Przemiany

Data:

W momencie, kiedy słyszymy frazę „polskie kino”, jednym przychodzą na myśl stare klasyki, gdzie prym wiodą takie nazwiska jak Wajda, Zanussi czy Kieślowski. Innym kiepskie poczynania polskich twórców w kinie gatunków i tytuły takie jak „Tylko mnie kochaj” czy „Kac Wawa”. Jest oczywiście jeszcze druga strona medalu, która nie dociera do szerokiego grona odbiorców. Chodzi o polskie kino niezależne. Ostatnie lata przyniosły kilka godnych uwagi obrazów, co skłania wielu kinomanów do sięgnięcia po starsze tytuły, które odniosły sukcesy na różnorodnych festiwalach. Jednym z takich filmów są „Przemiany” w reżyserii Łukasza Barczyka.

Akcja ma miejsce w domu położonym z dala od wielkomiejskich tłumów. Pewnego dnia przybywa do niego Adrian Snaut. Pragnie on poznać rodzinę swojej narzeczonej, Wandy. Na miejscu spotyka jej matkę, dwie siostry: Basię, wychowującą samotnie córkę oraz Martę z mężem Tadeuszem.

Co film ten mógłby bądź miał zamiar pokazać? Już z pierwszymi scenami rysuje się nam portret rodziny. Rodziny, którą targają liczne problemy, która ma swoje mroczne tajemnice. Jej członkowie czują się samotni. Złaknieni miłości i akceptacji. Pomimo obecności bliskich osób, emocjonalnie są dla siebie obcymi ludźmi. Mają tego świadomość. Żadne z nich nie jest jednak w stanie wydostać się z tej niezdrowej matni. Pod fasadą sztucznego bezpieczeństwa i spokoju trwają w kłamstwach, hamując prawdziwe uczucia. Snaut swoim bezkompromisowym podejściem demaskuje fałsz, w którym od lat żyła rodzina. Scena po scenie będziemy świadkami obwiniania się bohaterów za własne błędy i porażki, zrzucanie odpowiedzialności na innych za podjęte decyzje. Światło dzienne ujrzą niesłyszane dotąd słowa i żale, często bezlitosne, których konsekwencje będą skrajnie różne. Bohaterowie są w drodze, przechodzą tytułowe przemiany. Wybierają różne kierunki. Dla jednych będzie to możliwość wyzwolenia się, dla innych ponowne zamknięcie się w bańce, która w każdej chwili może ponownie pęknąć.

 0047295

Wszystko to podane jest bez filmowych upiększeń. Można by pomyśleć, że reżyser znalazł świetny patent na pokazanie dramatu rodzinnego. Problem w tym, że oglądając „Przemiany” mamy wrażenie – jak zresztą mówi jedna z bohaterek, Wanda – że oglądamy brazylijską telenowelę. W pewnych kwestiach ciężko się z tym nie zgodzić. Z jednej strony mamy fabułę poruszającą, bardzo trudne i bolesne tematy, ale podane w bardzo uproszczony, momentami przerysowany sposób. Cierpią na tym dialogi, które brzmiały często jak kiepski żart – wyjęte jakby z taniej opery mydlanej. Odczuwa się wrażenie, że przykładowo w ciągu dwuminutowej sceny reżyser chce ukazać dylemat, który jednak nie ma możliwości wybrzmieć w tak okrojonym czasie. Z drugiej strony także tempo ukazywania kolejnych problemów i tajemnic rodziny sprawia, że całości daleko do jednolitej spójności. Brak tu naturalnej płynności między klejonymi scenami. W zamian za to mamy szybkie przejścia z jednego do drugiego wątku. Może więcej niż prezentowane dziewięćdziesiąt minut zmieniłoby odbiór tego dzieła. Wszystko to jednak sprawia, że kolokwialnie mówiąc – nie wchodzimy w tę historię, nie czujemy wraz z bohaterami ich dramatów i rozterek. Jesteśmy gdzieś obok. Jedyne, co odczuwamy, to ciągłe domysły. Zastanawiamy się, jaki kolejny dramat ujrzymy na ekranie. W tej kwestii film, niestety, nie zwalnia i nie daje wytchnienia.

„Przemiany” to obraz z niewykorzystanym potencjałem historii. Otrzymujemy zagmatwaną fabułę, która nie daje nam szansy poznać tak naprawdę bohaterów. Zastanawiając się, dla kogo ten obraz powstał, dochodzę do wniosku, że chyba tylko dla miłośników twórczości Łukasza Barczyka i ciekawskich kinomanów, którzy na własne oczy chcą się przekonać o przeciętności tego tytułu.