Co nas kręci, co nas podnieca | Jakby nie było (2009)

Whatever Works
Reżyseria: Woody Allen
Scenariusz:

Nowojorczyk z krwi i kości, Borys Jelnikof, przez całe życie próbuje zaimponować swoimi poglądami na temat religii, miłości i przypadkowości (a więc i bezwartościowości) każdemu, kto tylko zechce go wysłuchać. W tym ― także widzom. Ale gdy (acz niechętnie) pozwala naiwnej uciekinierce z domu w Missippi, Melodie St. Ann Celestin, być lokatorką w jego mieszkaniu, wcześniejsze fobie ustępują miejsca przedziwnej przyjaźni. Boris zaczyna wychowywać młodą dziewczynę i kształtować ją na własny wzór. Kiedy pojawia się między nimi miłość, Boris działa w myśl swojego motta (zawartego w tytule angielskim): „rób cokolwiek, byle to działało”. Niestety, jego już wystarczająco dziwne życie dodatkowo się komplikuje, gdy pojawiają się rodzice Melodie, próbujący nawrócić córkę na właściwą drogę. (Tofifest)
Kiedy przypadkowo trafia do jego domu 'giganciara' drastycznie zmienia się jego życie. Postanawia podzielić się cząstką swego geniuszu z młodym prowincjonalnym 'owsikiem'.
Młoda kobieta w domu starszego pana to jednak dopiero początek zmian, które nadchodzą nie tylko dla niego.

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Trochę mnie zaskoczyły rowery, artyści, miłosny trójkąt (to samo, co w Vicky Cristina Barcelona), ale zakończenie zupełnie inne i zupełnie inny układ. Potrzebowałem takiej komedii - nie oklepanej, ale z inteligentnym humorem!

To przykre, ale Allen przynudził i zakończył banałem...

Ucieszyła mnie już muzyka na wstępie - już mi się podoba, powiedziałam, ciąg dalszy nie przyniósł większych rozczarowań. Co by nie pisać, Allen się zestarzał, nieco stępiły mu się zęby. Wstawia w filmach swoje alter ego zamiast grać osobiście, nieco mniej filozofuje i mniej w jego dialogach nowojorskiego intelektualizmu, więcej brawurowego komizmu z filozoficznym tłem. Scena barowa z tematem orientacji seksualnej powala :) Nowy Allen zdecydowanie jest do przyjęcia, fajny film.

Przyjemna komedyjka - tylko jedna rzecz, ale bardzo mocno mnie razi. Allen, zdaje się, bardzo serio traktuje przesłanie filmu, które jest po prostu prymitywne. Filozoficzna powiastka, w której kilkakrotnie werbalizowane jest przesłanie "jak żyć", po głębszym zastanowieniu rozczarowuje. Rzut oka na fabułę dowodzi, że Allen pojmuje problem szczęścia bardzo płytko - jako kwestię seksualnego dopasowania... i tu filozoficzny balon pęka...

Klasyczny Allen, jeśli ktoś lubi taką konwencję - polecam, miły relaks.

bardzo przyjemny film, dobrze się go ogląda. nie ma dłużyzn, jest dużo cudownych stwierdzeń na temat człowieka i jego kondycji w świecie,czyli tradycyjnie,jak to u Allena. czułam miły masaż umysłu podczas seansu,chociaż pewnie nie wyłapałam wszystkich smaczków,gdyż oglądałam bez napisów,a mój angielski chyba jednak aż tak nie wymiata ;)
polecam bardzo.
p.s. nawet pojawia się przeuroczy henry cavill z tudorów wraz ze swym angielskim akcentem :D

Film przyjemny, zabawny i bardzo optymistyczny. Podobał mi się pomysł na narratora, który jednocześnie był jednym z bohaterów filmu. Polecam :)

No, pomysł nie nowy -- Allen już wiele razy go wykorzystywał. Z tego co czytałem o Whatever works nie ma tu zresztą niczego czego u Allena kiedyś już wcześniej nie było. Co wcale nie oznacza, że mniej mnie ciągnie żeby w końcu obejrzeć ten film.

Może i nie ma niczego czego u Allena nie było, ale ten film jest inny od pozostałych jego obrazów. Zdecydowanie inny. Przez pierwszych kilkanaście minut seansu nie potrafiłem zrozumieć reakcji publiczności (ciągły śmiech) - tak zabawnego filmu Allena jeszcze nie widziałem.

"Stary", boski Allen w świeżej oprawie i w kolorze. Momentami blisko poziomu arcydzieł z lat 70tych, momentami...nużący. Tak czy inaczej kawał zaskakująco dobrego, allenowskiego kina jak sprzed lat. Nie spodziewałem się...

Ha, tak też mi się wydawało. Jak Oferma potwierdza, to jestem już spokojna. :)

Nikt tak jak Woody Allen we własnej osobie nie jest w stanie oddać obezwłądniającego marazmu codzieności, więc szkoda (ach szkoda!), że nie widzimy go na ekranie, ale... Poczucie humoru i sarkazm zawsze tak samo dobry, dla którego warto wybrać się do kina. Tylko ten Nowy Jork, trochę jakby zmienił się od czasu Manhattanu...

Wyobrażasz sobie Woodego w tej roli? Konserwatywna część Ameryki zajechałaby go za to, że jest w związku ze swoją adoptowaną córką.

Przecież Woody już grał rolę faceta żyjącego z dużo młodszą dziewczyną (17 latką) właśnie w "Manhattanie", poza tym po awanturze z córką Farrow myślę, że taka rola nie zrobiłaby na nikim wrażenia. Tutaj mam wrażenie jakby Larry David grający Borisa był stylizowany trochę na Borisa jakiego zagrałby Allen. W każdym razie ja widziałam w nim mnóstwo Allenowskich gestów.

Tak długo czekałem na ten film Allena. Każdy ma pewnie swojego faworyta, ten jest zdecydowanie moim. Kwintesencja Allena, zabawny, gorzki, przewrotnie pouczający, dekadencki.

Nie wiem, który z polskich tytułów jest gorszy - ten z błędem ortograficznym, czy ten drugi, jakże interesujący.

Wybawiłem się, ale do Annie Hall mu daleko. Nie podoba mi sie też to, że Larry David gra, jakby byl Allenem. Prosty moralizatorski film.

"Nie podoba mi sie też to, że Larry David gra, jakby byl Allenem." - to standard. Nawet Mia Farrow w Alice gra jakby była Allenem :)

Skąd te wszystkie optymistyczne recenzje?

Dla mnie był to przesympatyczny film z dużą dawką akurat takiego humoru, jaki mnie w tym momencie bawił, stąd optymizm. Nie jestem zdeklarowanym fanem Allena. A co Ci się nie podobało?

No wiec wlasnie. Bo to jest po prostu optymistyczna bajeczka z przeslaniem godnym ulicy sezamkowej. Nie przeszkadza to jednak, zeby byla rowniez jedna z madrzejszych KOMEDII, jaka dane mi bylo widziec w ostatnich latach. Moze z tego punktu nalezy patrzec na ten film.

Lekko absurdalna, świetnie nakręcona kwintesencja optymizmu.

Sarkastyczny humor, skomplikowane relacje uczuciowe i zgryźliwy tetryk-intelektualista w roli głównej. Pomimo drwin z publiczności na samym wstępie jest to jednak feel-good movie, i to taki, który można śmiało polecać. Co niniejszym czynię.

Stary dobry Allen. Dawno Allen takiego filmu nie nakręcił. Świetny!

Już się nie mogę doczekać seansu :)

i ja takoż

A ja widziałem, i mimo że za fana Allena się uznaję, to film dobry nie jest.

Mi entuzjazm też nieco opadł.. więc nie będę bronić tego filmu, lecz obniżę mu ocenę, póki pamiętam. Na pewno daleko mu do moich ulubionych filmów Allena. A Ty fanem których filmów Allena jesteś?

Po trochu starych, po trochu nowych.. Whatever Works wydało mi się po prostu bardzo nieświeże, będące zbiorem pomysłów z innych produkcji (a, właściwie, wykorzystaniem pomysłów z Whatever Works, bo scenariusz powstał w końcu ponad 30 lat temu) zmieszane z lekko przeintelektualizowanym, bardzo sarkastycznym żartem. Średnio to do mnie dotarło.

Allen, z grubsza i tym razem całkowicie dosłownie podsumowuje swoją filozofię źyciową. Mimo przełamania czwartej ściany to wciąź mało wyszukany film. Mnie specjalnie nie kręci.

Mam mieszane odczucia po obejrzeniu Whatever Works. Właściwie film bardzo mi się podobał, rozbawił mnie i ucieszył subtelnie sprzedanym przesłaniem. Nie mogę się jednak powstrzymać się od porównywania do moich ulubionych produkcji Allena i w tym kontekście odnoszę ważnie, że czegoś mi brakuje. Czegoś, nie wiem chyba ze sfery estetyki, czego brak sprawia, że ostatni Allen wydaje mi udaną, ale tylko, kopią tego sprzed lat trzydziestu kilku.

Bo tutaj Allen zachorowal na to, co Tarantino. Na pychę.

Jeśli pyszny Tarantino ma kręcić nadal filmy tej klasy co "Bękarty wojny", to niech sobie choruje na zdrowie. :)

Hehehe, tak, zgadzam sie :) Ale nie zaprzeczysz, ze Tarantino zdaje sie byc artysta bardziej ulozonym. Nie wiem czy jasno sie wyrazam.

Hehe, od razu po przeczytaniu pomysłem, że pycha to ostatnia rzecz jaka można Allenowi zarzuci. Ale jak o tym wiece pomysłem to w sumie, kto wie co może siedzieć w głowie człowieka takiego jak on.

Paszkwil na godność ludzką.
Dobrze napisana i zrobiona komedia, która budzi we mnie mieszane uczucia z powodu ateistyczno-hedonistycznego przesłania.

Ateistyczno-hedonistyczne przesłanie? Nie kumam . Znaczy co, Woody jako piewca jakiejś antybożej rozpustnej filozofii? :)

To, że ma takie a nie inne poglądy nie było dla mnie żadną tajemnicą. Jednak tak ostentacyjnej afirmacji hedonizmu opartego na seksualności się nie spodziewałem. Określenie "piewca antybożej rozpustnej filozofii" jest tu jak najbardziej na miejscu.
Nie jest łatwo być skrajnym konserwatystą w dzisiejszych czasach.

Ach no jeśli mówimy o skrajnym konserwatyzmie to ja już nie mam więcej pytań.

A ja więcej odpowiedzi :). Niech za podsumowanie posłuży fragment monologu głównego bohatera:

I told them about Jethro Paige from back home.
He got caught doing it with a sheep. Making love with a sheep.
And they were all laughing and everything, but I just looked at them and said, "Folks, "as Boris would say, whatever works."

Allen w starym stylu? Tak... niestety. Niestety, bo bez jakichkolwiek zaskoczeń, a ja jednak wolałbym zobaczyć coś nowego, a nie to, co już wiele razy u Allena widziałem. Tak więc, mimo że jest całkiem ok, jestem trochę rozczarowany. Allen przypomina mi dziadunia, który jest wciąż duszą towarzystwa, bo opowiada z werwą zabawne historie. Tyle tylko, że wszyscy już je 100 razy słyszeliśmy.

Nowy film Allena, jest zarazem jego starym filmem, może dlatego, że scenariusz powstał w latach siedemdziesiątych. Dało mi to lekki posmak podróży w czasie. Znerwicowany ekscentryk, mający obsesję na punkcie mikrobów i wyzywający wszystkich wokół od marnych gąsienic stał się od razu moim ulubionym bohaterem. A blondwłosa kopia Kelly Bundy z Południa mówiąca o entropii doprowadzała mnie do łez.

O, dziękuję za wyjaśnienie o scenariuszu, teraz rozumiem, czemu miałam wrażenie, jakby Allen wziął trochę nieaktualne ramki i przyłożył je do rzeczywistości, niech już tak nie robi;)

Powrót Allena do swojego klasycznego stylu. Powrót w bardzo dobrym stylu :)

Zdaje się, że scenariusz wyciągnięty z szuflady. Motyw z myciem rąk - genialny! Reszta - taka sobie. Bywało lepiej w "starym Allenie", którego ubóstwiam. :-)

Moim skromnym zdaniem;) - "Happy Birthday Dear Boris"... - dokładnie tyle czasu potrzeba, by zmyć z rąk zarazki. Ten film trzeba zobaczyć, zwłaszcza jeśli ktoś lubi wyrafinowaną dawkę humoru i piekielnie dobrych dialogów. Do tego połączenie ze sobą dwóch światów - intelektualistów z NA oraz typowych ludzi z południa USA jest strzałem w dziesiątkę. Gorąco polecam!

Whatever works, czy też anything goes, tak czy inaczej jeśli coś działa, to dobrze, należy się tego trzymać (do czasu, gdy przestanie działać). Larry David idealnie dopasowany do roli. Nigdy o nim nie myślałam jako o alter ego Woodyego Allena. Obejrzałam dwa razy, ale to jednak o raz za dużo. Prosty film, jednak nie ma tej mocy co wcześniejsze allenowskie komedie.

Derrida uważał, chyba słusznie, że każde odczytanie dzieła jest inne, bo w czasie zmienia się czytelnik. Nie przypominam sobie innego filmu tak wyraziście manifestującego światopogląd tego reżysera. Ale może pamięć mnie zawodzi. Ten film dlatego podoba mi się najbardziej, bo najlepiej oddaje obraz wojny kulturowej z mediów i walki wewnętrznej z głowy. Które to konflikty sprowadzają się (chyba) do pytania, czy esencja poprzedza egzystencję (konserwatyści), czy na odwrót (postępowi) - i w zależności od wybranej opcji co (kto) się ma do czego (kogo) dopasowywać. Dotyka zagadki tożsamości i autentyczności. Zasadę zawartą w tytule - gdyby główny bohater powstrzymał się od ględzenia i zadzierania nosa - nazwałbym rodzajem "ateistycznej pokory", przyjmowania rzeczywistości w prawdzie. Co byłoby postawą piękną i godną naśladowania. Główny bohater reprezentuje jednak Sartrowskie "piekło to inni". To mi się jedynie wydaje problematyczne, ale tak czy siak film wart jest mszy (tj. seansu).

Jest też nawiązanie do Księgi Hioba, rozliczeniowe. Ha. No i główny aktor w filmie Allena, który nie gra Allena. Rzadkość.

Efunia
MRZVA
gadd
bartje
tlehi
Spuco
Michalwielkiznawca
dag
dag
polislaw
Lamia