Paterson (2016)
„Paterson” to rewelacja tegorocznego festiwalu w Cannes i najlepszy od lat film Jima Jarmuscha. Twórca „Broken Flowers” stworzył pełną humoru opowieść o tym, że życie jest poezją i każdy może odnaleźć szczęście na swój sposób.
Paterson (Adam Driver) jest kierowcą miejskiego autobusu. Niczego mu nie brakuje. Kocha swoją pełną szalonych pomysłów żonę (Golshifteh Farahani), która każdego dnia tworzy nowy plan na przyszłość. Mężczyzna ma czas na swoją pasję (pisanie wierszy), spacery z psem i spotkania z grupą zaprzyjaźnionych ekscentryków. Jest wśród nich przeżywający zawód miłosny kompan od kufla, wyzwolona singielka przesiadująca wieczorami w barze, czy wiecznie narzekający kolega z pracy, który zazdrości Patersonowi pogody ducha. Jednak na skutek zabawnego zbiegu okoliczności stoicki spokój tytułowego bohatera zostaje poddany próbie. (opis dystrybutora)
Obsada:
- Adam Driver Paterson
- Golshifteh Farahani Laura
- Owen Asztalos Kid
- Luis Da Silva Jr. Man in Low Rider
- Jared Gilman Male Student
- Chasten Harmon Marie
- William Jackson Harper Everett
- Frank Harts Luis
- Kara Hayward
- Barry Shabaka Henley Doc
- Sterling Jerins
- Rizwan Manji Donny
- Brian Peter McCarthy Jimmy
- Method Man Method Man
- Jaden Michael
- Sophia Muller Young Girl
- Masatoshi Nagase Japanese Poet
- Trevor Parham Sam
- Troy T. Parham Dave
- Jorge Vega Kid
Zwiastun:
Wyróżniona recenzja:
Cannes 2016: Paterson
Tydzień z życia mężczyzny według Jima Jarmuscha. Paterson żyje w mieście... Paterson. Każdego dnia budzi się rano u boku swojej pięknej dziewczyny. On idzie do pracy. Jeździ autobusem, podsłuchuje rozmowy pasażerów, w głowie układa kolejne wiersze, które później spisuje w specjalnym zeszycie. Ona jest artystką, jest zafiksowana na punkcie czarnobiałych motywów, całe dnie spędza w domu, upiększając kolejne meble, zasłony, ...
Haiku for beginners.
Przyjemne, ale z zachwytu nie oszalałem.
Niekrótki, niezwięzły i nie na temat. Ale inspirujący mimo wszystko.
Jarmusch zaskakiwał w ostatnich latach oryginalnością - każdy film był kompletnie inny. Paradoksalnie największe brawa od krytyki zebrał natomiast za coś w rodzaju "The Best Of" - "Paterson" jest bowiem filmem dobrym, ale jednak mocno nawiązującym do starych dzieł Jarmuscha (przed oczami stają sceny z "Kawy i papierosów", "Nocy na Ziemi", czy "Mystery Train"). Rozumiem, że zawodowi krytycy są wniebowzięci, jak od razu wiedzą o co chodzi, ja jednak wolę być zaskakiwany.
Film bardzo przyjemny, może nawet zbyt przyjemny?
Piękny film, wzruszający i zabawny. Nie spodziewałem się czegoś tak dobrego, raczej prostego "snuja" o tym, że życie jest, a raczej może być poezją. I to fakt, to jest główna warstwa filmu. W tym Jarmusch odszedł od swoich starych filmów - tam pokazywał dziwactwo życia, tu dziwaczności schodzą na dalszy plan, liczy się głównie zachwyt i kontemplacja. Zachwycą się i nowi nieco wrażliwsi widzowie, bo wygląda trochę jak obrazek na Sundance, ale fani starych komedii tego autora nie mogą narzekać - ludzie nadal są dziwni, pod drobnymi gestami drzemią słabo ukrywane wulkany emocji, a mowa słabo się sprawdza jako sposób na porozumienie. Takich smaczków dla fanów jest przynajmniej kilka. Dowcipem jest choćby samo miejsce - amerykańską prowincję pełną gębą mamy rzut beretem od Nowego Jorku; czarno-białe filmy, o których wspominają bohaterowie jako o uroczym anachronizmie, kręcił przecież sam Jarmusch; wreszcie japoński akcent jako synonim obcości. "Paterson" to świetna ewolucja mistrza.
Wszystko jest poezją, każdy jest poetą.
Tegoroczny sztosik ;)