Makbet (2015)

Macbeth
Reżyseria: Justin Kurzel

Szekspirowska opowieść o ambicjach, żądzy władzy, pasji i przekraczaniu granic. Krwawy dramat rozgrywający się XI-wiecznej Szkocji, w którym jedno morderstwo pociąga za sobą kolejne, napędzając błędne koło zbrodni. Tragedia jest nieunikniona – zemsta, zdrada, strach i obłęd zamykają bohaterów w pułapce ich własnych emocji. Szekspirowska opowieść o ambicjach, żądzy władzy, pasji i przekraczaniu granic.
(opis dystrybutora)

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Brzydnieje uroda. Mógłbym obejrzeć znowu, jutro po jutrze i po jutrze jutro... choć moje obrzydzenie tylko by rosło. Sztukę Szekspira znam i doceniam, podobnie jak ekranizację Polańskiego sprzed czterdziestu lat. Tymczasem oglądając wersję Kurzela cierpiałem niczym Macduff w końcówce czwartego aktu. Ekran przemókł od patosu; oczy bolały od emfatycznej kolorystyki; serce krwawiło, gdy patrzyłem na dobrych skądinąd aktorów, którym kazano usztywnić się i deklamować jak na gimnazjalnym przedstawieniu. Nie znam się? Recenzje są przeważająco pozytywne? Ha! Bo brzydota pięknieje! W swojej nieprzychylnej opinii nie jestem bynajmniej osamotniony. Blisko dziesięciu „top critics” serwisu Rotten Tomatoes wzgardziło propozycją Kurzela. Zgadzam się z Matthew Lickonem: jedynym sposobem na usprawiedliwienie partackiej stylistyki reżysera jest założenie, że próbuje on odpowiedzieć na pytanie: „co by było, gdyby Makbet łykał LSD?”. Kurzel opowiada wielki dramat z krzykiem i furią. Niestety, jest idiotą.

Oto pierwszy "Makbet", przez którego przebrnęłam, i to z żywym zainteresowaniem. All hail, Fassbender, Cotillard, bracia Kurzel i Arkapaw (bajeczne te zdjęcia)! Więcej komentarza w komentarzach:) http://on.fb.me/1IvVBhI

Tzn., że nie jarałaś się dramatem Szekspira?

"Przebrnęłaś" z "żywym zainteresowaniem"? Makes no sense.

W moim przypadku ma sens. ;) Nie lubię Shakespeara. Nastawiłam się, że ciężko będzie przebrnąć. A jednak nie tylko przebrnęłam, ale wręcz się wciągnęłam, i im dłużej myślę o tym filmie, tym bardziej doceniam.:)

Kiedy jeden z żołnierzy robi znak krzyża przed bitwą wywołuje to moje zdziwienie. Zupełnie zapomniałam czas i kontekst opisanych w Makbecie wydarzeń. Teraz, na moment przypomina mi się "Valhalla Rising", ale to raczej mgliste skojarzenie co do istoty rzeczy: pół ludzi-pół zwierząt, istnienia tak przyziemnego i blisko natury, że aż nadnaturalnego, bez potrzeby przywoływania bogów; samotności.
Podoba mi się sposób (...) cdn...


cd:

Podoba mi się sposób w jaki użyto tu figury trzech wiedźm, także bez zbędnych naleciałości i obciążeń religijnopodobnych - chrześcijańsko-pogańskich, nietradycyjnie, nie demonizując: wiedźmy jako część (pierwotnej) natury ludzkiej, sztucznie odszczepione alter ego, rozszczepienie jestestwa człowieka-zwierzęcia. Przepowiednia jako pretekst, Bóg, gdyby był - jako pretekst, bo człowiek jest zawsze sam, sam ze swoimi decyzjami i z ich konsekwencjami. Dla mnie to nie jest historia o władzy, ale o samotności i o poczuciu straty. Nie, nie dziecka, czy jakkolwiek ktokolwiek chciałby w obecnych i przyszłych np. ekranizacjach to interpretować, ale o poczuciu straty nieuzasadnionym, nieuchwytnym, które jest bo jest. No więc jest człowiek sam i sobie stwarza różne rzeczy, żeby, nie wiem, było mu lżej, albo cokolwiek. Władza jest tu kostiumem, tak samo jak kostium historyczny, dlatego opowieść jest uniwersalna i tak prosta, tak czysta.
Wychodzi na to, że to film psychologiczny ;)

Zabawne, że akurat czytam Sandmana i tak się to pięknie zbija w jedno, np. "nałożenie tego co mistyczne i tego co przyziemne", albo to wszystko o nieuniknionym, nieuchronnym. Wybór za wyborem, decyzja, za decyzją i po równi pochyłej. Co się stało, to się nie odstanie; tak źle i tak niedobrze. Potem i tak przegrana i samotność, do piachu i zapomnienie. Nie ma nieśmiertelności. Nadziei i tych innych chrześcijańskich rzeczy. I kręcimy się w kółko. Banał, który słyszałam już wielokrotnie wnioskiem i po tym filmie - czasy się zmieniają, ludzie - nie.
Film zrobiony pięknie, wspaniała gra aktorów - wzruszyłam się, a pierwsza sprawiła to Cotillard, potem już po-szło.
Zastanawiam się tylko, czy to mógłby być film współczesny jednak?

Gdybym pamiętał tylko trzy najładniejsze sceny "Makbeta" powiedziałbym, że, ze względu na użycie koloru, Justin Kurzel nakręcił Szekspira ekspresjonistycznego. Ten film jako całość to adaptacja z jednej strony zachowawcza, znalazło się wszystko, co być musi, z drugiej oryginalna, gdyż wygaszająca dramatyzm, hipnotyzująca jednostajnością. Wadą i zaletą jest to, że to "Makbet" bez klucza. Wyróżnienie któregoś z wątków oczywiście miałoby wymiar redukcjonistyczny, ale jego brak powoduje, że w gruncie rzeczy nie wiadomo po co było tę sztukę Szekspira ekranizować. Jako historyczne widowisko czaruje zdjęciami, ale też trochę rozczarowuje kostiumami i scenografią (jakieś przekonujące uzasadnienie dla tego drewnianego kościółka?). Kiedy pomyślimy o "Makbecie" jako dramacie psychologicznym też nic specjalnie wspaniałego nie zobaczymy, gdyż Fassbender i Cotillard mieli lepsze role. Ładne to, trochę nudne, ale ładne.

Makbet pięknie sfilmowany. Niby klasyczna adaptacja (przypominała mi w swym minimaliźmie Valhalla Rising) , ale bardzo aktualna. Wiadomo, którego "króla" POlskiej POlityki mam na myśli.

Jarosława? :D

Lecha, zimnego

Ale czerwień zdjęć zapadająca głęboko w pamięć.

jakubkonrad
MRZVA
Blue2012
emerenc
Uciekinier
stivo
bjag
Szklanka1979
krzysztofek1003
targos21