Artysta (2011)

The Artist
Reżyseria: Michel Hazanavicius

Akcja rozgrywa się pod koniec lat 20. XX wieku, w czasie przełomu dźwiękowego w filmie. Koniec kina niemego był równocześnie końcem karier wielu gwiazd, będących u szczytu popularności. Czy słynny bohater kina przygodowego George Valentin podzieli los "wielkich zapomnianych"? Czy płomienne uczucie, które wybuchnie między nim a początkującą tancerką Peppy Miller zainspiruje go do walki o miejsce w świecie "nowego" Hollywood i ocali przed zapomnieniem oddanej kiedyś publiczności?

***

"Już nie robią ich tak jak kiedyś..." - myślisz.
Cóż. Jednak robią.

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:


George Valentin (Jean Dujardin - nagroda Najlepszego Aktora w Cannes), gwiazda kina niemego, przypadkowo spotyka młodą i uroczą statystkę, Peppy Miller (Berenice Bejo). Szarmancki gwiazdor pomaga dziewczynie w jej Hollywodzkiej karierze, nieświadomy nadchodzącego zamieszania w jego zyciu.

The Artist, film nakręcony przez Michaela Hazanaviciusa (znanego glównie jako reżyser komedii szpiegowskich OSS 117: Lost in Rio oraz OSS 117: Cairo Nest of Spies), jest nie tylko odą milosną dla ery kina niemego ale jednocześnie hołdem oddanym samemu filmowi jako jednemu ze środków artystycznych. Film ten - nakręcony w konwencji kina niemego oraz na terenie studiów gdzie powstały znane nam klasyki - znakomicie ujmuje atmosferę przemian jakie zachodziły w kinematografii pod koniec tamtej epoki; podobnej transformacji której podlega wspólczesna sztuka filmowa.
Szczerze polecam.

Hotel Detective.

http://www.youtube.com/watch?v=O8K9AZcSQJE

Czekam na to od Cannes. Gdzie widziałeś ten film?

Też czekam obgryzając paznokcie. Obstawiam, że @air420 widział to za granicą - premiera była już w Belgii i Francji.

Nie słyszałem o tym wcześniej, brzmi jak "Singin' in the Rain" bez tych tandetnych piosenek. Muszę przyznać, że czekałem na coś takiego. Choć szczerze mówiąc ciężko mi jest poważnie traktować recenzję, w której wszystko zostało ocenione na 10.

mój film roku, mimo że go nie widziałam <3

Arcyciekawy film utrzymany w konwencji niemych filmów lat 20. Jestem zachwycona szczególnie aktorstwem i muzyką!

I tylko 7?

To, że wytrzymałem cały film do końca to zdecydowanie jest dowód na to, że w tym filmie coś jest. Albo Was urzeknie, albo nie. Mnie do końca nie przekonał, aczkolwiek pojawienie się takiego filmu w 2011 roku, gdzie w kinie same transformersy i 3D to fenomen. Na pewno obejrzeć warto, ale mam nadzieję, że Oscara za Best Motion Picture nie dostanie. Stawiam na The Descendants (Spadkobiercy). Aczkolwiek Jean Dujardin na pewno pokazał klasę nie wymawiając ani jednego słowa przez cały film, wszystko grając twarzą, ciałem. Może i dostanie Oscara, chociaż ja bym dał Clooneyowi... i jeszcze muzyka - ta mnie urzekła. Zdecydowanie.

Myślę, że ten film jednak zdobędzie głównego oscara. Jest oryginalny i pokazuje początki kina amerykańskiego. Od strony technicznej jest perfekcyjny i nawet maniera aktorska skutecznie oszukuje widza co do roku produkcji. Główny bohater, którego nazwisko przypomina słynnego amanta Rudolfa skutecznie zachęca do bycia niemową. Jeśli ktoś trochę interesuje się kinem lat 20 i napis Hollywoodland nie jest mu obcy powinien zobaczyć.

Nagroda dla "Artysty" byłaby wyrazem artystycznej niemocy Hollywoodu. Niby wszystko pięknie, znakomicie zrobiony obraz, ale energii w nim nie ma. Hazanavicius stworzył filmowego potwora Frankensteina, ładne to i działa, ale jednak martwe ;)

"wyrazem artystycznej niemocy Hollywoodu"? Żartujesz? Od lat Hollywood nie ma żadnej artystycznej mocy. Nie wiem zresztą czy w ogóle kiedykolwiek do niej pretendował, niewykluczone, że nagrody dla artystycznych filmów to były wypadki przy pracy.

Wiem, ale gdyby "Artysta" wygrał to by było tak jakby Akademia powiedziała "nawet porządnej, współczesnej komerchy już nie potrafimy wyprodukować i lecimy schematem z zamierzchłej przeszłości". To będą oscary zapatrzone w przeszłość ("Artysta", "Służące", "Hugo i jego wynalazek", "Czas wojny", "O północy w Paryżu").

Jest znacznie lepszy niż ostatni zwycięzca. Film o jąkającym się królu był wtórny, nudny, a czegoś podobnego do "Artysty" jeszcze chyba nie było. Nieme kino o niemym kinie jest ok.

Akurat niemy film o niemym kinie nakręcono już w 1976... A było to Nieme kino. Ale, rzeczywiście, nie był czarno-biały.

Oryginalny jest chyba tylko dla kogoś kto nie widział niczego nakręconego przed 1930 :)

Naprawdę śliczny film. Bez problemu można by się w nim zakochać, i nie dotyczy to tylko pasjonatów niemego kina. Pozostaje mi tylko żałować, że nie zrobił na mnie aż takiego wrażenia jak na rozentuzjazmowanym świecie... Wszystko wzięte prosto z najpiękniejszego okresu kina niemego. Zebrano same najlepsze chwyty. Stylizacja jest perfekcyjna a i muzyka niczego sobie, choć może gdybym nie widział "Bikiniarzy" wydałaby mi się jeszcze lepsza. Techniczny majstersztyk. I to w cyfrowej jakości. Tylko po co to wszystko? Żeby pokazać, że stare metody mają ponadczasową moc? (na pewno mają) Zamanifestować tęsknotę za czasami kina niemego (przecież twórcy go nie pamiętają) albo podkreślić jego wagę? (niepodważalna) Mam problem, bo pomimo wielkiej sympatii z oczywistych względów wydaje mi się przegrany. Tylko, że autentyczne filmy z epoki nie zawsze takimi dla mnie są. Czy gdyby "Artysta" miał bagaż historyczny i powstał 90 lat temu byłoby inaczej? Nie wiem, ale ten film pobudził mnie do myślenia.

Idę na "Artystę" za tydzień, to Ci odpowiem "po co" (moim zdaniem). Ale w tej chwili zgaduję: po to żeby było oryginalnie. Bardzo wiele filmowych pomysłów wygląda tak, jakby twórcy siadali i myśleli, co zrobić żeby było oryginalnie. Czyli najpierw wymyślają "jak", a dopiero potem myślą "co". Wkurza mnie to, bo powinno być dokładnie odwrotnie. I u prawdziwych artystów kina zawsze było dokładnie odwrotnie. Ale dziś prawdziwych artystów już nie ma (no... prawie)

Bardzo możliwe, że o to tu chodzi.

A może nie ma co szukać daleko.. to jest taki prosty film, jak to drzewiej bywały, z prostym przesłaniem i dlatego nawiązuje do tamtej tradycji. Bo inaczej się prostego filmu zrobić nie da, tylko ujmując wszystko w zajączki. Inaczej nie będzie to dobrze widziane. Więc jest prosto i zawikłanie jednocześnie. Ot, postmodernizm, czy co tam innego.

Ja za to w pewnym momencie złapałam się na tym, że identyfikuję się ze "strachem przed mówieniem" głównego bohatera. Filmy mówione są dla niego zburzeniem pięknego, bezpiecznego świata artystycznej konwencji, w której uczucia są ważniejsze niż konkretne, "bezlitosne" słowa i przytłaczające szczegóły (scena ze spadającym piórem :D)

@Elsa, miałam tak samo, chyba takie było zamierzenie twórców ( Znaczy: dobrze zrobiony film, skoro pozwala się tam utożsamiać z bohaterami. :-) ). Czułam niechęć do filmów dźwiękowych, którą musiałam w sobie zdusić, bo przecież wiem więcej na ich temat niż bohater (tak sobie tłumaczyłam), a facet działa powodowany irracjonalnym lękiem (ale niestety-stety kończy się to Przeczytaj spoilery +

Inaczej zresztą być nie mogło, bo to chyba taka przypowiastka naiwna, jak już pisałam wcześniej).

inaczej być nie mogło, może też żeby pokazać, że nie takie te talkies straszne ;) i nie musimy płakać po kinie niemym (zwłaszcza, jeśli wciąż mogą powstawac takie cuda jak "Artysta").
Chociaż kiedy bohaterowie nie mówią, jakoś łatwiej mi poczuć do nich sympatię i wzruszyć się prościutką historią (podobnie jak "Artysta" poruszył mnie absurdalny "The Man Who Laughs" z C. Veidtem, oglądany na yt w odcinkach - tam też zresztą był pies)

My nie musimy płakać, ale ówcześni aktorzy na pewno mieli ciężko. To była bardzo radykalna zmiana. A to ciekawe co napisałaś o większym wzruszeniu prostą historią w kinie niemym - czyżbyśmy mu więcej wybaczali?

Nie wiem, u mnie działa na pewno wczuwanie się w konwencję - bardziej "naiwny" sposób gry, muzyka cały czas itd. (no i odpadają denerwujące głosy niektórych aktorów ;) w "Artyście" dobrze przedstawia to fragment ze śmiejącymi się irytująco dziewczynami)

Hm. Moje utożsamienie się polegało na czymś innym. Gdy główny bohater wypiera się filmów dźwiękowych aż chciałbym mu powiedzieć: facet, gdzie ty masz jaja? weź się rusz biedny Werterze i zrób coś, a nie kobieta ma robić za ciebie. Myślę, że to wiele tłumaczy :P

no cóż, on był bezradny, nie mógł się wydostać z bagna, w które się wpakował (dosłownie :P)

zależy jak na to spojrzeć. Co do bagna - przy tej ulicy mam okazje bywać na niezłych imprezach więc zawsze brzmi to dla mnie jeszcze cudaczniej :P

Moim zdaniem ze względu na odległość czasową, jaka dzieli nas od czasów kina niemego, mamy skłonność do traktowania go ze swoistym pobłażaniem.

Sama miałam skojarzenia typu: początki kina -> "Wjazd pociągu na stację" i mimowolnie zakładałam, że w pionierskich czasach kręciło się krótkie, proste historie, bez efektów specjalnych, ograniczone silną cenzurą obyczajową. Dopiero kiedy zaczęłam grzebać w opisach filmów, chadzać na seanse z muzyką na żywo itd. zaczęłam się orientować, że te moje przekonania są nie do końca uzasadnione, że kręcono filmy, śmiałe, eksperymentalne, świadomie komponowano ruchome obrazy tak, że mowa nie była potrzebna (jak w obrazach nieruchomych). I że, właściwie, nie ma powodu, by filmy nieme oceniać z jakąś taryfą ulgową: mimo szacunku do "dziadków" można oceniać je jak dzisiejsze kino, stawiając zarówno "dziesiątki" jak "tróje" czy nawet "jedynki".

Podobnie traktuje się opowiadania/filmy dla dzieci: zakładamy, że normą są proste i naiwne historie i bardzo cieszymy każdym przejawem głębszej myśli.

Chyba najlepszą sceną w filmie jest właśnie sen bohatera, w którym słyszy dźwięki. Prawdziwy koszmar :)

Zdecydowanie najlepsza. Gdy się pojawiła myślałem, że film pójdzie dalej tym tropem. Szkoda, że jednak nie poszedł, bo przeplatanie się dźwięków i ich braku rozegrano świetnie.

Dokładnie tak samo myślałem. Byłby to rewelacyjny pomysł.

Własnie mi tego chyba zabrakło głównie w tym filmie - tej innowacyjności, którą na plakatach zapowiadał dystrybutor. Miałem nadzieję na ciekawą grą konwencją kina niemego, a dostałem po prostu kino nieme, w swojej najbardziej tradycyjnej formie, jedynie z kilkukrotnym puszczeniem oka do widza, że jednak jesteśmy już w XXI wieku.

A jednak oglądają go ludzie, którzy nigdy wcześniej, ani potem, filmów niemych z epoki nie obejrzą. Nie ma to jak dobra współczesna reklama.

@michuk Ja się z kolei bałam, że dostanę innowacyjność zamiast opowieści. Cieszę się, że dostałam to drugie.

Mdli mnie od opowieści monotonnych i mniej zaskakujących niż śmierć Ryśka z Klanu. Niestety.

Dziś pogrzeb. Maciuś ponoć załamany.

Już pogrzeb? O nie, przegapiłem odcinek!

Grażynka odpadła, ma zajebistą deprechę, nie wiadomo, czy dojdzie. Mówią , że Maciek będzie miał próbę samobójczą, a córka Ryśka zostanie dziwką :(

To dobry moment na wprowadzenie Rutkowski patrol.

Skąd wiesz, że Rutkowski angaż dostał?

W temacie "po co to wszystko": ja mam jeszcze trochę inną hipotezę. Oprócz tego, że jak na dzisiejsze czasy film niemy to pewna ciekawostka, to jest to przy okazji takie ćwiczenie, wyzwanie - okazja do sprawdzenia i pokazania, że "też umiemy zrobić taki film".

Ładny, świetnie zrobiony film. Niestety, nie wytrzymuje porówań z wciąż nasuwającymi mi się skojarzeniami z genialnym Bulwarem zachodzącego słońca.

Nie najgorszy, jeśli dostanie Oscara, to będzie to na pewno jeden z lepszych filmów ostatnich lat nagrodzonych tą nagrodą. Właściwie wszystko jest w tym filmie ładne i dobrze zrealizowane, trudno się do czegoś (prócz może scenariusza) przyczepić. Nie da się jednak ukryć, że gdyby ten film powstał w latach 30-tych, to nikt by dziś o nim nie pamiętał. Bo niby o czym?

"Najmniej innowacyjny film od czasu kina niemego" okazał się urokliwy, miejscami zabawny, dopracowany, ułożony i na wskroś przewidywalny. Kwintesencja Hollywood, mimo że z Francji.

No spoko, ale ja i tak zachwytu nad nim nie rozumiem, jak mu dadzą Oscary (a pewnie dadzą) to będę zły.

Jestem piekielnie tolerancyjnym widzem, więc bardzo rzadko zdarzają się filmy, które - choć może nie są szczególnie złe - wkurzają mnie jak sto pięćdziesiąt. Na całe życie zapamiętam złość na sali kinowej i ciągłe zerkanie na zegarek na "Placu Zbawiciela". Teraz dojdzie złość i ciągłe zerkanie na zegarek na "Artyście". Im dłużej trwał, tym bardziej byłem przekonany, że dostanie ode mnie 5/10. Ostateczna ocena to jednak wynik mojego dobrego serca - no i tego, że doceniam samą ideę "listu miłosnego" dla złotej ery kina. No i techniczną stylizację, która jest (prawie) bez zarzutu.

Ale poza tym? Nie wiem, czy to z całym światem jest coś nie tak, czy ze mną, ale słowa Agnieszki Holland o "idiotycznej wydmuszce" wydają mi się bardzo trafne. "Artystę" wyróżniłbym nagrodą specjalną za ciekawostkę roku. Ale obsypywać laurami za najlepszy film? To nudne, banalne, do bólu poprawne patrzydło? Tylko dlatego, że zrobiono je w formie kina niemego - i w ogóle nie wykorzystano potencjału?

Dobrze gada, dać mu wódki.

Można stworzyć dowolny film niemy, lub film z dziwakiem i taką historią jedna wtedy nikt by o nim nie mówił a to powiązanie historii z formą to jest tutaj najważniejsze. Skupiamy się na grze aktorskiej a nie na Dolby Pro Logic.

Film z koncepcją, i to do końca wykorzystaną. Gra między kinem dźwiękowym a niemym tłumaczy użycie sztampowego, melodramatycznego scenariusza i stanowi punkt wyjścia do wysmakowanych figli dźwiękowych (i nie tylko dźwiękowych).
Właśnie w użyciu dźwięku tkwi maestria tego filmu: nie wystarczy przecież podkreślać kulminacyjnych scen siarczystymi trąbami; trzeba umieć kiedy trzeba zadzwonić w uszach głuchą ciszą albo przestraszyć widza planszą z napisem "Bang!". Film Hazanaviciusa takimi irytacjami jest naszpikowany. To mu zdecydowanie służy.

Ciekawy. Film jest jakby wypełnianiem myśli jak to było jak film był naprawdę niemy. Bardzo ciekawe doświadczenie troszkę jak 3D wiesz czego się spodziewać ale zaskakuje cie efekt całości. Sama fabuła jest dość prosta i przewidywalna aczkolwiek dobrze się go ogląda. Polecam osobom ciekawym innych doświadczeń w kinie.

Ciepły, sympatyczny film. Najbardziej poruszająca jest w nim część, którą musimy sobie dopowiedzieć - (spoiler) Przeczytaj spoilery +

. Ode mnie +1 za scenę z pieskiem przy stole - Jean Dujardin jest w niej genialny.

Podpisuję się w pełni pod recenzją Esme - Artysta to urocza podróż sentymentalna. Jedyne co mnie boli, to brak tempa fabuły w drugiej połowie filmu, bo sama historia jest w jednym z moich ulubionych typów (stary mistrz, młody adept sztuki, jeden po latach pomaga drugiemu - bardzo to lubię). Niestety o ile w pierwszej polowie było mało oryginalnie, ale sprawnie, to w drugiej George raz za razem się załamuje, aż widz ma ochotę krzyknąć: "Dobra, załapałem, jest skończony, możemy przejść do następnego punktu?!"

Film sympatyczny, ale co z tego, skoro nudny, że daj Boże zdrowie.

Współczesne kino potrzebowało powrotu do korzeni cinematografii aby trochę się odchamić od brutalności i sztuczności. Uwielbiam Artystę tak jak uwielbiam stare filmy. Prosta fabuła, nawet przewidywalna, wspaniałe zdjęcia, duże emocje, znakomita gra Jean Dujardin, trochę mniej wzniosła gra Berenice - niestety jej zachowanie i gestykulacja nie odpowiadała zachowaniom i postawie kobiet z początku lat 20' - zwyczajnie zachowywała się jak kobieta z XXIw a to zburzyło cały obraz realizmu tego kina jako niemego. Mimo tego oceniam film bardzo wysoko, bo jest w nim pasja, uczucie i tragizm, ale też prawda i codzienność ludzkich wyborów i rozterek.

"Deszczowa piosenka" alternatywnie, czyli co by było, gdyby Don Lockwood nie potrafił stepować ;).

Raczej gdyby Cosmo Brown był psem :)

A może lepiej sięgnąć po Maddina? I nie chwalić jakiegoś pana, że zrobił film w stylistyce retro?

Guma
MRZVA
Ajdaho
RobinHa
Konfucjusz70
Farary
Michalwielkiznawca
NarisAtaris
alanos
dag
dag