Hotel Ruanda (2004)

Hotel Rwanda
Reżyseria: Terry George
Scenariusz: ,

W roku 1994, w czasach, kiedy Ruanda pogrążona była w szaleństwie, jeden człowiek przyrzekł chronić rodzinę, którą kochał a w końcu znalazł odwagę, aby uratować życie 1200 ludzi. Hotel Ruanda opowiada inspirującą, opartą na faktach historię bohatera Paula Rusesabagina, kierownika hotelu, który dzięki wielkiej odwadze i sprytowi uratował życie wielu ludzkich istnień. Podczas gdy cała reszta świata wolała zamknąć oczy, Paul otworzył swoje serce i udowodnił, że jeden dobry człowiek może zdziałać bardzo wiele.

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Ujmująca historia... Dla człowieczeństwa okropny jest tag "historyczny".

O odwadze cywilnej, człowieczej, najprostszej, o jaką w okolicznościach wojny bywa najtrudniej. Poruszające.

Traktowanie Tutsi przez bojówki Hutu i wzajemnie to zwyczajna faszystowska eugenika. Jak można uwierzyć, że Oświęcim niczego ich nie nauczył? Że wciąż dochodzi do ludobójstwa? Bardzo poruszający, świetnie zrobiony film, bez zadęcia i sentymentalizmu, za to z realizmem.

Bardzo dobry film ukazujący, że bestialstwo wcale nie zniknęło ze współczesnego świata - o czym my Europejczycy często zapominamy.

Bardzo aktualna historia, która przypomina nam o tym, że termin "ludobójstwo" nie jest zarezerwowany dla przeszłości. Daje też do myślenia na temat tego, jak małą nadzieję może pokładać Afryka w państwach zachodnich, kiedy ich interwencja wydaje się być niezbędna. Ten film otwiera oczy.

Film oparty na bardzo podobnym pomyśle jak "Lista Schindlera" (czas ludobójstwa jako okazja dla dobrego Niemca, pardon Hutu, na wykazanie się swoim człowieczeństwem). Niestety śmierć czarnych najwyraźniej nie jest tak wzruszająca jak śmierć białych, bo Terry George Oscara nie dostał (skończyło się na nominacji). Jakaś głębsza refleksja, jakieś wnioski? Ależ skąd, zachodni widz ma uronić łezkę, a następnie wrócić do przerwanej kolacji. Nie będziemy mu przecież psuli dobrego samopoczucia, prawda? Ja dziękuję za takie kino, dla mnie jest obrzydliwe. Zostanę już przy lekturze książek Jeana Hatzfelda. Jego "Nagość życia" zaczyna się tak: "W roku 1994, od godziny 11.00 w poniedziałek 11 kwietnia do 14.00 w sobotę 14 maja, około 50 tys. z 59 tys. miejscowych Tutsi zginęło od maczety na wzgórzach powiatu Nyamata w Ruandzie z rąk bojówkarzy interahamwe i sąsiadów Hutu, którzy zabijali codziennie od godziny 9.30 do godziny 16."

Zawiodłem się. Sprawia wrażenie sztucznego, plastikowego; w ogóle nie czuć ogromu tragedii, która rozegrała się wtedy w Rwandzie.

Piękna, wzruszająca i jednocześnie tragiczna historia.

Milion ludzi - kobiet, dzieci, starców - wyrżniętych przez sąsiadów maczetami. Rzeczywiście, kurwa, temat na piękny i wzruszający film.

Holiwoodzkie epatowanie tragedią. Odmóżdżacz. No ale miło się ogląda.

Efunia
papuga
duzulek
MRZVA
Konfucjusz70
RobinHa
avrewska
dvdmaniak
KedzioraFilms
Faalka