Bez granic... Bez kontroli (2009)

The Limits of Control
Reżyseria: Jim Jarmusch
Scenariusz:

Gwiazdorska obsada: Bill Murray, Tilda Swinton, Gael Garcia Bernal w kolejnym długo oczekiwanym filmie Jima Jarmuscha, twórcy m.in. "Broken Flowers" i "Ghost Dog – Droga Samuraja". Reżyser powraca do chętnie stosowanego wcześniej, sztafażu kina gangsterskiego i po raz kolejny przedstawia bohatera w podróży, który tym razem nie zostanie osadzony w popkulturowej, amerykańskiej przestrzeni, lecz w Europie.

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Nie o historię tu chodzi i nie o sens. Tu liczy się sposób opowiadania. Jarmusch pozwala widzowi wyobrazić sobie taki film, jaki widz sobie życzy. A ponadto bawi się kinem. Do tego wszystko świetnie sfotografowane i okraszone znakomitą muzyką. A mi, me lo gusta mucho!

P.S. Więcej napisałem w notce.

Jarmuschoza w pełnej krasie. Esencja jego kina jakby na przekór podejrzeniom o coraz mocniejszą komercjalizację (zwł. po "Broken Flowers") - artystyczna nuda, która kpi sobie z oczekiwań widza multipleksu.

O to bardzo pozytywnie mnie nastraja. A gdzie udało Ci się obejrzeć ten film?

Niestety nie w kinie, ale gdybym miał czekać to bym chyba się nie doczekał. Na szczęście za oceanem wyszło już na DVD, a zakupy teraz to i na Antarktydę wysyłają:D

No właśnie -- jak żaden film Jarmuscha "Limits of Control" ma straszne problemy z dystrybucją. W Londynie był 1 (słownie: jeden) pokaz podczas festiwalu w październiku. Niestety w godzinach pracy...
W Stanach była bardzo minimalna dystrybucja chyba tylko w N.Y. i L.A., na świecie zero informacji o możliwych pokazach.
Chyba przyjdzie mi zrobić to samo...

Wow, gdy to napisałem, zerknąłem na rozkład kin w Londynie i jakie było moje zdziwienie, jak się okazało, że dziś są 3 pokazy tego filmu w ICA Institute!!! No to niedługo zdam relację :)

To jednak spora przyjemność, gdy trzeba się nastarać, by obejrzeć upragniony film. Od razu lepiej smakuje.

Fakt, smakował dobrze. Mimo tych wszystkich negatywnych recenzji, z których najbardziej mistrzowską napisał sam Ebert.

Na szczęście obejrzałem go przed przeczytaniem jakichkolwiek recenzji i potem nie były one w stanie niewiele zmienić. Choć faktem jest, że późniejsza lektura tekstów, np. w Time (http://www.time.com/time/arts/article/0,8599,1894879,00.html) albo New York Times (http://movies.nytimes.com/2009/05/01/movies/01limi.html?partner=rss&emc;=rss) usystematyzowała mi wszystkie przemyślenia (na ile przy mojej lichej znajomości angielskiego było to możliwe:). Zabieram się niedługo do recenzji "Limits" do swojej gazety, więc dzięki za link - zapoznam się z nim (już biorę sobie słownik:)

Prawie klasyczny film drogi. Małomówny koleś jeździ po kraju i spotyka ciekawych ludzi, którzy wręczają mu pudełko zapałek każdy. A wszystko jest częścią sekretnego planu. "Limits of control" to kino w czystej postaci, całkowicie autorskie i bezkompromisowe. Z genialną muzyką i wspaniałymi artystycznymi zdjęciami Hiszpanii. Najbliżej temu obrazowi do "Truposza", choć to zupełnie inna historia. To Jarmusch jakiego uwielbiam!

"Truposz" nie był moim ulubionym "jarmushem", ale mam tylko nadzieję, że nie jest to bliskie "Nieustającym wakacjom".
Kompromisy mi się podobały - w dłuższych metrażach "Mistery Train" pozostał moim ulubionym, a składanka "Kawa i papierosy" w kategorii krótkich całostek także dobrze wyszła dzięki zaproszeniu znanych postaci. O ile oczywiście to były rzeczywiście kompromisy, a nie po prostu chęć zrobienia czegoś lżejszego i bardziej komunikatywnego.

Powiedziałbym, że "Limits of Control" to takie skrzyżowanie "Truposza" z "Kawą i papierosami".

To jest ten właśnie Jarmusch, za którego dałabym się pokroić. Nudny jak cholera, pozbawiony akcji, totalnie "truposzowy", oniryczny, fantastycznie fotografowany.
Paradoksalnie najsłabszy jest moment oczekiwany, proces zaś jak zwykle najbardziej hipnotyzujący. Muzyka rewelacyjna, aktorstwo świetne. Ja poproszę więcej...

Nie mogę się w takim razie doczekać premiery w Polsce. Jeszcze tylko 2 tygodnie!

Co ciekawe, przez krytykę amerykańską został zjechany doszczętnie. Ebert napisał prześmiewczą recenzję, rzadko mu się to zdarza.

Dla mnie nie jest jednak ważne czy film, jak twierdzi Ebert, jest sztuką dla sztuki, czy -- jak twierdzą inni -- ma głębsze przesłanie. Na seansie bawiłem się doskonale, wyczekując przez cały film co też przydarzy się za chwilę. Takie uczucie w kinie towarzyszy mi tylko przy filmach Tarantino i Jarmuscha. Bardzo lubię to uczucie :)

"beautiful young woman, always nude, who I would like to get to know better, but not in this movie" - nigdy w pracy :)

Ostatni obraz Jima Jarmusha zupelnie nie odstaje od poprzednich filmow rezysera. Rytm, podroz, charakter, tym razem w Hiszpani..
Piekna fotografia - Ch. Doyle zdecydowanie kontynuuje estetyke uksztaltowana przez R.Mullera, raczej niz nawiazuje do swoich azjatyckich produckcji..
Muzyka jak wyklae bardzo wyrazna- i tym razem rezyser siegnal po nurt plasujacy w owczesnych trendach. sluchac wiec noisowe indie reprezentowane przez min Bad Rabbit czy Sun O)))
Film zdecydownie nie przelomowy.

Trzeba przyznać Jarmuschowi, że ma ucho do muzyki. Dobre ucho.

W zasadzie jeszcze do końca nie wiem, co było mi dane obejrzeć. Mam mocne przypuszczenie, że pod ciężarem pretensjonalności tego filmu zarwałby się Most Świętokrzyski, ale piękno i szlachetny minimalizm, a także jakiś taki nawias, w który to wszystko wzięte, sprawiły, że nawet mnie to nie zabolało. Chyba dałem się zahipnotyzować, a za to nie dałem pociągnąć za nos. Trzeba to sobie pod czaszką poukładać, choć nie za bardzo wiem, z jakich klocków.

To ciekawe, mnie film nie wydał się pretensjonalny. Raczej przeraźliwie metodyczny i to mi bardziej przeszkadzało w odbiorze niż zarzucany Jarmuschowi tu i ówdzie "wyrafinowany banał".

Pretensjonalność i banał może się odnosić do wypowiedzi bohaterów. Z tym, że to tylko wypowiedzi. Część artystycznego pomysłu Jarmuscha.

Prawdę mówiąc, po kilku dniach od zobaczenia tego filmu i po obejrzanym dziś trailerze (przypadkiem, wśród innych zapowiedzi) mam ochotę na powtórkę. Uwiązł mi w głowie.

Nota bene trailer to zwykłe przekłamanie. Pokazuje ten film jako niezwykle dynamiczny. I to łapanie widzów na Billa Murray'a, który jest obecny na ekranie przez hmm... 2 min.?

Kino Jarmuscha jest mocno specyficzne. Nie sądzę, żeby wiele osób rzeczywiście było nim zainteresowanych. Oczywiście RELATYWNIE wiele. Relatywnie do filmów innych reżyserów, wymieńmy chociażby Allena czy Almodovara. Skąd zatem taka reklama? Skąd taka popularność w mediach?

Jak to skąd? Jarmusch sam ludzi do kin nie ściągnie, a przecież dystrybucja kinowa to biznes. Gwiazdy w obsadzie są, więc jest czym zarabiać. A że gros wziętych przez zaskoczenie widzów wyjdzie po 30 minutach, to już nie ma znaczenia - za bilety zapłacili.

Nawiasem, jeśli idzie o moją szerszą, z lekka analityczną (o ile to możliwe w przypadku "Limits...") opinię, to w linkach na stronie filmu w Filmasterze jest już odnośnik do mojej recenzji na Ofilmie :)

Hehe, ja wyszłam podczas seansu "Poza prawem", jeszcze w liceum będąc, choć nie ściągnęły mnie na niego gwiazdy. Kino Jarmuscha przemówiło do mnie wiele lat później.

Recenzji nie omieszkam przeczytać.

A analizować można wszystko. Tylko nie wszystko warto. ;-)

No to ja swoją drogą mam kwiatek na dziś: w radiu usłyszałem właśnie reklamę "Limits of Control". Hasło kluczowe: "elektryzujący thriller". Serio-serio.

Częściowo prawdziwe - elektryzujący film. Mnie nadal elektryzuje myśl o nim. ;-)

Akurat metodyczność lubię :) Jak obiecałem (głównie sobie) w notce, spróbowałem ułożyć sobie to i owo pod czaszką i usiadłem do napisania recenzji, która wkrótce powinna się ukazać wiadomo-gdzie. Może tam sformułowałem więcej konkretów, choć z konieczności wciąż operuję także znakami zapytania. A ogólnie trudno się dziwić, że "Limits..." zbiera dosłownie skrajne oceny. Jednego dnia przeczytałem choćby wdeptującą w ziemię recenzję Szczerby w Wyborczej i ekstatyczną (sześć gwiazdek na sześć) Oleszczyka w Przekroju. Jak widać po cyferce przy moim SMS-ie, ja jak zwykle strzelam pomiędzy :)

Jarmusch podsuwa nam krzywe zwierciadło swojego filmu - chyba po raz pierwszy obejmując spojrzeniem tak szeroki horyzont kulturowy. Bardzo udany film!

Niezmiennie film wgniata w fotel. Niesamowicie proste zdjęcia, ale nie za proste. Wyśmienity montaż. Muzyka w połączeniu z obrazem pustawych ulic co raz to innych hiszpańskich miast i miasteczek, tworzy klimat jakby z innej planety. Do tego tempo, a właściwie jego całkowity brak, czyli to co potrafi zrobić chyba tylko Jarmush, który nie stara się widza ciągnąć zmuszając do śledzenia historii. To raczej widz wygrzebuje kolejne wydarzenia jakby z wielkiego pudła.

Film o wszystkim i o niczym. Przepełniony symbolami, które mogą nie znaczyć nic i mogą znaczyć wszystko. Film płytki, składający się z jednej i to dość oczywistej warstwy, będący filmem głębokim, który można interpretować na gros różnych sposobów.
Film będący głównie tym, czym chcielibyśmy, żeby był. Dzieło sztuki i szmira w jednym.
Do tego fantastyczne zdjęcia.
Ach i och, po prostu.

Hochsztaplerka czy twór wielokrotnie złożony? Balans na granicy kiczu i pretensjonalności z paradą dziwnie znajomych postaci i cudownie sfotografowanym i udźwiękowionym planem.
Mimo wyraźnych zalet nie dotarłem do finiszu.

Jarmusch nauczył mnie już, że mogę od niego oczekiwać wiele, że wgniata mnie w fotel. Tym razem nie spełnił oczekiwań. Zdjęcia przecudne, gra aktorka też, ale zabrakło czegoś więcej.

Genialna abstrakcja. Hipnotyzująca, halucynogenna, na granicy snu i jawy, absurdu i realizmu. Przepiękna wizualnie i zachwycająca muzycznie. Esencja Andaluzji, którą kiedyś się zauroczyłam. Jestem teraz zbiorem molekuł obracających się w ekstazie, a wrażenia po seansie już zawsze będą we mnie rezonować. Bo wszystko jest wyobrażone, a rzeczywistość jest subiektywna. La vida no vale nada? No lo creo!
http://www.youtube.com/watch?v=ExAOTMLzwEo&feature;=related

No właśnie, a wyobraź sobie, że Esme nie nominowała tego arcydzieła do filmu roku! :) La mala Esme!

Entonces... Los Filmasteros no valen nada sin esta pelicula! Wobec niezrozumiałego stanowiska władz zastanowię się, czy nie zbojkotować plebiscytu poprzez wstrzymanie się od głosowania.

Chyba raczej los Filmaestros ;))

Jeje, que sea. Es mejor, efectivamente! ;)

To nie Esme nie nominowała, to Filmasterzy nie byli na tyle łaskawi, by gremialnie wstawić się za "Limits". W szczególności w wątku z nominacjami brakuje mi jakiejś aktywności ze strony marylou, jako osoby o ciekawym i wyrobionym guście, która mogłaby wiele wnieść tematu. A teraz jeszcze grozi bojkotem. :(

A poza tym bojkotowanie nie jest takie proste. Oceniając w zakładce filmu reżyserię na 10, marylou oddała automatycznie głos na Jarmuscha w kategorii "Najlepszy reżyser" :)

@Esme, gdybym obejrzała tego Jarmuscha wcześniej, to zorganizowałabym pikietę na Filmasterze celem wrzucenia The Limits... do plebiscytu! A jeśli chodzi o moją absencję przy nominacjach... cóż mogę rzec - przegapiłam. Niemniej, rehabilitacja już nastąpiła i to w sposób niezamierzony (vide: bystra uwaga Doktora) Się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B. Głosowanie dokończę. :))

Cieszę się :) Szczególnie że jako zwolenniczka nie tylko Jarmusha, ale i Dolana pewnie staniesz w kilku wypadkach po mojej stronie...

Ale ciężko było to zobaczyć. Dystrybutorzy, kiniarze itd. dają ciała. Nie promować nowego Jarmuscha? WTF? No i kto tu nie stoi po Twojej stronie Esme? Niech no wychyli czubek nochala, to mu zara...

@marylou, pocieszę Cię jeszcze inaczej. Gdyby "Limits of control" było nominowane do Filmasterów to i tak by przegrało, bo jak łatwo sprawdzić ma średnią ocenę niższą nawet od filmu o Fb (jakoś jestem dziwnie przekonany, że mnie nie rzuci na kolana), nie mówiąc o innych kandydatach. A tak, skoro nie został nominowany, możemy wszem i wobec twierdzić, że nie wygrał tylko przez spisek i że właściwie jest moralnym zwycięzcą :)

Amen, Doktorze :) Ja tak naprawdę w głębi duszy cieszę się, że ten film nie jest dla wszystkich. Jarmusch nie maczał palców w popkulturze, nie do każdego trafiło to arcydzieło - mnie to łechce, bo szczerze nie lubię jarać się tym, czym ekscytuje się większość.
A fakt, że film miał kiepską promocję, czyli dystrybuowany był trochę ruchem podziemia dodaje mu klimatu i wartości. Llllubię to!

Ad Social Network - to dobry film, ale zdziwiłabym się, gdybyś się nim zachwycił.

dazed and confused but charmed....

Jest w tym filmie piękno i smutek samotności. Wszystko odbija się w człowieku, ale nie potrafimy nic istotnego o tym odbiciu powiedzieć, zatem tworzymy własne wersje tego, co nazywamy rzeczywistością. Przedstawienie świata jak zawsze u Jarmuscha oniryczne, błąkanie się po meandrach siebie. Poczuć jestem w stanie tylko tyle, ile mam w sobie - apoteoza osobności.

zapewne nie zrozumiałem, ale jak dla mnie kiczowaty i pretensjonalny

Właśnie tu nie ma co rozumieć. Po prostu nie masz ochoty dośpiewać swojej historyjki. Mówiąc "pretensjonalny i kiczowaty" po tym filmie, to jakbyś mówił "jestem pretensjonalny i kiczowaty", ale chyba to po prostu olałeś i tyle .

Powiedziałbym, że film zakpił z Twoich oczekiwań, że kino ma za zadanie dostarczać sztampowej rozrywki, bądź głębokich myśli. Zawiodłeś się, bo dostałeś nie to czego oczekiwałeś. Tylko powinieneś sobie zadać pytanie, dlaczego tego akurat oczekiwałeś. Jim Jarmusch na pewno nie jest Twoim kelnerem.

na pewno oczekiwałem czegoś innego, to fakt. Moim ulubionym filmem pozostaje Night on the Earth, to trochę mówi o moim stosunku do JJ.

Homo viator, który krąży po Hiszpanii - niby w jakimś celu, spotykając po drodze różne dziwne postacie, które wygłaszają dziwne kwestie o sztuce i bezsensie życia. I dają co raz to nowe wskazówki. Film pełen symboli, powtarzających się motywów jak ze snu. Nie moje kino, choć ładne dla oka.

Film, który jest mi bliski z przyczyn osobisty. Nie zdarzało mi się co prawda bywać cichym zabójcą (może czas nadrobić straty), ale ten rodzaj zadumy, wpatrzenia, flow, medytacji a może pustki jaki uprawia główny bohater miewam często, albo za rzadko.

Kino powinno być jak sen, nie sposób się z Jarmuschem nie zgodzić, szkoda, że "The Limits of Control" to nie moje marzenie senne. Ani mnie ten film nie zahipnotyzował, ani go nie zrozumiałem (nawet nie próbuję). Daję zachowawczą ocenę gdyż nie mam zielonego pojęcia co o tym obrazie myśleć.

emil
bartje
Mikser
krzysztofek1003
jakilcz
dcd
dcd
mielonka27
kajettanus
emerenc
AlkioneX