Czerwony stan (2011)

Red State
Reżyseria: Kevin Smith
Scenariusz:

Kevin Smith tym razem próbuje swoich sił w horrorze. Film luźno zainspirowany postacią kontrowersyjnego kaznodziei Freda Phelpsa z Kansas. Grupa nastolatków znajduje się pod wpływem szalonego księdza.

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Nie wiem, skąd tyle powagi przy recenzjach tego filmu. Owszem, temat może i może być poważny, ale podejście Smitha do niego jest podejściem rodem z South Parku - złośliwym pastiszem. Michael Parks w roli obłąkanego kaznodziei tworzy jedną z najlepszych kreacji psychopaty w historii. Jego kazanie było bardzo przekonujące! :) Warto też jeszcze wspomnieć o świetnej kreacji Johna Goodmana. Generalnie nie jestem fanem K.Smitha, ale na tym filmie bawiłem się znakomicie.

Ja chyba rozumiem skąd ten poważny ton. Dotąd Smith nie brał się za takie tematy, a temat jest gorący, drażliwy i nieco straszny (jak się ma w pamięci np. "Obóz Jezusa") i coś niepokojącego jest w tym, że Smith, facet zajmujący się dotąd przejrzałymi nastolatkami, podjął się pracy nad nim.

Ale nie zapominaj, że ma już na koncie "Dogmę", więc "Czerwony stan" nie powinien mimo wszystko aż tak zaskakiwać. Faktem jest, że "Red State" nie ma na imdb tagu "comedy", a jedynie "action", "horror" i "thriller". Cóż, rozpatrywany jako action / horror / thriller może rzeczywiście zawodzić, ale przecież wątki pastiszowe są tam tak wyraźne (cała scena mszy i kazania w kościele), że nie wiem jak można sądzić, że to było zaplanowane jako film śmiertelnie na serio.

Heh, już rozgrzewałem paluchy, żeby się trochę pokłócić z tym, co napisałeś - ale jeszcze raz puściłem sobie w głowie to, co dzieje się w "Red State", tylko że narysowane w konwencji South Parka - i jednak wychodzi na Twoje :C Dobrze złapane.

Ale "poważny ton" (czy jak u mnie jakieś "skonfundowanie") filmem jakoś mnie nie dziwi - z pokazywaniem religijnego fanatyzmu (i samym fanatyzmem w rzeczywistości chyba również) jest jednak ten problem, że granica pomiędzy 'śmieszne' a 'straszne' jest bardzo cienka. Takie trochę odwrócenie schematu z odbiorem "Red State" - przypomniała mi się rozmowa kiedyś z jakimiś ludźmi o wspomnianym przez lamijkę "Jesus Camp", kiedy oprócz głosów "straszne" słyszałeś też "ale beka".

A jeszcze z trzeciej strony - może Smithowi wyszło w takim razie też jakieś zagranie na nosie nie tylko fanatyzmowi, ale i strachowi przed nim.

Środek „Red State” wypełniają sceny rodem z Tarantino, czy też policyjno-psychologicznych kryminałów, jednak tak mocno przesiąknięte są grozą, że zamiast oswajać przemoc na potrzeby scenariusza, urealniają ją, wzbudzając niepokój. Smith pokazuje zło, którego nie da się polubić i robi to z czysto moralnych pobudek. Konsekwencje takiego podejścia są widoczne - scenom strzelanin momentami brakuje polotu, całej historii natomiast daleko do równowagi. Jednak reżyser kultowego „Clerks” wynagradza nam to w końcówce, podniośle cynicznej, budzącej wspomnienia wcześniejszej „Dogmy”, ale już nie tak umownej. Chaos, zabici, degradacja i zdezorientowanie; to hasła finału, rysującego pełne spektrum anomii, w którą zaangażowali się bohaterowie. Smith każe ich wszystkich, zamiast mściwego Boga, bo świat, który pokazuje jest w całości bezbożny.

Hmm, jeśli traktować ten film na poważnie, to ocena chyba rzeczywiście musi być niska. Ale dla mnie to jest mało poważne dzieło, wyraźnie pastiszowe; na kazaniu pastora bawiłem się znakomicie. Swoją drogą ciekawe, kto rozpoznał w nim Jeana Renault z "Miasteczka Twin Peaks"?

No taki horror to ja lubię!

Ja pierdzielę, ale Goodman schudł!

Fakt, prawie nie do poznania.

MureQ
PiotrKowalski
liz29
jakilcz
PedroPT
alwi
nevamarja
jango
psubrat