Czarnobyl. Rekator strachu
Jakże złudny tytuł! Jedyny strach, jaki możemy odczuwać oglądając “Czarnobyl” to ten przed śmiertelnym zanudzeniem.
Po Orenie Peli, twórcy świetnego w swojej kategorii “Paranormal Activity” można się było wiele spodziewać. Pierwszy po “Blair Witch Project” horror z kategorii filmów udających autentyczny materiał wideo doczekał się rzeszy fanów, a już niebawem będziemy mogli obejrzeć jego czwartą część. Nic więc dziwnego, że “Czarnobyl. Reaktor strachu” wydawał się być interesującą propozycją dla fanów kina grozy. Niestety, każda kolejna minuta filmu boleśnie rozczarowuje, a im głębiej w las, tym bardziej widz odnosi wrażenie, że został nabity w butelkę.
Wybranie Prypecia jako miejsca na osadzenie fabuły, było pomysłem idealnym. Miasto Widmo, naznaczone piętnem wybuchu atomowego, opuszczone domy, ponura aura, obszar, w którym nawet przyroda zdaje się być wymarła. Szkoda tylko, że dla tak trafnego tła dobrano tak nietrafną i oklepaną historię. Grupka młodych i żądnych przygód amerykanów, chcących poczuć dreszczyk emocji wybiera się na wycieczkę do Prypecia. A oprowadza ich rosyjski przewodnik, zapewniający, że w tej ponurej scenerii na pewno nic im nie grozi. Czy aby na pewno? Jeżeli w filmie padają takie słowa, to znaczy, że będzie zupełnie odwrotnie. Najlepiej wiać, gdzie pieprz rośnie, jeszcze w chwili wypowiadania owego tekstu. Niestety bohaterowie horrorów zdrowym rozsądkiem nie grzeszą, więc co za tym idzie zawsze kończy się tym samym: kłopotami. I w tym przypadku nie jest inaczej. Fabuła “Czarnobyla” niczym świeżym nie zaskakuje. Utarte schematy sprawiają, że film jest nudny, przewidywalny, brak mu stopniowego wzrastania napięcia, a nieliczne chwile grozy, gdy zza ściany wyskakuje krwiożercze zombie, bądź inny wybryk natury, bardziej śmieszą niż straszą.
Czarnobyl jest tematem na film sam w sobie bardzo ciekawym i zajmującym, jednak wymaga odpowiedniego pomysłu, którego twórcy niestety nie mieli. Pójście w stronę ludzkich mutacji wywołanych atomowym promieniowaniem wydaje się być mało rozsądną drogą w czasach, w których w co drugim horrorze tematem przewodnim jest krwawa jatka z krwiożerczymi potworami w roli głównej. Chyba zdecydowanie lepszym pomysłem byłoby postawienie na chociażby, tak jak we wcześniej wspomnianym “Paranormal Activity” zjawiska paranormalne. W końcu nie od dziś wiadomo, że to czego nie można namacalnie dotknąć i zobaczyć, najbardziej przeraża. Przedstawienie obrazu jako filmu kręconego kamerą, też nie zdało egzaminu. Zabieg ten widzimy jedynie na początku. Później zaś już tylko chwilowe chwianie obrazu sugeruje, że jest to zapis z kamery bohaterów. Jednym słowem wszystko to, co sugerowało, że obraz będzie naprawdę dobry, odniosło odwrotny skutek. Film, który miał straszyć, śmieszy, nudzi i jest do bólu przewidywalny.