Na końcu świata (2010)

Kray
Reżyseria: Aleksey Uchitel
Scenariusz:

Przeplatające się wątki miłosne i epicka, wojenna opowieść przeniesiona przez wybitnego reżysera prosto na postapokaliptyczne terytorium radzieckiego Kraju. Druga Wojna Światowa to tylko pretekst, by umieścić garstkę uchodźców na pokrytych białą pokrywą śniegu obrzeżach radzieckiej Rosji. Działania wojenne co prawda ustały, ale życie codzienne to ciągła walka o przetrwanie w tym powojennym obozie pracy, gdzie jeśli chcesz przeżyć, musisz przysiąc wierność maszynie - zardzewiałemu, monstrualnemu parowozowi, mknącemu przez syberyjskie pustkowia. Pewnego dnia przybywa nowy bohater - wielbiący parowozy maszynista, z kolekcją wojennych medali i migrenami wywołującymi makabryczne halucynacje. W tej surowej społeczności, gdzie silnik parowy jest bogiem, przybycie nowego musi zaburzyć ustaloną równowagę… (wff26)

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Opis filmu wprowadza w błąd sugerując elementy fantastyczne lub surrealistyczne, podczas gdy, choć miejscami mało prawdopodobny, jest on realistyczny w najdrobniejszych szczegółach. Miejscami zagmatwana fabuła pełni tu drugorzędną rolę; najważniejsze są parowozy - to wokół nich kręci się film.

Dość tradycyjnie ale z rozmachem nakręcony film o rywalizacji i pasji z powojennym lagrem w tle. Przekonujące aktorstwo pozwala uwierzyć w te nieco przekombinowana historie.

Ten film mi się strasznie skojarzył z Cyrulikiem Syberyjskim, mimo różnicy w epokach historycznych. Chodzi mi o to, że Michałkow popełnił błąd, robiąc zbyt amerykańską historyjkę o Rosji, serwując przy tym strasznie gorzki, nieamerykański koniec. Uchitel przeciwnie - przez większość filmu był dość konsekwentnie rosyjski, by podać banalne, amerykańskie zakończenie. Z zupełnie innej beczki: podziwiam sprawność Rosjan, przy pokazywaniu dość ciemnej strony swojej współczesnej historii tak, aby wszyscy bohaterowie byli pozytywni przez tragizm swoich losów.

W zakończeniu przeszkadzało mi przede wszystkim to ze zostało ono przeczytane. To film do cholery!

Jak ktoś słusznie po projekcji zarzucił, zakończenie było klasycznie amerykańskie - cukierkowy happy-end.

Stoi na stacji lokomotywa... Niby sporo tu różnych rzeczy, ale przez te pościgi parowozami wychodzi, że to film przygodowy - bo to, a nie romanse lub wątki historyczne, jest najbardziej ekscytujące. I jako taki nieźle się sprawdza. Dobrze wybrany temat, bo ciuchcie parowe to zwierzęta fotogeniczne, a jak je postawić na szynach w zaśnieżonym lesie, zaczynają wyglądać zjawiskowo. Nie mam żalu o zakończenie, jak się chce Oscara to trzeba się umieć podobać widowni.

Heh, z tego twojego opisu aż mi się zjawiskowa grafika "Syberii" przypomina... (ja nie grałem, ale podziwiałem):

http://przygodowki.web.iq.pl/galeria_syberia.html

"Kraniec" jest dużo bardziej siermiężny, mnie podczas projekcji przypomniał się "Lód" Dukaja.

Film The Edge bardzo dobry, ale raczej nie ma szans na Oskara. Ciekawe, że polskie napisy były dużo lepsze niż angielskie. Ach te soczyste przekleństwa!

Bardzo ładnie zrealizowany, osadzony w ciekawym miejscu i ciekawym czasie, z fabułą kręcącą się wokół parowozów... Brzmi dobrze? Teoretycznie tak, ale wbrew tematyce, nie poczułem do tego filmu pociągu.
Dobiła mnie scena, w której dwoje bohaterów, mówiących różnymi językami, samodzielnie dokończyło budowę mostu (!) dla parowozu (!!) nad rwącym potokiem (!!!), po czym zgrabnie po nim przejechało. "Kray" przeciętnie łączy rosyjski klimat z hollywoodzką akcją i takimże zakończeniem.

NarisAtaris
Drzewiec
lamijka
asthmar
vintitres
verdiana
magus
Mikser
Cinek
jaqb