Wielki mistrz (2013)

Yi dai zong shi
Reżyseria: Kar Wai Wong

Chaos kroczy przez Chiny. Kraj chwieje się targany niepokojem, w powietrzu unosi się przeczucie zbliżającego się zagrożenia. Wydaje się, że do całkowitego rozpadu obecnego świata został krok, może dwa. Jest rok 1936 rok, za chwilę japońska inwazja zamieni najgorsze obawy społeczeństwa w rzeczywistość.
W przeddzień tych wydarzeń, w malowniczej miejscowości Forhan, krzyżują się drogi dwójki mistrzów kung fu. On pochodzi z południa, ona z północy. Ich spotkanie będzie zderzeniem przeciwieństw, różnych tradycji, innych światopoglądów. Pojednać tę dwójkę może tylko jedno: wielkie uczucie.[Pięć Smaków]

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

To film, którego nie powinnam była oglądać. Wiedziałam, że nie jest to film dla mnie. Tak jak większość filmografii Kar Waia to 'moje filmy', tak ten zdecydowanie jest nie mój. Piękne sceny walk kung fu, w zwolnionym tempie, kamera jakby w środku walki, a jak w deszczu, to w ogóle odjazd. Kawałek historii XX-wiecznego Hong Kongu i Chin, ale tylko jako tło dla życia Yip Mana i rodziny Gong, a dokładniej to raczej stylów walki, które reprezentowali (on jakiś prosty, ona 64 dłonie). Poza tym dużo patosu i jedna mina aktora, który zagrał w najlepszych filmach Kar Waia.

Pięści same składają się do oklasków. Problemem tego filmu nie jest to, że Wong Kar Wai porzucił swój styl, jest gorzej, postanowił on zaadaptować swój rozwlekły styl do opowieści kung-fu. Efekt jest okropny, w filmie nie działa właściwie nic: nieskładna opowieść, słaba muzyka, ba, razi nawet to co powinno być jego największą siłą, czyli zdjęcia. No bo ile razy można oglądać drobiny opadające w slow motion: deszczu, śniegu, kurzu, szkła... Dawno się tak nie wynudziłem w kinie.

Widziałam, żeś był. Czekałam, co napiszesz. No i.. nie zgadzam się! A przynajmniej nie z taką surowością oceny, choć to pewnie kwestia wymagań/oczekiwań. Przyznaję, że przeczytałam przed seansem recenzję Esme i wyjątkowo doceniłam ten pomysł po samym filmie, bo nie spodziewałam się mistrzostwa, dzięki czemu skupiłam się na walorach filmu. A takowe były. Oniryczność kadrów, ich estetyka, minimalizm gestów, sztuka kung fu, jej rytualność. Temu filmowi trzeba było się poddać. Opaść z oczekiwań i dać się ponieść nurtowi tej wolno płynącej rzeki. Bardzo piękna była scena rozmowy w herbaciarni - w niej było najwięcej dialogu, i to sensownego. Może i oglądałam ten obraz z lekkim przymrużeniem oka, ale dzięki temu wilk krytyki syty i emocjonalna owca cała.

Oczekiwania miałem niskie - spodziewałem się czegoś w rodzaju "Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka" - niestety ku mojemu zdumieniu było jeszcze gorzej. Rozpoczynane i gubione wątki, nachalna "poetyzacja" obrazu, wpadająca w pretensjonalność. Myślałem że to będzie sztampowe widowisko, a była niesztampowa nuda i chaos. Ale oczywiście możesz się nie zgadzać :)

Oczywiście :) Swoją wersję wrażeń podtrzymuję. Wreszcie nie mamy zbieżnych odczuć, btw. Się ceni!

cvbih
AniaVerzhbytska
slamaxx
Nevon
PedroPT
dcd
dcd
pomyj
Samarytanin
ubiquit
inheracil