Wściekłe psy (1992)

Reservoir Dogs
Reżyseria: Quentin Tarantino

Pierwszy pełnometrażowy film Quentina Tarantino. Gangsterzy. Napad. Kolory zamiast imion. Pełen profesjonalizm. Genialny plan. A jednak coś się nie udało. Pech? A może ktoś zawalił...

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Fabuła niewymagająca - można czytać książkę w czasie oglądania. :-) Genialna muzyka - The Bambi Molesters. Humor.

Dużo dynamiki, odrobina groteski, świetnie się ogląda.

Kopia azjatyckiego kina znowu wyszła Tarantino na zdrowie. Świetna obsada, ciągłe napięcie i niesamowity motyw tańca w wykonaniu Michael'a Madsen'a.

Cudowna opowieść, szalenie teatralna, a mimo to sprawdza się jako film. Duuużo lepsze od przereklamowanego Pulp Fiction. Oglądałem kilkukrotnie, jak mało który film, i jeszcze nie mam dość!

Chyba jedyny poważny film Tarantino i jednocześnie, obok Pulp Fiction, najlepsze jego dzieło. 9/10 za klimat i świetne aktorstwo panów White, Orange, Pink i Blonde.

Pełnometrażowy debiut Tarantino a styl już rozpoznawalny. Wytrawne aktorstwo, świetna muzyka, dobre zdjęcia. Może tylko odrobinę przegadany, ale dialogi są bardzo smaczne, więc bez urazy. Niestety jako całość trochę mnie zmęczył, może zabrakło właśnie tej dodatkowej kropli humoru.

Dziwnie mi się to oglądało po latach przerwy. Niby wszystko jak należy. Dialogi sprawne i aktorstwo dobre, ale...nudziłem się mimo wszystko.
Mam świadomość, że to zacny debiut, ale po niedawnym seansie Pulp Fiction, też po latach przerwy, nic już nie jest dla mnie takie jak kiedyś ;)

Ależ Ofermo, co Oferma... 2 gwiazdki niżej niż "Kill Bill vol 1"?!

Kill Bill w kinie, faktycznie, nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia. Kiedyś dorwałem DVD i już w zaciszu domowego ogniska, po kilku latach po kinowym seansie, film wbił mnie w fotel. Dokładnie odwrotnie niż w przypadku Wściekłych psów. Esme, czy ja dobrze rozumiem? Nie poważasz Kill Billa?

Od razu nie poważam. :) Poważam trochę, ale raczej drugą część. Pierwsza jest świetnie zrealizowaną bijatyką, sporo ciekawych pomysłów (np wstawki animowane), kolory, muzyka itd. Ale w Vol 1 mało jest np. świetnych tarantinowskich dialogów a postaci są jednowymiarowe - nawet Czarna Mamba nabiera jakichś barw dopiero w drugiej części, w konfrontacji z Billem.

Widziałam Vol 1 dwa razy w odstępie paru dni i ponowna projekcja mnie zmęczyła. A ze "Wściekłymi" chyba nie miałabym problemu. Choćby ze względu na monolog o "Like a Virgin" mogłabym obejrzeć znowu.

Jasne. "Neverending łupanka" w pierwszej części absolutnie ma prawo się nie podobać, lub być czymś niedostatecznie dobrym choćby z powodów o których wspomniałaś. Mam świadomość tego, że bardziej wyrafinowana pod wględem filmowości jest druga część, którą też uważam za lepszą. Zauważyłem, że wiele moich koleżanek ma szczególny kłopot z pierwszą częścią. Płeć, a odbiór Kill Billa Vol.1 to może jest dobry punkt wyjścia na jakąś notkę ;)
Co do dialogu o "Like a Virgn" to jest to kawał dobrej roboty, nawet całkiem przyjemnie zmontowany :)

Notuj, może być ciekawy flamewar pod taką notką. ;)

A w ogóle z tego co wyszpiegowałam oba Kill Bille oceniłeś tak samo, to jak to jest z tą "lepszością" drugiej części? :)

Uwazasz, ze kobiety sa glupsze od mezczyzn? (systematyzuje flamewar'a)

Dlaczego od razu tak brutalnie? Jeszcze się biedny Oferma nie zdążył skonkretyzować, tylko nieśmiało podał obserwację własną.

Ależ wodzu, co wódz?

Od obserwacji, że koleżankom się nie podoba, do stwierdzenia, że kobiety są głupie, droga daleka i jeśli Oferma to właśnie miał na myśli, to jestem ciekawa jak to uzasadni. A Ty mi tutaj, Pozor, chcesz suspens zepsuć :)

@pozor, nie sądzę :) poza tym czym jest głupota?
@esme, notuję skrzętnie, może faktycznie kiedyś spróbuję się z tym zagadnieniem, choć obawiam się, że skończy się to na zagłębianiu się w istotę uwarunkowań społecznych, które zdają się być jednym z podstawowych czynników różnicujących postawy ludzi o odmiennej płci.

Oferma, ten temat jakoś krąży - ostatnio troszkę na blipie, a trochę i pod anglojęzyczną notką Turina, zatytułowaną kusząco On sex and films. W razie czego widać, że popyt jest. ;)

bo to całkiem ciekawy temat jest. A jeszcze w kwestii ocen "voluminów" Kill Billa, to jest to jedna z sytuacji w której zabrakło mi "połówek". "Dwójce" dałbym 8, a "jedynce" 7,5 :)

To, że Kill Bill się komuś nie podoba jest jak najbardziej zdrową reakcją i dobrze o rozmówcy świadczy. Moim zdaniem ten film może się tak naprawdę podobać jedynie ludziom, którzy wyłapują te całe mnóstwo cytatów. Jeśli ktoś nie widzi obydwu części jako jednej wielkiej składanki z filmów jakuza/zemsty, kina Kung-Fu z Hong Kongu i spaghetti westernów, to co zostaje? Czysta przemoc. Ktoś, kto widzi w tym filmie jedynie to, nie różni się od obserwatora walk gladiatorów, a wręcz jest od niego poniekąd gorszy, gdyż 2 tysiąclecia temu przemoc nie była z definicji niemoralna..

A o filmach i płci jest krótka dyskusja na anglojęzycznym filmasterze.

Z konieczności duża część mej wypowiedzi była skrótem myślowym, i nie zawarłem w niej również implikacji, że jeśli komuś podoba się Kill Bill, to jest automatycznie niebezpiecznym psychopatą. Niemniej, czuję się nieco zaniepokojony powszechną fascynacją przemocą.

Czy Kill Bill jest estetyczny? Jest. Ale fabułę ma do kitu, i w związku z tym jedyne wytłumaczenia jakie mi przychodzą do głowy, to albo wyłapywanie nawięzań - taki kąsek dla fanatyków kina, które zainspirowało Kill Billa, albo czerpanie przyjemności z samego oglądania przemocy na ekranie. Dziwię się sam sobie, że poruszam ten temot, bo ja na prawdę lubię przemoc w filmie - jestem fanem kina gangsterskiego, wojennego, samurajskiego. Tam przemoc rzadko jest jednak jedynym elementem i dopełnia film zamiast być jego podstawową treścią.

Wraz z odejściem Kodeksu Hayesa i wewnętrznej cenzury, oraz ze wzrostem możliwości CGI obserwujemy gwałtowny wzrost realistycznej bądź hiper-realistycznej przemocy na ekranie, gdzie niekt się nie pyta - czy potrzebna ona jest do opowiedzenia historii.
Prowadzi to do znieczulenia na przemoc, i tęsknię czasem do filmów, które nie pokazywały aktów okrucieństwa wprost, lecz niebezpośrednio - cień, fragment akcji, reakcję innych postaci. Tamto było sztuką, to jest jedynie widowiskiem.

@turin, dotknąłeś bardzo ciekawej rzeczy mówiąc o walkach gladiatorów. Film, mam wrażenie, jest rzeczywiście w pewnym zakresie rozwinięciem tego widowiska, tyle, że oferującym o stokroć większe możliwości oddziaływania na widza. To min. za sprawą technik montażowych, zbliżeń, charakteryzacji czy możliwości operowania elementami które określiłbym jako wywołujące skojarzenia np. symbolami. Szczególnie te dwie pierwsze cechy filmu, czyli montaż i możliwość ukazania rzeczy w dużym zbliżeniu wydają się mi się kluczowe dla o wiele większej siły oddziaływania obrazu filmowego.
Z drugiej strony walki gladiatorów były czymś co działo się naprawdę, widz obcował z prawdziwą przemocą i realną śmiercią. Zastanawiam się na ile może mieć to znaczenie w odniesieniu do wspomnianej przez taneskę umowności i konwencji filmowej, do faktu istnienia "ekranu" dzielącego widza od wydarzeń filmowych. Mam wrażenie, że aspekt moralny, o którym wspomina turin nie ma zastosowania także do filmu.
My, jako widzowie, mamy świadomość tego, że to co dzieje się na ekranie to tylko inscenizacja, że to nie dzieje się naprawdę. Nikomu na ekranie nawet podczas scen wymyślnego "rozbebeszania", tortur itp itd. nie dzieje się krzywda (do tego przecież np. twórcy filmu zapewniają nas, że w trakcie kręcenia zdjęć nikt nie ucierpiał, nikomu nie stała się krzywda). Idąc dalej, mam wrażenie, że następstwem takiego sposobu odbierania filmu przez nas jest brak społecznego uwarunkowania, które wywoływało by w nas ruch sumienia itp itd. @turin, pisząc o znieczulicy, miałeś na myśli aspekt moralny, czy coś innego?
Z drugiej strony obcując z niesamowicie sugestywnym obrazem filmowym, i tu zgadzę się z Tobą, stajemy się po części podobni do obserwatorów walki gladiatorów, tyle, że mamy do dyspozycji medium o stokroć bardziej sugestywne. Z drugiej strony nie leży mi Twoje określenie "poniekąd gorszy", bo ocenianie, czy "metkowanie" to jest coś co uważam za nieracjonalne, chyba że miałeś coś innego na myśli.
Zresztą sam przyznajesz że jesteś świadom tego że lubisz przemoc. Chciałbym Cię zapytać o to jakie różnice postrzegasz między przemocą będącą główną treścią filmu, a taką która tylko dopełnia filmową fabułę?

Poruszasz w swoim poście kilka spraw.

Po pierwsze, owszem, montaż oraz zdjęcia dają możliwość olbrzymiej manipulacji uczuciami widza. Nawet najsilniejszy czy najbardziej realistyczny film to jednak nie wywrze takiego wrażenia jak obserwacja tragedii własnymi oczami. Widziałeś zapewne na żywo skutki poważnego wypadku drogowego z ofiarami w ludziach? Aby taki efekt odnieść w filmie potrzeba by zbudować dużą więź między widzem a bohaterem, podczas gdy, w rzeczywistości, ofiary są dla ciebie nikim.

Czy przemoc na ekranie jest niemoralna, to pytanie do filozofów. Sama w sobie raczej nie, a w każdym razie nie jest problemem; ważne są jej konsekwencje. Refleksja o walkach gladiatorów urodziła się we mnie gdy oglądałem Gladiatora Ridleya Scotta. Ucięte kończyny wśród tryskającej posoki padają na piasek, Rzymianie w koloseum ryczą w ekstazie, a widzowie w kinie w tym samym momencie reagują z podobnym entuzjazmem, i trudno tu wymawiać się znawcami kina i estetyką przemocy. W ciągu ostatnich 10 lat zmieniłem pogląd na temat okrucieństwa w grach i filmie; owszem, wszyscy potrafią odróżnić fikcję od rzeczywistości, i w pewnej ilości taka przemoc pomaga odreagować, ale gdzieś leży granica, za którą robi się to chore. Co z tego, że wiesz, że nikogo nie zabijasz, jeśli potrącasz staruszkę samochodem, wbijasz komuś bagnet w oko czy oglądasz wypatroszenie? Taki widok, dzięki olbrzymiemu realizmowi, przygotowuje cię na coś podobnego w rzeczywistości. I to nie są wymysły - armie różnych państw (m.in. UK, jeśli dobrze pamiętam) przygotowują żołnierzy do zabijania między innymi poprzez gry FPP.

Nie do końca rozumiem twoje ostatnie pytanie, ale spróbuję jakoś odpowiedzieć. Po pierwsze: jeśli film jest krwawy, ale ma ciekawą/wartościową fabułę, jak np. Yojimbo, Zatoichi, czy choćby Pulp Fiction, to mimo, że przemoc jest jego bardzo ważną częścią i kluczowa dla stylu/estetyki, teoretycznie stopień jej drastyczności i dosłowności możnaby zmieniać, nie rujnując filmu doszczętnie. Zaproponuję następującą regułę:

1. Jeśli z filmu, poprzez wycięcie scen lub nakręcenie ich inaczej (patrz poprzedni post), uda się osiągnąć kategorię PG13, to jest to film 'normalny'. Jeśli po wycięciu przemocy absolutnie nic nie zostaje, to zainteresowaniu takim filmem i czerpaniu z jego oglądania przyjemności warto się przyjrzeć.

To wcale nie jest tak ograniczające, jak się wydaje - za kodeksu Hayesa powstało mnóstwo silnych filmów - popatrzcie choćby tylko na Hitchcocka! Dalej, filmy, wśród filmów tej pierwszej kategorii, sceny przemocy mogą być bardziej lub mniej powiązane z fabułą, i bardziej lub mniej drastyczne. W takim Zatoichi Takeshi Kitano jest mnóstwo uciętych kończyn, bo to taki gatunek filmu, krew zdrowo tryska, ale generalnie ujęcie te są krótkie; nie tylko nie ma napawania się okaleczaniem ludzi, ale pasuje to do stylu filmu (szybkie cięcia / szybki montaż). Z drugiej strony jest Gladiator, w którym moim zdaniem przemocy było więcej niż potrzeba, i znajdowała się tam dlatego, że 1) przy ówczesnych możliwościach kompóterów można było coś takiego pokazać, 2) zagrać na najniższych potrzebach widzów. Czyli reguła druga, ważniejsza, choć jeszcze bardziej płynna:

2) Jeśli film, po ocenzurowaniu, nie zmniejsza zaangażowania emocjonalnego widza, to jest to zły film z niepotrzebną przemocą.

Większość filmów Tarantino w tym rozumieniu nie jest złymi filmami, więc spokojnie.
Gorzej, że właśnie zrozumiałem, że w ten sposób szufladkuję większość horrorów jako złe i groźne dla społeczeństwa, a ich wielbicieli za groźnych psychopatów, więc nie zdobędę popularności wśród wielu filmasterów ;)

Cieszę się, że postanowiłeś temat kontynuować :)
Ze względu na ograniczone zapasy czasu wolnego chciałbym w pierwszej kolejności odnieść się do tego fragmentu twojego postu: "Czy przemoc na ekranie jest niemoralna, to pytanie do filozofów. Sama w sobie raczej nie, a w każdym razie nie jest problemem; ważne są jej konsekwencje". Zgadzam się, co do tego że konsekwecje wszędobylskiej przemocy w kinie to rzecz ważna. W moim odczuciu ważniejsze jednak wydaje mi się to czego faktyczną konsekwencją jest przemoc w kinie. Kino jako ludzkie dzieło wydaje się odzwierciedlać aktualny stan, czy kondycję współczesnej ludzkości. Idąc dalej, wydaje mi się, że wszędobylska przemoc w kinie świadczy o takowym zapotrzebowaniu z naszej, ludzi-widzów, strony.
Skłaniam się ku temu, że tematyka i gatunki filmowe aktualnie najpopularniejsze są niejako efektem i konsekwencją naszej kiepskiej kondycji, tak emocjonalnej jak i intelektualnej.
Tutaj dostrzegam największe powody do niepokoju.
Kończąc wydaje mi się, że w pierwszej kolejności należałoby zająć się tym jak dokonać zmiany w nas, ludziach, a zmiana oblicza współczesnego kina nastąpi niejako automatycznie.
Z tego, jak mi się zdaje, wynika też zupełna nieskuteczność jakiejkolwiek formy cenzury.
Przy kolejnym zastrzyku wolnego czasu spróbuję odnieść się do pozostałych fragmentów Twojego postu tym bardziej że zaproponowana przez Ciebie w dalszej jego części reguła wydaje się intrygującym pomysłem na ciekawy eksperyment :)

Nie uważam, że zapotrzebowanie na krew i przemoc jest typowe dla naszych czasów; żaden ze mnie historyk, ale powiedziałbym, że jeśli w ogóle, to się zmniejszyło (procent społeczeństwa, siła, zadowolenie substytutami) - wystarczy spojrzeć na karty historii...

No i jakby nie było, jest jednak różnica między widzami oglądającymi Crowe'a w Gladiatorze, a widzami bezpośrednio w amifteatrze.

Ja również nie uważam żeby zapotrzebowanie na obcowanie z przemocą było typowe dla naszych czasów (nie wiem jak było kiedyś). Nie ma dla mnie znaczenia czy w przeszlości było inaczej czy nie. Bardziej zajmuje mnie to co jest teraz. Poza tym, wydaje mi się, że aktualna sytuacja, kondycja społeczeństwa ludzkiego jest wypadkową historii i to my, aktualnie żyjący ludzie, jesteśmy niejako spadkobiercami całego dotychczasowego dorobku ludzkości. W nas jest cała historia, tysiące lat ewolucji, wojen, postępu cywilizacyjnego, przemian kulturowych itp itd. Stąd wydaje mi się badanie historii za stratę czasu. Wszystko, w pewnym sensie, można wyczytać dokładnie badając stan aktualny.
Co do różnic między widzami to pełna zgoda, choć właśnie w tym elemencie mam wątpliwości i kłopot z uchwyceniem w szczegółach tych różnic. Może włączę sobie Kill Billa i poobserwuję swoje reakcje na serwowaną w nim przemoc :)

Oj, to się robi dyskusja na wieczorek po 3 filmach i minimum tylu browarach.

Fakt :) ale Kill Billa i tak sobie włączę i jeśli coś mi się ciekawego zaobserwuje to podzielę się wrażeniami ;)

Świetna narracja, dobre zdjęcia. Zawiera brutalne, ale uzasadnione, sceny.
Polecam tym wszystkim, którzy szukają czegoś innego, od powszechnie panującej przeciętności.

Oglądając filmy Tarantino w odwrotnej do chronologicznej kolejności, muszę powiedzieć, że widać w tym filmie, iż Quentin dopiero się rozkręca. Nie mniej, warto go jednak obejrzeć jeśli się jest fanem jego twórczości. Innym chyba bym go nie polecił.

Świetnie napisane, zrealizowane i zagrane. Klasa.

słaby

BlonD1E
Chmerson
psubrat
Guma
balzac4
ania00
pkudron
TomaszKoczar
Valutiras
EmilBaniak