Zieloni rzeźnicy
Zielona lada, zielone baloniki i… zieloni rzeźnicy. Co się stanie, gdy dwóch pracowników sklepu mięsnego postanowi rozkręcić własny interes? Otóż przystroją swój nowy nabytek dodatkami w kolorze nadziei i z ową nadzieją zaczną patrzeć w przyszłość wypełnioną sukcesem. A historia ich wojaży będzie się toczyć w typowo Jensenowskim, makabrycznym klimacie.
Svend (Mads Mikkelsen) i Bjarne (Nikolaj Lie Kaas) pracują u rzeźnika. Mężczyźni nie potrafią dogadać się z szefem i postanawiają założyć własny sklep mięsny. Aby zdobyć pieniądze na rozkręcenie działalności, jeden z nich zastawia dom, drugi odłącza od respiratora chorego brata, aby dostać jego część spadku po rodzicach. Niestety przedsięwzięcie nie prosperuje tak dobrze, jak obaj by się spodziewali. Sytuacje dodatkowo pogarsza fakt, iż pewnego dnia Svend omyłkowo zamyka na noc w chłodni elektryka. Początkowy koszmar z tym związany obraca się jednak na korzyść rzeźników. Nie do końca przystosowany społecznie Svend przerabia bowiem zamrożonego trupa na… fileciki-diabliki. Od tej pory przed sklepem ustawiają się kolejki, przysmaki z półek znikają w szaleńczym tempie, a Svend i Bjarne zyskują poważanie i lokalny rozgłos. I oczywiście nikt nie zdaje sobie sprawy, że mili rzeźnicy zaczęli właśnie praktykować kanibalizm.
Anders Thomas Jensen to duński mistrz czarnego humoru i komicznej grozy, który udowodnił swój niezwykły talent do tworzenia tego typu historii już we wcześniejszych „Błyskających światłach” oraz w „Jabłkach Adama” z 2005 r. „Zieloni rzeźnicy” to kolejna obok tych produkcja utrzymana w formie groteskowej makabry. Reżyser w umiejętny sposób żongluje scenariuszem, swobodnie przechodząc między komizmem a tragizmem. Stworzone przez niego postaci (Jensen jest również autorem scenariusza filmu) oscylują między przeciwstawnymi emocjami, wywołując w widzu na przemian pozytywne i negatywne odczucia.
„Zieloni rzeźnicy” to historia, którą z pewnością należy taktować z przymrużeniem oka. Ci którzy byli, są lub będą zbulwersowani wątkiem mocno zarysowanego kanibalizmu, uspokajam – to forma będąca jedynie symbolem głębszego sensu. Cała zabawa z filmem Jensena polega na tym, by pod warstwą czarnego humoru odkryć prawdziwy problem przedstawiony przez reżysera. Filmowy Svend jest człowiekiem mocno wycofanym społecznie. W dzieciństwie pozbawiony rodziców, nielubiany przez rówieśników, którzy stale mu dokuczali, nigdy nie był kochany. Te destrukcyjne wątki z przeszłości rzutują na jego dorosłe życie, w którym również nie jest mu łatwo. Ale wraz z otworzeniem własnego sklepu i zyskaniem szacunku i sympatii wśród obywateli miasteczka Svend poznaje inne życie. I aby to życie już więcej nie obróciło się w dawny koszmar, jest w stanie zrobić wszystko. Oczywiście zabijanie ludzi dla statusu społecznego jest mocno przerysowaną formą radzenia sobie z trudnościami, niemniej jednak pokazuje symbolicznie, jak wiele człowiek jest w stanie zrobić, by być akceptowanym przez otoczenie.
Film Jensena to także poniekąd opowieść o wybaczaniu i radzeniu sobie z osobistą tragedią. Równocześnie z kanibalistycznymi zapędami Svenda śledzimy historię Bjarne. Rozsądniejszy, aczkolwiek również przykro doświadczony przez życie bohater, nie potrafi pogodzić się z tragicznymi wydarzeniami z przeszłości, których głównym powodem jest upośledzony umysłowo brat bliźniak. I tu reżyser znów pod płaszczykiem groteski stara się uzmysłowić nam istotę problemu.
Recenzja tego filmu byłaby zdecydowanie niepełna, gdybym nie wspomniała o aktorach, których Jensen wybrał do odtworzenia głównych ról. Zarówno Nikolaj Lie Kaas jak i Line Kruse jako pomagająca na cmentarzu Astrid, świetnie odegrali swoje postacie. Niemniej jednak tym, który zasługuje na największe oklaski, jest Mads Mikkelsen. „Zieloni rzeźnicy” to nie pierwszy obraz, w którym duński aktor oraz reżyser filmu łączą swoje siły. I tak jak w innych przypadkach, również i tym razem wybór Mikkelsena był świetnym posunięciem. Odpowiednio ucharakteryzowany, lekko przypominający w tym wydaniu Frankensteina Duńczyk raz przeraża zimnym wyrachowaniem, by po chwili w innej scenie bawić nas do łez. Z każdą kolejną ćwiartowaną ofiarą, którą przemienia w swój autorski specjał „kotleciki-diabliki Svenda”, przestaję się dziwić, dlaczego twórcy serialu „Hannibal” właśnie jemu zaproponowali rolę diabolicznego doktora – kanibala.
„Zieloni rzeźnicy” to świetne, skandynawskie kino. Oszczędne w formie i skupione na przekazie. Nietuzinkowe, pomysłowe i zdecydowanie nie dla każdego. Widzom o słabym żołądku polecam delikatniejszy rodzaj kina. Fani czarnych komedii i makabrycznego humoru będą za to wniebowzięci.