Tokyo Tribe (2014)
Reżyseria:
Sion Sono
Gangsterski rap-musical. Odbywający się podczas jednej nocy w Tokio pojedynek gangów, w którym większość dialogów jest rapowana, a bohaterowie są ekspertami sztuk walki. (15. MFF T-Mobile Nowe Horyzonty)
Obsada:
- Tomoko Karina
- Ryôhei Suzuki Mera
- Akihiro Kitamura Mukade
- Shôta Someya Mc
- Hitomi Katayama
- Kokone Sasaki
- Hiroko Yashiki
- Motoki Fukami
- Riki Takeuchi Buppa
- Yôsuke Kubozuka Nkoi
- Denden Denden Daishisai
- Shunsuke Daitô Iwao
- Haruna Yabuki
- Yui Ichikawa Norichan
- Shôko Nakagawa Kesha
- Nana Seino
- Miyuki Yokoyama
- Takuya Ishida Kim
- Mika Kanô Erendia
- Ryûta Satô Tera
- Yoshiyuki Yamaguchi
- Hideo Nakano
- Young Dais Kai Deguchi
- D.O. D.O.
- Anarchy Anarchy
- Mao Mita
- Yoshihiro Takayama
- Mary Jane
- Neri-Motha Fuckerz
- Cyborg Kaori
- Kunihiko Kawakami
- Bernard Ackah
- Yuki Izumisawa
- Mega-g Mega-g
- Shintaro Hazama
- Simon Simon
- Akira Yamamoto
- Makoto Sakaguchi
- Young Hastle
- Ego Ego
- Stephanie Stephanie
- Hirokazu Tategata
- Yûki Ishii
- Jesse Jesse
- Hisako Ookata
- Jôi Iwanaga
- Vito Foccacio
- Vikn Vikn
- Tokage Tokage
- Kohh Kohh
- Dj Ken Watanabe
- Arata Matsuura
- Akio Joe
- Takeshi James Yamada
- Ys Ys
- Loota Loota
Tym razem pod filmem rozrywkowym Sono nie ukrył żadnej poważniejszej myśli. "Tokyo Tribe" jest za to pokazem reżyserskiej mocy, reżyser "Love exposure" bawi się tą absurdalną historią, ubiera ją w formę filmu muzycznego (powinienem chyba za Anglosasami napisać "rap opery"), zaludnia swój film mnóstwem dziwacznych bohaterów. Chociaż z nikim utożsamić się nie da, to nie sposób nie podążać za rytmem opowieści. Sion Sono raczej jest didżejem niż scenarzystą przestrzegającym podręcznikowych zasad pisania. Ten obraz trochę przypomina "Pawia królowej" Doroty Masłowskiej, też został wyrapowany na jednym wydechu. Opad szczęki i muzyczny film roku (widzę tylko jednego potencjalnego konkurenta, Johnniego To), ale sygnalizuję, że tym razem ważniejsze niż "co" jest "jak".
Oryginalny, szalony, pomysłowy i konsekwentny... ale równocześnie nużący. Uwielbiam Sono, a to była dla mnie pierwsza okazja zobaczenia jego filmu na dużym ekranie. Podziwiam reżyserską wirtuozerię, ale szkoda, że trafiło akurat na ten film (najsłabszy Sono, jaki widziałem), bo nieustanne rapowanie na dłuższą metę było zwyczajnie męczące. Mam nadzieję, że Sono nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, a tymczasem trochę naciągnięta ocena, bardziej doceniająca oryginalność przedstawionej wizji, niż wyrażająca prawdziwą frajdę z seansu (co nie znaczy, że dobrych momentów nie było).