze, weźmy choćby falę samobójstw po publikacji "Cierpień młodego Wertera". Można winić za nią Goethego, ale chyba nie całkiem. Myślę, że sztuka może być pretekstem dla przemocy, ale chyba nie jej prawdziwą przyczyną. Przyczyną jest raczej to, że komuś się wiele rzeczy zaburzyło, w tym postrzeganie różnicy między rzeczywistością a fikcją, i to, że kogoś nie nauczono empatii. Twórczość Hanekego zanalizować trudniej niż Tarantino, ale jak na kogoś, kto brzydzi się przemocą, Haneke sporo jej pokazuje. Wygląda mi to jednak na ukrytą fascynację. Funny Games jest w zasadzie antyrozrywkowy, prawie do końca stara się być realistyczny antyhollywoodzki (siermiężne dialogi "bohaterów" - a raczej antybohaterów, przydługie puste ujęcia), ale ostatnie sceny odbieram jako rodzaj pastiszu: od wciśnięcia przycisku na pilocie, taki rodzaj fatum - to chwyt z "Antygony" Sofoklesa, "Kandyda" Woltera, "Przed prawem" Kafki albo z filmów Roberta Rodrigueza. Ma walor absurdalnego humoru. Trudno się nie uśmiechnąć pod nosem, że jednak reżyser nie wytrwał do końca w realizmie (to jedna z możliwych interpretacji). Co do gloryfikacji przemocy... Pokazywać przemoc w sposób widowiskowy i niewidowiskowy robi różnicę dla widza, ale czy aby dla moralisty? Skoro i tak ją się pokazuje, tylko z innym "pouczeniem". Ja tego nie wiem.

Dla mnie różnica jest kolosalna i bardzo wyraźna. Po obejrzeniu filmów Tarantino widz czuje się świetnie i chętnie obejrzy taki film jeszcze raz. Filmy Haneke męczą, są nieprzyjemne, Funny Games nie jest fajnym filmem, do którego chętnie wrócisz, czy puścisz na imprezie. To nie przypadek, tak miało być. Haneke nie tyle fascynuje się przemocą, co opisuje to, jak fascynują się nią ludzie. Jeśli przyjrzysz się uważniej jego twórczości to zobaczysz, że on generalnie bierze się za takie trudne tematy, wbija szpilki tzw. ludziom cywilizowanym, pokazując ich fobie, hipokryzję itp.

A co do sceny z pilotem to ona oczywiście nie jest jakimś błędem w sztuce, czy niekonsekwencją, tylko ma istotne znaczenie przy interpretacji filmu. Haneke przypomina, że to nie jacyś psychole kręcą filmy o przemocy dla nie wiadomo kogo, tylko że takie jest zapotrzebowanie widzów. To popyt nakręca podaż, to ty widzu poprzez swoje wybory pilotem nakręcasz tę część kinematografii, jeśli zatem filmowa przemoc rodzi rzeczywistą przemoc (czy jej sprzyja), to odpowiadają za to nie reżyserzy, tylko zwykli ludzie, ty i ja.

Zgodzę się, że jakaś odpowiedzialność za oglądanie brutalnych filmów spoczywa na widzu, podobnie jak za cierpienie zwierząt na konsumentach żywności pochodzenia zwierzęcego. Można się wyrzec tego rodzaju rozrywki, tak jak można zostać weganinem. Nie wiem, czy Haneke jada mięso, ale wiem, że tworzy brutalne filmy. Myślę, że ma szczytne intencje, ale tego się nigdy do końca nie wie.

WijElitarnegoKorpusu
Konfucjusz70
mkvili
bartje
sajev
papacott
magmik1319
ksz
ksz
Michalwielkiznawca
hrabalka