Dumbo z Cienistej Doliny

Data:
Ocena recenzenta: 6/10
Artykuł zawiera spoilery!

Lubię animacje. Pomimo dwóch krzyży na karku nadal doskonale się bawię na filmach przeznaczonych dla targetu na oko o połowę ode mnie młodszego. A jak powszechnie wiadomo niemalże monopolistą w tworzeniu filmów animowanych, a już zwłaszcza animacji komputerowej, są Stany Zjednoczonej. Od czasu do czasu trafi się jednak perełka niepochodząca z krainy colą i hamburgerami płynącą. W tym roku znalazłam dwie perły - niemiecko- duńskie Disco robaczki, które nie były fatalne, ale i nie wybitne, oraz opisywany właśnie tajski Niebieski słoń.

Głównym bohaterem Niebieskiego słonia jest... niebieski słoń. A właściwie słonik o imieniu Khan Kluay. Khan mieszka sobie w syjamskim lesie razem z mamą i resztą słoniowego stada i spędza dnie na zabawie w chowanego z żabami (sic!), stawaniu w obronie słabszych i zajmowaniu się tym, czym zazwyczaj zajmują się słonie. Nasz bohater byłby bardzo szczęśliwym słonikiem, gdyby nie to, że nie zna swojego taty. Pram, bo tak zwie się rodzic Khana, jest słynnym słoniem bojowym walczącym o swój kraj, skutkiem czego nie bardzo ma czas na odwiedzanie rodziny. Pewnego dnia w pobliżu słoniowego lasku rozbijają obóz żołnierze. Khan podkrada się do obozowiska w nadziei, że jest to oddział jego taty. Później już wypadki toczą się szybko - nasz tajski Dumbo poznaje swojego głównego słoniowego wroga (którego karmią chyba czymś radioaktywnym, bo tak świecących czerwonych ślepi nie widziałam od czasu relacji z Czernobyla), ucieka przed żołnierzami, poznaje księcia Syjamu, znowu ucieka przed żołnierzami, spada w przepaść, poznaje sympatyczną słoniczkę, zostaje schwytany przez wieśniaków... Uff... Czy tylko ja miałam wrażenie, że ten kawałek twórcy pięknie zerżnęli z Mustanga z Dzikiej Doliny? Nieważne. Khan zamieszkuje u ludzi, którzy oswoili słoniczkę (tak jak Mustang), początkowo jest przerażony, ale stopniowo zaczyna interesować się naszym gatunkiem (tak jak Mustang), kiedy udaje mu się uciec wioskę atakuje wróg (tak jak u Mustanga), a Khan zamiast korzystać z wolności rusza na ratunek słoniczce (TAK JAK MUSTANG). Hmm... Chyba twórcy się lekko czymś sugerowali... Zostawmy Mustanga, bo oto do wioski przybywa posłaniec z wiadomością. Król rozkazuje tresować słonie na zwierzęta bojowe. Khan wpada na pomysł - przecież jego tata jest w wojsku. Więc jeśli on będzie w wojsku to spotka tatę. Wobec tego zaczyna dzielnie ćwiczyć. I jakby to powiedzieć... Pamiętacie trening w Mulan? No to tu dostajemy jego słoniową wersję. Połączoną z dorastaniem Khana. I z kolejnym moim ukochanym chwytem - poza dziećmi w filmach animowanych nikt się nie starzeje. Dlatego Khan staje się dorosły, a wszyscy znajomi ludzie i słonie są nadal w pełni sił i wigoru. No dobra, czepiałam się tego już w Królu Lwie i będę się tego czepiać do końca świata i jeden dzień dłużej.

Tak marudzę przy fabule, ale wiecie co, muszę przyznać, że ta historia, pomimo wtórności wciągnęła mnie. I chociaż cały czas czekałam na sensację, że świetlistooki słoń jest ojcem Khana, to śledziłam opowieść z całkiem sporą przyjemnością.

Dość o fabule, bo za chwilę cały film opowiem. Porozmawiajmy o technikaliach. Muzyka jest. I właściwie tyle można o niej powiedzieć. Nie urzeka, ani też nie drażni. Jedyne co mogę jej zarzucić, to zbytnia amerykanizacja. Taką muzę mogło stworzyć każde studio na świecie. Szkoda, że wykorzystano tak mało typowych wschodnich melodii.

Jeśli natomiast chodzi o animację... ech, muszę do niej wracać? Ona jest po prostu brzydka. Postacie są karykaturalne, otoczenie proste, szczegółowość niska. Jedyna postać, przy której się naprawdę postarano to Khan. On wygląda ładnie, reszta, szkoda gadać.
Do tego dochodzi jeszcze kamera, która w scenach akcji zupełnie wariuje i najchętniej pokazywałaby obraz z trzech ujęć na raz. Oczopląs gwarantowany.

Więc podsumowując, co myślę o Niebieskim słoniu. Wbrew pozorom nie jest taki zły. Grafika jest kiepska, ale to pierwsza tajska animacja komputerowa, więc chłopcy się dopiero uczą. Fabuła jest wybitnie wtórna, ale jest w niej coś wciągającego, co trzyma widza przed ekranem. Postacie są sztampowe, ale sympatyczne, zwłaszcza Khana da się lubić. Dubbing też wypadł całkiem nieźle. Film można obejrzeć przy okazji seansu z dzieckiem i nie cierpieć zbytnio. Widziałam już wiele lepszych animacji, ale i wiele gorszych.