Marsjanin
Marsjanin jest kolejnym po Grawitacji i Interstellar filmem science - fiction, w którym postarano się pokazać kosmos w innej formie niż do tej pory, stawiając na większy realizm, dbałość o szczegóły i wizualne fajerwerki. Jednak najnowsza produkcja Ridley'a Scotta jest znacznie lżejsza i zabawniejsza, co wcale nie znaczy, że mniej interesująca. Oparta na książce Andy'ego Weira pod tym samym tytułem z obsadą, którą można by obdzielić z pięć filmów i ponoć z Scottem, który wraca do wielkiej formy. Z tym ostatnim trudno mi się zgodzić, bo choć Marsjanin jest rozrywką świetną i idealnie pasującą do litra coli, to nie ma cudownego dotknięcia, magii, które Scott pokazał w Prometeuszu. Dobra, z tym Prometeuszem żartowałem.
Szczerze przyznam, że długo czekałem na ten film, a znakomite recenzje krytyków jeszcze bardziej mnie nakręciły, więc z wielką ochotą podzielę się moimi odczuciami. Bon Appétit.
Mark Watney (świetny Matt Damon) wraz z załogą Ares III bierze udział w marsjańskiej ekspedycji, która kończy się w dość dramatycznych okolicznościach. Burza piaskowa sprawia, że muszą się ewakuować z Czerwonej Planety, jednak Markowi się to nie udaje, gdyż dostaje częścią anteny i uznany za martwego zostaje na niej. Po przebudzeniu szybko odnajduje się w sytuacji. Ma do dyspozycji obóz, jednak nie ma w nim wystarczającej ilości powietrza, wody, żywności oraz łączności z Ziemią. Rozpoczyna walkę o przetrwanie w tym trudnym do życia środowisku.
Marsjanin jest przede wszystkim opowieścią o ludzkiej niezłomności, walce z przeciwnościami i niebywałym harcie ducha. Choć większość w sytuacji Marka skuliłaby się w koncie wylewając litry łez, on od razu bierze się do działania. Jest inżynierem i botanikiem, co wiele ułatwia. Jego determinacja jest godna podziwu, niemniej niż dystans do całej sytuacji, co oddają dzienniki, które prowadzi. Tłumaczy w nich co robi, dzieli się z widzem swoimi przemyśleniami i wnioskami, nierzadko w humorystyczny sposób. Choć to głównie sprawia, że film staje się lekki i przyjemny, nie czuć tej beznadziejnej sytuacji, w jakiej znalazł się główny bohater. Nie twierdzę, że to źle, ale troszkę z tym przesadzono i ewidentnie w niektórych momentach wciśnięto na siłę, co tylko można skwitować przewróceniem oczu.
W filmie zabrakło jak dla mnie dramatyzmu, większego nacisku na samotność. Nawet gdy pojawia się problem, zostaje on dość szybko rozwiązany, więc nie czujemy, że faktycznie Watney znajduje się na granicy życia lub śmierci. Wręcz przeciwnie, wszystko przychodzi łatwo i nie stanowi większego problemu dla majsterkowicza. W filmie nie uświadczymy zbyt wiele akcji, a wszystko skupia się na działaniach Watney'a w obozie lub jego okolicach, głównie na uprawach i naprawianiu lub przygotowywaniu sprzętu. Sama planeta też nie wydaje się zbyt niebezpieczna i nie ma się wrażenia, że może w większym stopniu pokrzyżować jego plany.
Właściwie akcja filmu dzieje się w trzech miejscach, bo oprócz Marsa przeskakujemy na Ziemię i do wracającej na nią załogi. Koniec końców NASA dowiaduje się, że Watney żyje i głowią się nad jego sprowadzeniem, co dodatkowo wzmaga napięcie, bo trafiają na przeciwności nie mniejsze niż nasz Marsjanin z przeżyciem, a czas leci. Jak wspomniałem w filmie występuje całkiem niezła obsada i to ich mamy okazję oglądać w tych miejscach. Daniels, Wiig, Chastain, Peña, Bean, Mara, czy Ejiofor, nieźle, choć też trochę niezrozumiałe, gdyż nie rozumiem po co taka Mara? Pojawia się na ekranie 5 minut i ma dwa zdania do powiedzenia. Kolejny dobry występ po Fantastycznej czwórce, gratulacje, ale wracając do tego co ważne...
Marsjaninowi pod względem technicznym nie można niczego zarzucić, wręcz przeciwnie wszystko świetnie wygląda, a sama planeta robi olbrzymie wrażenie. Góry, pustkowia niekończące się po horyzont potrafią spotęgować beznadziejność sytuacji, ale przy tym pokazują swoje piękno. Do bardzo dobrych zdjęć Dariusza Wolskiego świetnie pasuje muzyka - hity disco z lat 80-tych, które są odtwarzane przez Watneya, gdyż tylko to znalazł wśród rzeczy swojej załogi i stanowią obiekt ciągłych żartów z jego strony, wiadomo. Audiowizualna porządna robota.
Choć jak napisałem Marsjaninowi mam trochę do zarzucenia, to stanowi solidną rozrywkę, spełnia funkcję rozluźniającą, więc realizuje swoją rolę. Ridley Scott postawił na inną kartę niż Nolan, czy Cuarón i nie wyszedł na niej źle. Marsjanin jest w miarę dobrą ekranizacją książki, co też należy podkreślić, a sam Matt Damon spisał się bardzo dobrze i pokazał się z jak najlepszej strony.