Najczarniejsza godzina (2011)
Katastroficzny film science fiction w spektakularnym 3D, wyprodukowany przez Timura Bekmambetova, reżysera wizjonerskiej ”Straży nocnej”. Grupa młodych ludzi próbuje przetrwać inwazję przedstawicieli obcej cywilizacji, którzy dysponują niszczącą siłą o nieznanym pochodzeniu i ogromnej mocy. W rolach głównych: Emile Hirsch (”Obywatel Milk”, ”Wszystko za życie”) i Olivia Thirlby (”Juno”, ”Zakochany Nowy Jork”). (opis dystrybutora)
Obsada:
- Emile Hirsch Sean
- Rachael Taylor Anne
- Olivia Thirlby Natalie
- Joel Kinnaman Skyler
- Max Minghella Ben
- Elena Caruso Flight Attendant
- Dato Bakhtadze Sergei
- Yuriy Kutsenko
- Artur Smolyaninov
- Veronika Ozerova Vika
- Pyotr Fyodorov Anton
- Vladimir Jaglich Boris
Zwiastun:
Wyróżniona recenzja:
THE DARKEST HOUR (Chris Gorak 2011): Microwave critters fizzle in Moscow
Two young startup guys, Ben (Max Minghella) and Sean (Emile Hirsh) take their app to Moscow, where they find their unscrupulous Swedish rival Skylar (Joel Kinnaman) has bypassed them and stolen their deal. Legal redress? Hardly an option in the post-Soviet gangland. Best just to drown their sorrows and meet some cute chicks. Partners and rival and distaff tourists Natalie ...
Miałam okazję obejrzeć wczoraj ten film na pokazie przedpremierowym. Przyznam się, że wcale mnie nie ruszył. Straszono mnie, że będzie gorszy niż "2012" i z mieszanymi uczuciami poszłam go zobaczyć. Tymczasem -nic, zero strachu! Efekty 3D nie były tak spektakularne jak w "2012". Nawet momentami rechotałam się ze łzami w oczach. Zadziwiające jak na taki gatunek. Generalnie - dobra bajka!
Chyba się nie zmartwiłaś za bardzo, że jednak nie okazał się straszny. ;) Szkoda tylko, że taki słaby.
Dwóch niezbyt inteligentnych gości wyrusza do Moskwy, by dać się wyrolować innemu, jeszcze mniej inteligentnemu. We wszystko mieszają się niewidzialni,energetyczni kosmici, którzy atakują ziemię. Nam, widzom, pozostaje podziwianie dziwnie opustoszałej Moskwy, samolotów leżących we wnętrzach sklepów czy statków wbitych w mosty. Apokalipsa pełną gębą, z niezłymi efektami i sporą dawką głupoty. A za co jestem wdzięczny twórcom? Podpowiedzieli mi, że gdy dzieje się coś złego, trzeba iść do ambasady USA. Tam musi być jakaś cywilizacja!
Tegoroczny odpowiednik „Skyline”. Najpierw wyliczmy to co dobre: osadzenie akcji w Moskwie. Tyle. Wyludnione centra wielkich miast nie robią już takiego wrażenia jak za czasów „28 godzin”, no ale to wciąż fajny patent. Cała reszta jednak do spłukania w kiblu. Obsada nawet nie próbuje udawać, że jest aktorami, miotają się bez głowy po ekranie, rzucając drętwe kwestie. Do kolegów dopasowuje poziom Emilie Hirsch, który chyba cały projekt miał głęboko gdzieś i poleciał na wycieczkę do Rosji. Projekt kosmitów jest najbardziej leniwym w historii kina. W ogóle ich nie widać. Przynajmniej przez większość czasu, bo są niewidzialni. Świetny patent na oszczędny budżet, wyjechać na drugi koniec świata, gdzie będzie kręcenie wyniesie taniej, a później w ogóle nie kłopotać się wyrenderowaniem alienów. Oczywiście w sprawnych rękach, to mogłoby się udać, groza niewidzialnych przeciwników, którzy mogą być uderzyć z każdej strony i takie tam (kłania się poczciwy (Predator). No ale właśnie, w sprawnych…