Bękarty wojny (2009)

Inglourious Basterds
Scenariusz:

Żydowska kompania Aldo Raine'a stawia czoła żołnierzom oficera SS Hansa Landa. Rozkazy są proste: mordować nazistów w najbardziej bestialski sposób. Najnowszy film Quentina Tarantino wzbudził wiele dyskusji w Cannes.

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Naprawdę niezły film, trzyma w napięciu a zarazem dużo się w nim dzieje.

Nie potrafię do końca zrozumieć zachwytów nad tym filmem. Owszem film fajny, ale nic ponad to. Czuć było ten charakterystyczny humor Tarantino, aktorzy niby dobrze grali, niektórzy genialnie (Landa), fabuła jak zwykle zaskakuje. Mimo to czuję, że to kolejny film w stylu Tarantino, czuję, że znowu oglądam to samo tylko, że pod innym tytułem. Pewnie gdyby "Bękarty" były przed "Pulp Fiction" nie było by tyle na ich temat pochlebnych opinii.

Właśnie byłyby bardzo pochlebne te opinie. I to dobrze, że po słabszym "Death proof" Tarantino wrócił do swojego mistrzowskiego poziomu. Znowu powalają dialogi.

Uważam, że oceny by były niższe z tego względu, że tutaj każdy bierze poprawkę, że to Tarantino, a to daje każdemu jego filmowi jakieś 0,5 do średniej wyżej. A bez Pulp Fiction tej marki by nie było.
Wracając jednak do samego filmu. Każdą składową bym mógł ocenić z osobna bardzo wysoko, jednak jak sumując wszystko razem czegoś mi brakowało. Miałem jakiś niedosyt po tym filmie. Niby fabuła zaskakująca, przebieg akcji jak to zwykle bywa u tego reżysera niespodziewany, a jednak nie wyszedłem z kina z myślą w głowie "jak on to wymyślił??". Myślę, że takie coś spowodowało zasadniczo, że czuję lekkie rozczarowanie, które nie pozwoliło mi dać wyższej ocen. Po za tym jest jeszcze szereg innych czynników, których nie umiem jakoś przedstawić przy pomocy tekstu.

myślę, że byłyby nawet pochlebniejsze :)
Lapsus, a ja Death Proof wprost uwielbiam. To jeden z niewielu filmów z ostatnich lat który widziałem więcej niż trzy razy ;)
Dla mnie najsłabszym filmem w dorobku Tarantino jest chyba Jackie Brown, choć to nadal dobre kino.

Mnie denerwowały bezsensowne gadki tych panienek, a że stanowiły one większą część tego przegadanego filmu, więc "Death proof" mi generalnie zwisa. "Jackie Brown" też nie umiem strawić i nie wiem dlaczego, fabuła chyba tam jest jakaś dziwna, powyginana. W "Bękartach..." wszystko mi się podobało, tym bardziej że dawno nie widziałem dobrej komedii wojennej, bo dla mnie jest to komedia.Bawiłem się super i dialogi były śmieszne (Landa!!!).

Nooo... dialogi to było samo najlepsze w Deathproof, to jak one Ci nie odpowiadały, to faktycznie film do kosza.

Nooo....nie podobały się;)

"fabuła chyba tam jest jakaś dziwna, powyginana" - a jaka jest zazwyczaj u Tarantino? :)

No właśnie dobrze powyginana z reguły jest u Tarantino fabuła, a w tym filmie jakoś tak smętnie, bez kopa. Nie wzięło mnie toto i tyle. Zdarza się - jak mawiał Billy Pilgrim.

Z death proof w szczególności w pamięci zapadają sceny motoryzacyjne :) i tych nie przebiją dialogi. Takie połączenie czegoś co znamy w fragmentach z różnych filmów, sklejone przy pomocy fantazji.

W DP pierwsza scena motoryzacyjna to nagła, męska i orgazmiczna ekskplozja. Ja jednak wolę grę wstępną ;)
W drugiej części pościg jest kobiecą wersją tego co w finale części pierwszej stąd jest odpowiednio dłuższy...;)
Tutaj znowu w pamięci głównie pozostały mi dialogi, a głównie scena pod sklepem i do tego stopa Rosario Dawson ;)

Jackie Brown ?? Jest świetny ! :) Dla zgody przyznam, ze na Death bawiłam się znakomicie ! Nie, no ja po prostu uwielbiam Tarantino...

Genialny!!!

Pomimo, że do seansu podchodziłem z dużym dystansem, z kina wyszedłem naprawdę urzeczony. Zabawny jak cholera, doskonale (!) zmontowany, rewelacyjna rola Christopha Waltza i - cóż, powtórzę za Esme: jakby to rzekł spokojnym tonem Aldo Raine: You just say “Bingo.” :-)

Eleganckoaksdklasdklasd

Jeśli nie masz nic do powiedzenia, nie musisz zostawiać krótkiej recenzji. Ot, taka uwaga.

Baaardzo jestem zadowolona z tego Tarantino, bo to film soczysty, z mnóstwem dobrych rzeczy. A to na przykład koncertowo zagrany evil twin Sherlocka Holmesa Hans Landa (pali nawet podobną fajkę) oraz wspaniała scena z podłożonym "Cat People" Bowiego i emocjonujące śledztwo na farmie. Nie mówiąc już o Bękartach udających Włochów (mam nadzieję, że Eli Roth nauczył się czegoś na planie) i stopie Diane Kruger. Nie jest to jeden wielki diament, raczej rząd perełek. Ale i tak "That's a bingo!"

You just say "Bingo".

Film na pewno zachwyci fanów Tarantino, niefanów (a więc mnie) ujął kilkoma rzeczami:
1) Christoper Waltz - filmu straciłby znacząco bez jego kreacji aktorskiej;
2) scena z Włochami - jest przezabawna;
3) końcowa scena z Hitlerem - zaskakująca, Tarantino położył mnie na łopatki.
Całość do mnie nie przemówiła, natomiast pewne fragmenty są genialne i na pewno przejdą do historii kina.

Tarantino podszedł do tematu wojny bez patosu, bez delikatności, z dystansem. Pozwolił odreagować złość, zadośćuczynić, zemścić. Pozwolił wojnie zakończyć się inaczej. A to wszystko ze wspaniałym aktorstwem, świetnie dobraną muzyką, malowniczymi obrazami i kupą śmiechu.

Do tej pory nie przepadałem za Tarantino. Jego twórczość wydawała mi się co najmniej pretensjonalna. Jednak "Bękarty" uważam za... no nie arcydzieło ale... bardzo dobry film. Wyraźnie widać, że reżyser miał zamysł i go zrealizował nie idąc na żadne kompromisy. Realia historyczne? To nie jest film o realiach!

Film mnie zaskoczył. Spodziewałem się znacznie więcej akcji, a otrzymałem połączenie starych westernów Sergio Leone i Kill Billa, ze znaczną przewagą tego pierwszego i... taka mieszanka jest ekstra! Film trzyma w napięciu, zaskakuje, aktorstwo jest na najwyższym poziomie, a wszystko okraszone świetną muzyką. Oj może tutaj łyżka dziegciu - muzyka jest świetna, ale bez powiewu świeżości.

Muszę przyznać Ci rację. Muzyka jak zwykle u Tarantino bardzo dobra i świetnie dobrana do konkretnych scen, ale po raz pierwszy o niej myślałem, tzn oglądając film nagle stwierdzałem -- o, ciekawa muzyka. Idealnie dobrana muzyka nie powinna chyba sprawiać takiego wrażenia. Mimo wszystko jest bardzo dobrze, po prostu zabrakło takiej świeżości jak zaskakujące wybory Tarantino w Pulp Fiction czy Kill Billu.

Nie zgodzę się z Tobą. Muzyka filmowa wcale nie musi być "nieciekawa" i nie dająca o sobie znać. Nie musi działać podświadomie. Wręcz przeciwnie muzyka może być często "głównym aktorem", ba wręcz zyc własnym życiem.

A ja się z Tobą zgodzę :)
Chyba nie do końca przekazałem to co chciałem przekazać. Zdecydowanie muzyka filmowa nie powinna być nieciekawa! Przeciwnie -- to właśnie co sprawiło, że w Kill Billu muzyka była tak genialna to jej oryginalność oraz harmonijne dopasowanie do tego co się działo na ekranie
W Bękartach miałem może raz czy dwa razy wrażenie, że Tarantino "popisuje się" wyborem muzyki, dało się odczuć, że to nie jest już tak świeże podejście, tak pięknie zgrane z resztą treści (dźwięk, obraz), jak w kilku innych filmach.
Jeśli muzyka ma być głównym aktorem to musi być ciekawa, zaskakująca, wprowadzająca coś do filmu, jak w Pulp Fiction (scena tańca do "girl, you'll be a woman soon") czy w Kill Billu ("bang bang", gwizdana melodyjka jako motyw przewodni, etc). W Bękartach czegoś zabrakło, choć sam nie wiem dokładnie czego. Ale podkład do malowania ust przez Shoyshannę był jednak świetny, podobnie jak muzyka przy jednej z ostatnich scen w sali z projektorami -- jedna z ciekawszych choreograficznie i muzycznie scen w kinie w ostatnich latach!

Ależ ten film to był w ogóle jeden wielki popis. Gdyby muzyka nie była "popisująca się", toby okropnie odstawała. :P

zgadzam sie z Esme. Tarantino postawil na dobra muzyke, bo to dobry film, wiec wart takowej. a poczatkowa melodia moriconne (ktorej nie sposob nie wielbic) nie tylko wprowadza widza w klimat filmu, ale tez sprawia, ze ma wrazenie iz obcuje on z czyms znajomym mu juz nieco, choc jednak innym i wciaz zaskakujacym (wystarczy spojrzec jak muzyka przechodzi z jednego klimatu w drugi).

Dla mnie klimat zaczął się już przy napisać początkowych i muzyczce z lat 30stych, granej jakby z gramofonu, z trzaskami -- świetne posunięcie, bardzo fajnie wprowadziło w film, a potem było już tylko lepiej.

Hmm... Jestem rozczarowany. Owszem role Waltza i Pitta sa genialne. Owszem, film trzyma w napieciu... do połowy. Potem zaczyna męczyć, dłuży się, poraża tanimi chwytami, sceny zaczynają się powtarzać (ileż razy w jednym filmie można wałkować temat "zdemaskuje ją/jego/ich czy nie?"?!??)
Film ratuje kilka scen i dialogow w stylu wzruszonego Goebellsa. No i oczywiscie "Żyd-niedzwiedz" :)
Niesmak jednak pozostaje.

Możesz podać przykłady zastosowanych "tanich chwytów"? Ciekaw jestem co przeoczyłem.

Niesamowity, świetny i wciągający film. Tarantino w pełnej klasie. Doskonałe aktorstwo, a Pitt przeszedł sam siebie. Po sensie miałem ochotę wstać i bić brawo. Świetne aktorstwo również pokazali Diane Kruger czy Christopher Waltz. Ja myślałem, że trochę za bardzo cenię Tarantino, ale tym filmem pokazał mi, że powinienem kochać go jeszcze bardziej. :D

Najlepszy Tarantino jak dla mnie! Wersja drugiej wojny światowej za dychę! I to wszystko o czym trzeba milczeć, więc cicho!

Wielu pewnie nie wierzyło, że Tarantino jest w stanie zrobić nawet quasi-poważny film o wojnie. Ja również. Po ostatnich zawodach (Kill Bill, Death Proof) nie liczyłem na wiele, na pewno nie na arcydzieło. A jak się okazało, było blisko tego ostatniego! Christopher Waltz urodził się do swojej roli i ukradł ten film, który mimo średniego scenariusza, trzyma się kupy dzięki genialnemu aktorstwu i świetnej oprawie. Zabawny i wciągający. Na pewno najlepszy Tarantino od lat.

A gdzie to można obejrzeć? :)

Na mojej ulicy na przykład, w Richmiksie: http://www.richmix.org.uk/

nie wkurzaj ;)

Przynajmniej wiadomo, że będzie warto popędzić do kina jak tylko "Bękarty" się tam pojawią, tj. 11 września. Ależ sobie datę wybrali na premierę.

Angliaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa ;]

Inglourious Basterds, czyli hmm... nazizm z przymrużeniem oka. Tarantino znowu przełamuje konwenanse, i wychodzi mu to świetnie. Pozycja obowiązkowa.

Bardzo tarantinowskie skrzyżowanie "Allo Allo" z "Kill Billem". Trochę przegadane, ale w sumie niezłe. Plus za pomysł.

Dość ryzykowna teoria, ale dla mnie film lepszy od Pulp Fiction. Kapitalne nawiązania do Leone, świetne aktorstwo (Brad, toś mnie zaskoczył), muzyczka i co najważniejsze fabuła, która trzyma się kupy i potrafi wciągnąć. No i w końcu ktoś zauważył, że Niemcy mówią po niemiecku, a Francuzi po francusku.

A Landa w każdym możliwym języku :)

Bo to wykszałciuch był :D Wredziuch, ale wykształciuch

Idąc za komplementującymi słowami Hansa Landy "Monsieur LaPadite, to both your family and your cows I say: Bravo" wypada napisać: Panie Tarantino, dla Pana i całej ekipy filmowej za niezapomnianą produkcję mówię (oczywiście z włoskim akcentem): bravissimo!

Nie jest to największe dzieło Tarantino, ale zasługuje na uznanie. Powrót do źródeł, czyli postmodernistyczna wariacja na temat drugiej wojny światowej.

Bardzo zgrabnie nakręcony, ale wolę gdy Tarantino obraca się w świecie fikcji, niż ingeruje w historię. Doskonałe aktorstwo i dialogi. Koniecznie!

Ooo, jestem zaskoczony, że tak nisko oceniasz ten film. Obejrzyj kiedyś jeszcze raz, może dostrzeżesz coś więcej :)

Lubię bezgraniczną zabawę na filmach QT. Tak było podczas oglądania jego wcześniejszych produkcji. Przez cały seans "Bękartów" nie odnotowałem salwy śmiechu w kinie, a było sporo osób. Po ostatniej scenie zapanowała cisza.

O, to ciekawe, bo na dwóch seansach na jakich byłem (w Londynie) bardzo dużo było śmiechu. Może kwestie kulturowe/tłumaczenie? Tarantino nabijał się mocno z brytyjskości i amerykańskości w Bękartach. Ot, takie pomysły. Ja śmiałem się bardzo wiele razy, choć często jako jedyny w kinie :P

Zabrałam wczoraj na "Bękarty" przyjaciół do Kinoteki. Sala była tak nabita, że szpilki nie dało się wcisnąć i tylko dzięki temu podczas niektórych scen ludzie nie spadali z krzeseł ze śmiechu. Dotyczy to również ostatniego fragmentu. :)

Swoją drogą chyba faktycznie nie załapałam smaczków w scenie odprawy u Churchilla - dla mnie była trochę łatą na scenariuszu.

@Esme przy tej scenie w kinie był ryk właściwie bez przerwy, chyba największy podczas seansu.

No i dlaczego? Znaczy ja się domyślam, że to są żarty z Anglików, ale ich znaczenie jest dla mnie mgliste. Może kiedyś zrozumiem albo mi ktoś wytłumaczy. :)

Myślę, że już sam Mike Myers mówiący z tradycyjnym brytyjskim akcentem wystarczył, żeby rozbawić pól sali. Mnie najbardziej chyba rozśmieszyło:

- So, what do you do for living?
- I'm a film critic
- Film critic? I see. List your achievements.

Ale ogólnie cała scena jest taka dość kuriozalna i zabawna, na co się składają nie tylko dialogi, ale też właśnie akcent, gestykulacja, etc.
Ale też przyznam, że bardziej mnie wszystko rozbawiło przy drugim oglądaniu, jak zrozumiałem większość tekstów :)

Przerysowany akcent rozpoznałam, chociaż nie mam tak świetnego ucha jak SS-mann w barze. :)

Znaczenie ma też być może drugowojenna przeszłość danego kraju.

No właśnie. Co ciekawe, w Europie, oprócz Anglii największym hitem byli Bękarci w Niemczech.

W dodatku słyszałem, Ze Anglicy lubią się śmiać z siebie nawet w okolicznościach cokolwiek oficjalnych. =}

Na moim seansie było również cicho, czemu się dziwię. Może to ze względu pustek (nocny seans w środku tygodnia), ale mimo wszystko odczuwałem raczej niezrozumienie żartu wśród nielicznej publiki.

Znakomity film. Oglądałem go z tym większą przyjemnością, że "Death Proof" jakoś kompletnie do mnie nie trafił.
Największa zaleta " Bękartów..."? Chyba to, że najbardziej ze wszystkich filmów QT, miał drugie dno. Był o czymś, a nie ograniczał się tylko gry konwencjami (choć oczywiście i tę się w "Bękartach..." znajdzie - jest nawet nawiązanie do Kopciuszka;). Plus świetne aktorstwo - zwłaszcza Pitta, plus - jak zwykle rewelacyjna muzyka.

Hmm.. a o czym był? Bo chyba nie powiesz mi, że mówił coś poważnego i istotnego o 2-giej wojnie światowej...

Przede wszystkim o bezsensowności i bezcelowości przemocy, zemsty, odpłacania złem za zło.

Hmm... a to mnie zaskoczyłeś muszę przyznać. Mógłbyś wyjaśnić, które sceny niosły Twoim zdaniem taki przekaz? Z tego co pamiętam to film kończy się sceną, w której Brad Pitt robi wiadomo-co Christophowi Waltzowi. Trochę to się kłóci z rzekomym przekazem, o którym piszesz. Przyznam, że ja się go nigdzie nie dopatrzyłem - to po prostu świetna i oryginalna rozrywka, ale nic więcej. Tarantino chyba by się za głowę złapał, gdyby usłyszał, że ktoś mu zarzuca nie propagowanie przemocy ;))

Co wiecej, Tarantino w wywiadach nie raz podkreślał, że jedyny jego film, który może mieć jakieś drugie dno to "Wściekłe psy", które jako początkującemu reżyserowi kazano mu analizować pod tym kątem. Quentin stwierdził, że to było "ciekawe doświadczenie -- nigdy więcej" i od tej pory robił filmy, które są sztuką dla sztuki.

@michuk, @dockor_pueblo A czy w czasie sceny w kinie, nie zadawaliście sobie pytania o sens tego wszystkiego? Dla mnie to była czysta magia, i wieki ukłon QK w stronę kina jako sztuki. A co do wypowiedzi reżysera - ja a'priori mam dużą rezerwę do tego co artyści
(nie tylko filmowi) mówią o sobie, albo o tym co robią. Taka ich natura: mylić tropy, wyprowadzać w pole...

Ja też mam dystans do tego co reżyserzy mówią w wywiadach, ale wciąż nie widzę żadnych scen w filmie, które skłaniały by mnie do poważnych przemyśleń o przemocy. Może za dużo poważnych filmów w ogóle oglądam, żeby na filmie tak mocno rozrywkowym mieć poważne przemyślenia.
Co do ukłonu w stronę kina to jasne, ale trudno nazwać to drugim dnem.

Ja bym wręcz powiedział, że doszukiwanie się w IB przekazy typu "bezsens przemocy i wojny" itp. to taki odruch obronny widza wobec filmu, który nie wpisuje się w żaden z konwencjonalnych sposobów mówienia o wojnie w kinie: albo w konwencji bohaterskiej, albo rozliczeniowej. A Tarantino chciał się wojną zabawić i to właśnie zrobił ze sporą maestrią.

@doctor_pueblo Czy ja napisałem coś o głębokich przemyśleniach? Pisałem, że ma "drugie dno" najbardziej ze wszystkich filmów QT. A to różnica. Na pewno istnieją filmy, które ten temat eksplorują "głębiej" i "poważniej".
@Negrin - nie znasz mnie, i nic nie możesz powiedzieć o moich mechanizmach obronnych. Takie psychologizowanie uważam za słabe, ale brnąc w to, to może mi wyjaśnisz co się stało z moimi mechanizmami obronnymi na "Pulp Fiction" i "Death Proof"?

Bo PF i DP nie są o wojnie.

A jeśli idzie o IB, to może i słabe to psychologizowanie, ale doprawdy nie wiem, co jeszcze musiałby zrobić QT, żeby wyraźniej zasygnalizować umowność swojego filmu i brak drugiego dna. Pomyślałby człowiek, że zmiana losów wojny w megajajcarskim wykonaniu wystarczyła :)

a może jest tak, że owo doszukiwanie się jest wynikiem tego, że dotyczy akurat filmu, który kłania sie w pas i składa hołd konwencji kina wojennego które to, poruszając w jakikolwiek sposób tematykę wojny, stanowi, ze względu na wagę tematu, niejako automatycznie pole do jakichś tam doszukiwań w kwestii przemocy czy ogólnie zła czynionego przez ludzi dla ludzi. Innymi słowy fabuła filmowa która dotyka w jakikolwiek sposób tematu wojny może byc bodźcem do wspomnianych doszukiwań. Z tym, że zapewne nie jest tak, że każda fabuła która w jakikolwiek wiążę się z tematyka wojny i nie dla każdego widza będzie bodźcem do tych doszukiwań.
W przypadku Tarantino, jestem prawie pewny, intencje i koncepcja filmu nie przewidywały elementów majacych stworzyc drugie dno, a tylko odnoszą się do klasycznej, tarantinowskiej zabawy konwencją i pod tym wględem, w moim odczuciu Bastardy nie odróżniają się od wcześniejszych dokonań reżysera.

@Negrin Co to ma za znaczenie, że nie o wojnie? Kiedy mówiłem, że film nie jest umowny? A co do zmiany losów wojny - absurd to taki sam środek artystycznego wyrazu, jak każdy inny. I tak jak każdy inny, może służyć różnym celom. Gdybym chciał dalej to ciągnąć, mógłbym napisać, że "jajcarskie" zakończenie, to nic innego, jak znana od czasów antycznych groteska, podkreślająca bezsens sytuacji. I o tym cały czas mówię - QT pokazuje, że przemoc jest głupia.

Ale w którym miejscu pokazuje, że przemoc jest "głupia"? (chyba 3-ci raz zadaję to pytanie)
Jest wręcz przeciwnie - Brad Pitt, który symbolizował przemoc i zemstę, wygrywa.

Jasnym jest, że każdy ma prawo do dowolnych przemyśleń i jak film jest o wojnie, to możesz sobie pomyśleć, że wojna jest zła i głupia. Ale w moim odczuciu Tarantino nic na ten temat w IG nie powiedział (i nie miał takich intencji).

@doktor_pueblo Dlaczego uważasz, że Pitt wygrywa? To, co robi na końcu to raczej przejaw bezsilności.

Bezsilności?! Aldo Raine, tępawy, bezwzględny mściciel, wygrał drugą wojnę światową - dosłownie, bez żadnej przenośni. Fartem, a nie sprytem, sam właściwie nic w tym kierunku nie zrobił, ale wygrał. Jest zatem bezsilny wobec czego? Własnego zwycięstwa?

Wygrał wojnę, ale przegrał pojedynek z Landą.

Ale czy całkiem przegrał? Biorąc pod uwagę giganta intelektu i w ogóle wszystkiego, jakim był Landa, oraz liliputka, jakim w porównaniu był Raine, to ostatecznie całkiem nieźle z tej konfrontacji wyszedł.

Czy nie sądzicie, że o filmie który jest tylko "grą konwencjami" tyle się nie gada?

Myślę, że wkładanie QT do szufladki "gra konwencjami" jest dla niego mocno krzywdzące. Czy naprawdę wydaje się Wam, że to przypadek, że w "Pulp Fiction" przeżywa gangster, który cytuje Biblię?

zdaje się, że pierwszym który go do tej szufladki włożył był on sam. Właściwie w każdym wywiadzie w którym mówi o swojej twórczości podkreśla, że spełnia swoje, nierzadko młodzieńcze, marzenia o kręceniu filmów w takiej czy innej konwencji, które oddadzą hołd jakiemuś jego ulubionemu gatunkowi filmowemu, a jaki ma gust każdy wie. A jak nie to polecam choćby wpisać na tubie "quentin tarantino", materiałów jest sporo. Akurat w przypadku QT nie sądzę żeby jakoś specjalnie w wywiadach starał się "gubić tropy", "wyprowadzać w pole"itp itd.
Tarantino często podkreśla, że najlepszym rezyserem jest widownia i takie kino tworzy, pod widownię, dla jej uciechy, funduje ludowi igrzyska w których nie ma miejsca na drugie dno.
Oczywiście to moje osobiste, tutaj skrótowo przedstawione, spojrzenie na zjawisko zwane Quentin Tarantino.

@Oferma - zwróciłeś uwagę, że to bardzo wygodne dla QT stanowisko? Nie musi użerać się z krytykami, tłumaczyć wyborów bohaterów, tak jakby mówił: odczepcie się, ja się tylko chcę pobawić.

jasne, nie można mieć pewności że wszystko, albo większość tego co powiedział opisuje wyczerpująco kulisy jego twórczości, ale ja jednak mam nieodparte wrażenie że właśnie tak jest :)

Co sugerujesz? Że QT promuje w Pulp Fiction wartości chrześcijańskie? ;)

No i po raz czwarty zapytam: które sceny w Bękartach wojny są niby głosem QT w sprawie bezsensowności przemocy i zemsty? Mam wrażenie, że się trochę "zaperzyłeś" żeby udowodnić tezę, którą udowodnić jest ciężko... no ale przynajmniej spróbuj :) Wciąż czekam na argumenty.

czytaj uważniej - groteskowa scena w kinie na przykład i nie uciekaj od odpowiedzi: to przypadek czy nie, że właśnie S.L. Jackson uchodzi z życiem?

Przeczytałem uważnie, nie widziałem żebyś gdziekolwiek pisał o konkretnych scenach.

A co do reszty, to proponuję urwać dyskusję w tym momencie, bo do niczego nie prowadzi. Bronisz zbyt karkołomnych tez, żebym czuł się na siłach z Tobą polemizować, obawiam się, że za chwilę zrobię się ironiczny i złośliwy, a po co to komu. Odpowiem Ci krótko: oczywiście, że nie przypadkiem Samuel L. Jackson uchodzi z życiem, tyle tylko że Samuel L. Jackson najpierw uszedł z życiem (gdy cudownie ominęły go kule), a potem się nawrócił (a nie odwrotnie).

Tyle tylko, że nawet gdyby było odwrotnie, to nic to nie znaczy, to wciąż tylko zabawa, nic więcej. Błagam, nie rób z Tarantino moralizatora, którym nie jest, i nie przypisuj mu własnych poglądów i intencji. To naprawdę jest nie do obronienia.

Nigdzie na nazwałem QT moralizatorem. Twierdzę tylko, że w jego filmach jest więcej niż głosi obiegowa opinia. To raczej Ty, nie masz argumentów na to, że kino Tarantino (ładny rym?) to tylko atrakcyjna wydmuszka.

No dobrze, niech będzie, że nie mam argumentów. Z mojego punkty widzenia to Ty nie masz argumentów, więc może "let's agree to disagree".

"Film zachwycił co prawda brawurą i luzem w prowadzeniu narracji, ale stawiana między wierszami teza, iż Żydzi mogliby uniknąć Zagłady, gdyby tylko uciekli się do przemocy, wydaje się wielu Amerykanom infantylna i obraźliwa." z oskarowych przewidywań na Wyborczej.

Jak widać nie tylko @bolekczyta widzi w Bękartach ukryte przesłanie :>

Dodając do tego to, co amerykański Żyd Eli Roth nie tak dawno mówił na temat zagłady, Żydów i Polaków, to już mamy kompletny miszmasz ;)

Mamy więc dwie sprzeczne interpretacje, a mianowicie, że film nawołuje do przemocy (amerykańscy Żydzi), oraz że pokazuje bezsens przemocy (bolekczyta).

Ale to przecież nie wyczerpuje możliwych interpretacji. Ja widzę choćby jeszcze takie:

1. Kino feministyczne. Tarantino konsekwentnie kręci kino feministyczne, pokazując kobiety jako inteligentniejsze i silniejsze. Świat bez kobiet mamy tylko we "Wściekłych psach" i widać, że jest to świat przygnębiający i bez wartości. W kolejnych filmach (Jackie Brown, Kill Bill, Death Proof) Tarantino pokazuje nam, że kobiety nie są bynajmniej słabą płcią. W Bękartach wojny idzie nawet dalej. To nie Landa czy Brad Pitt zakończyli wojnę, lecz dwie kobiety, które nie zawahały się oddać swojego życia dla sprawy. To one są głównymi bohaterkami filmu.

2. Ironiczny obraz amerykańskiego postrzegania świata. Tarantino pokazuje wojnę jak kino akcji, ze szczyptą przygody i humoru. Dlaczego? Bo kpi z Amerykanów, którzy tak postrzegają rzeczywistość. Wydaje im się że wiedzą wszystko, a w rzeczywistości ich wiedza o świecie jest równie kompletna, jak znajomość włoskiego. Co nie przeszkadza im podejmować zbrojnych akcji, w końcu swojej ignorancji nie są przecież świadomi. Nawiązania do sytuacji w Iraku i Afganistanie aż nazbyt czytelne.

3. Gorzkie ukazanie mechanizmów polityki. Dzielni żołnierze przelewają krew za wolność, ale najważniejsze decyzje i tak podejmowane są w zaciszu gabinetów. Cóż z tego, że Landa był mordercą, który powinien był odpowiadać za zbrodnie przeciwko ludzkości? Na mocy układu z aliantami będzie sobie żył spokojnie w Argentynie, czy Estonii. Ostatnia scena z Bradem Pittem to obraz naszej bezsilności. Chcielibyśmy, żeby zbrodniarze odpowiedzieli za swoje czyny choćby hańbą na całe życie. Niestety, wiemy, że to złudne nadzieje... Świat jest zły i zawsze biedni będą w nim przegrywać, a możni wygrywać.

Inne klucze interpretacyjne?

A dlaczego nie? Dlaczego "jedyną słuszną"interpretacją ma być ta zaproponowana przez reżysera?

@bolekczyta: za dużo myślałeś przy tym filmie. Lepiej było nastawić się rozrywkowo i delektować sieczką nazistów!

@maslo - cóż, już tak mam, że myślę, próbuję coś z tym zrobić, ale średnio się udaje...

Qrde Panowie ale dyskusja - ambitna i na poziomie jak na Filmastera przystało! Dzięki Bolek!

@lapsus - cała przyjemność po mojej stronie...

Eee, nudy. Chwilami śmieszne, czasami krwiste. Szarżujący (aktorsko) Pitt nie udźwignie (w każdym razie w tym wypadku nie udźwignął) całego dwu-i-pół-godzinnego filmu.

Ale to Waltz, a nie Pitt jest tutaj głównym klimatologiem.

Zgoda. Czyli obaj nie dali rady udźwignąć.

A właśnie że dali radę.
B.

PS1. Tak, piję do braku argumentów.
PS2. Wysoka ocena jak na nudy.

ad PS1. Od razu argumentować trzeba? :) Śmiałem się momentami, ale cały film mi się nie podobał. Nudził mnie, zbyt rozwlekły.
ad PS2. Ja mam w ogóle jakieś problemy z ocenianiem. To pewnie jest wynikiem mojej przeszłości, kiedy przez kilkanaście lat musiałem oceniać :)

Film, który nie nudzi nawet przez moment. Świetna obsada oraz aktorstwo. Ogląda się go bardzo przyjemnie, poleca również.

Wreszcie obejrzałem. Film jest świetny. Nie bardzo wiem czemu to Brad Pitt jawi się wszystkim jako główny bohater. Dla mnie jest nim Christoph Waltz. Rola płk. Lando jest po prostu perfekcyjna. Jego wystudiowany spokój, wyluzowanie sprawia, że każde kolejne wejście powoduje drżenie emocji. Do tej pory brzmi w uszach jego niemal radosny krzyk z końcówki pierwszego rozdziału: Shosanna!. W ogóle obsada aktorska została dobrana po prostu perfekcyjnie. Każdy jest dokładnie na swoim miejscu.

Myślę, że nie jawi się wszystkim, lecz mniejszości, bo to faktycznie film Waltza :)

Jak czytałem o tym filmie (starałem się omijać teksty zawierające ew. spoilery i jakoś mi się to udało) to odnosiłem wrażenie, że to Pitt gra tu pierwsze skrzypce. Po seansie wyszło na to, że to bardziej efekt nazwiska gwiazdy i tyle. Jednocześnie chylę czoła przed tym jak zagrał Aldo the Apache. Bo zrobił to naprawdę bardzo dobrze. Genialny południowy akcent (w każdym razie dla europejczyka nie tak znowu obeznanego z akcentem Amerykanów), genialna (i świadoma!) podróbka Marlona Brando z Ojca chrzestnego. Ale był tylko tłem dla Waltza. Takie permanentnie brutalistyczne alter-ego.
Swoją drogą właśnie zdałem sobie sprawę z pewnego przekrętu Tarantino. Oto pokazuje płk. Lando jako oazę spokoju, wykształconego profesjonalistę, który po prostu wykonuje swoją pracę (jak sam mówi detektywa). Poza sceną duszenia (zrobioną zresztą tak, jakby mu nagle nerwy puściły) sam nie dopuszcza się przemocy. A obok mamy nieokrzesanego południowca (stereotyp?), zbierającego ociekające krwią skalpy, oglądającego z satysfakcją kij baseballowy w akcji. Tym czasem ten pierwszy jest nazistą, oficerem SS (czy Gestapo nie pomnę) a ten drugi bojownikiem o wolność. Ot takie drobne zawirowanie wizerunku swoj-obcy =o)

Tak, ten przekręt w przypadku Tarantino bazuje na bardzo popularnym chwycie holiłudzkiego kina gdzie np. policjant, reprezentujący dobro ma zwykle "syf" w życiu, a gangster, reprezentujący zło, jest wrażliwym dżentelmenem, np. kochającym swoją rodzinę itp itd. w różnych wariacjach i odmianach (taki chwyt zastosowany jest w masie filmów, np. Gorączka, czy Amerykański gangster ). Tyle, że Tarantino ten chwyt stosuje w swoim nasyconym, przerysowanym stylu :)

Poza sceną duszenia (zrobioną zresztą tak, jakby mu nagle nerwy puściły) sam nie dopuszcza się przemocy.

Co ciekawe, w tej scenie, gdy następuje zbliżenie na szyję, do akcji wchodzi nie kto inny jak Quentin Tarantino, który własnoręcznie dokonuje aktu uduszenia. Miałem niezły ubaw wiedząc już o tym przy ponownym seansie Bękartów.

widzialem film do polowy.jakos niechce sie wgrac w calosci.a hakerm niejestem.gdy ogladam film o innej epoce to zastanawiam sie czy tez bylbym zabojca bez sumienia.faszystow napewno bym zabijal.jak kazdy tutaj obecnychNAJWIEKSZY PACYFISTA ZABIJA GDY MUSI;okupacja francji niebyla tak krwawa jak polski.bardzo dobrze jak na moj gust pokazane zycie w tamtych czasach.i to jak ludzie obcy dla siebie ida na prawie pewna smierc wierzac w idealy.podziwiam tych ludzi

Francji
Polski
...że o błędach w interpunkcji nie wspomnę, tak skonstruowaną wypowiedź bardzo źle się czyta.

Do obejrzenia filmu nie trzeba być hakerem, a nawet kinomanem :)

PS
"Największy pacyfista" dał się ukrzyżować :)

Dobry filmy Tarantino. Szkoda, że to "tylko" dobre dzieło oczekiwałem czegoś większego. Zwiedzony nie jestem, ale też usatysfakcjonowany w stu procentach również. Strzelaniny w stylu Taranitno to zawsze coś na co się miło patrzy, a rola Pitta to kawał dobrej roboty.

Dobry film, jednakże filmy Tarantino nigdy jakoś specjalnie mnie nie fascynowały. Ktoś to kiedyś określił mianem "krwawej jatki dla nastolatków" i coś w tym jest.

Rewelacja. Niektóre sceny się pozornie dłużą, ale przy odpowiednim potraktowaniu tematu (przecież w końcu to Tarantino) ukazuje się ich pełny dramatyzm (z przymrużeniem oka). Duży plus za postać Aldo Raine'a i wielkie brawa dla Christopha Waltza za postać Hansa Landa

Przy żadnym innym filmie Tarantino aż tak wyraźnienie dostrzegałam tej "żonglerki motywami", z której jest znany. Dopiero tutaj rozbawił mnie naprawdę, bawiłam się świetnie.

Dużo czarnego poczucia humoru, świetne aktorstwo i intrygujące nawiązania do estetyki "spaghetti westernów" to duże plusy tego filmu. Bardzo dobrze przedstawiony był wątek Shosanny - w ograniczonej liczbie scen udało się zawrzeć pełną historię. W przypadku tytułowych Bękartów nie miałam niestety poczucia podobnej pełni. Względne długości niektórych scen są dla mnie trochę dziwne, ale może takim a nie innym proporcjom Bękarty zawdzięczają swój oryginalny charakter.

Tarantino znowu w formie! Każdy rozdział Bękartów wojny to mini-arcydzieło. Brad Pitt trochę sztywny, ale nie razi. Christopher Waltz zagrał wręcz zjawiskowo. Niestety jako całość film nie zrobił na mnie już tak wielkiego wrażenia i pozostawił pewien niedosyt. Zabrakło chyba lepszego głównego wątku, silniej spinającego poszczególne części.

Dzieło na miarę "Pulp Fiction" a może i nawet lepsze- popis potęgi filmowej reżyserii, mistrzowskiej manipulacji napięciem, czasem, przestrzenią i narracją. Nie pamiętam filmu, który byłby przesiąknięty taką miłością do białego ekranu, nie pamiętam dzieła, które sprawiałoby tłumom na sali taką radość. Każda scena wygrana, żadna odpuszczona, każda rola wielka, każdy dialog lokuje się w pamięci po seansie. Wybitne, wielkie, epickie dzieło.

Jakoś mnie mierzi takie podejście do historii.

Dlaczego mierzi?

I dlaczego zaraz "podejście do historii"?
Bękarty to taki komiks historyczny. Nie ma postaci, są super-bohaterowie. Aldo Rayne, Landa, Bear-Jew - to nie są ludzie z krwi i kości przecież.
Tarantino nie mówi nic o historii. Jedynie bawi się historią, żeby stworzyć film mniej o historii a bardziej o kinie. Przeznaczony dla miłośników kina, nie dla historyków.

Pod względem technicznym ok., aktorstwo dobre, ale sensu w tym niewiele. Potraktowanie historii to już w ogóle poniżej wszelkich norm. W ostatecznym rozrachunku, film zupełnie niepotrzebny. Wiem, że jestem w mniejszości, w zdecydowanej mniejszości, ale nikt mnie nie przekona, że jest to wielkie czy choćby średnie dzieło. Parodie można robić, ale nigdy nie stają się one kanonami. Jedyna głębsza myśl filmu, że hitlerowcy powinni do końca życia zostać napiętnowani za swoje zbrodnie, to za mało na ponad dwie godziny projekcji. Poza tym, jest to kolejny motyw zemsty w kinie - zemsty jako sprawiedliwości, jako obowiązku. Dlatego oceniłem "Bękarty..." tak mizernie. I podtrzymuję wniosek, do którego doszedłem kilka lat temu po obejrzeniu (chyba) wszystkich filmów Tarantino, że oprócz "Wściekłych psów" ten reżyser nie powinien filmó kręcić.

Przedostatnie słowo powinno być "filmów".

O sile tego filmu świadczy fakt, że oglądając, a była to pierwsza w nocy, w ogóle mi się nie chciało spać (a potrafię spać zawsze i wszędzie). Świetna zabawa, jak dla mnie dzieło lepsze od Pulp fiction. Scena w której Amerykanie mówią po włosku jest absolutnie genialna, ah, ten sposób w jaki Brad Pitt mówi "arrivederci" ;D

Albo jak Landa umiera ze śmiechu, gdy Diane Kruger oświadcza, że złamała nogę w czasie wędrówki po górach. :) Widziałam ten film dość dawno jednak, ale nie mogę o nim myśleć bez uśmiechu.

Świetna komedia. Doskonałe kreacje aktorskie. Bardzo ciekawy scenariusz. Film powinien spełnić oczekiwania wszystkich odbiorców, nawet tych bardziej wybrednych;D

Matko! Film niezły, ale nie na dychę!

Co tu dużo gadać - dla fanów stylu Tarantino ten film to nie lada gratka. :)

Amerykańska wersja śmierci Hitlera, nie może mierzyć się z niczym. Tak śmiesznego filmu to historia chyba nigdy nie widziała. Mam tylko nadzieję, że to nie na jego podstawie amerykanie uczą się historii II Wojny Światowej. Fenomenalna gra Brada Pitta zasługuje na oskara :)

Film absurdalny z założenia. Pełen zaskakujących splotów akcji. Kino najwyższej próby.

Nigdy nie lubiłam filmów wojennych, do tego podchodziłam z rezerwą. Film genialny, zaskakujący za sprawą Tarantino, jak i obsady aktorskiej, w której ciężko szukać słabych punktów!

Gdyby nie nazwisko Tarantino, to te nudne, efekciarskie dłużyzny, tania gra na ckliwości widza i rasowanie całości brutalnymi scenami zrobiłoby wrażenie co najwyżej na nastoletniej widowni. A tak cóż, miszczoskie kino analizowane na pińcet stron i kropka.

Chyba spodziewałem się czegoś innego.

wspaniały film .

świetny film!

Uwielbiam ten film!

Świetny film, często wracam!

Po drugim seansie zastanawiam się, czy nie obniżyć noty z 6. Pomysł tego filmu jest bar bardziej absurdalny od teorii zamachowej nt. katastrofy smoleńskiej.

bardzo dobry film, świetna gra aktorska Brada Pitta. Polecam!

BlonD1E
Chmerson
KubaSwiatkowski
pkudron
TomaszKoczar
Valutiras
EmilBaniak
z0rin
indygo21
mgrzyb