Gra Endera

Data:
Ocena recenzenta: 5/10

"Gra Endera" nie była książką mojego dzieciństwa. Kto jednak miał kiedyś bliższą styczność z tą chudziutką powieścią, ten wie, że trudno przejść obok niej obojętnie. Oczywiście pozostała mi po niej mentalna blizna, którą teraz, wraz z pojawieniem się ekranizacji, miałam szczerą chęć rozdrapać. Niestety, albo opowieść o Enderze to one-timer i powtórzona przestaje działać, albo też jej przeniesienie na ekran było nieudane i nie pozostaje nic innego, jak tylko przyłączyć się do bojkotu organizowanego przez środowiska gejowskie.*

Ponieważ ten tekst ma być przede wszystkim ostrzeżeniem dla tych, którzy książki nie znają (fani pójdą i tak), zaryzykuję parę słów o fabule. Akcja rozgrywa się po inwazji obcej rasy na niczego niepodejrzewającą Ziemię. Atak odparto wielkim kosztem, ludzkość żyje w strachu przed kolejnym. Aby przygotować się do wojny, selekcjonuje się uzdolnione dzieci, które mogą kiedyś sprawdzić się jako dowódcy międzygwiezdnej floty. Najbardziej obiecującym kadetem jest Ender Wiggin - chłopiec empatyczny i wrażliwy, który swój talent stratega wykorzystuje raczej po to, by unikać konfliktów niż je stwarzać. Kiedy jednak pokojowe możliwości zostają wyczerpane do dna, ściera przeciwnika na proch. Pułkownik Graff, który osobiście wypatrzył Endera i przyjął go do Szkoły Bojowej, decyduje się poddać chłopca hartowaniu metodą "przeżyj lub zgiń".

Lwia część "Gry Endera" to właściwie opowieść o szczurze w labiryncie, adaptującym się do coraz to trudniejszych warunków. Oczywiście różnica między pokazaniem zwierzęcia rozwiązującego zadania, a przyjęciem jego osobistej, szczurzej perspektywy, jest zasadnicza. I świetnie opisuje relacje między tym, co można osiągnąć w filmie, a co w książce. Bez jakiejś śmiałej decyzji artystycznej, bez mojo (którego reżyserowi X-Men Geneza: Wolverine naturalnie brakuje), ekranizacja staje się zaledwie suchą relacją z wydarzeń. Wydarzenia te nie są może nudne, ale jeśli dołożymy do tego schematyczność postaci, i fakt, schematy te wzięte są raczej z filmów wojennych niż z filmów, których bohaterami są dzieci - wówczas zaczną się problemy. Książkę zawsze dałoby się wybronić argumentem, że analityczny umysł Endera, naszego przewodnika, po prostu postrzega świat w innych kategoriach i nie uważa dziecinnych zachowań kadetów za coś wartego odnotowania. Jednak odejmijmy subiektywną narrację i otrzymamy dzieci zachowujące się jak mini-dorośli i dorosłych o niewartych odnotowania, generycznych cechach.

Wróćmy na moment do naszej szczurzej metafory, by zwrócić uwagę na jeszcze jeden mankament. Film rozpoczyna się sceną, w której Ender dwukrotnie pokonuje innego chłopca. Najpierw zwycięża go w grze strategicznej, potem zaś, gdy wyższy i silniejszy przeciwnik próbuje odegrać się na nim w bójce, masakruje go i upokarza, by ten już nigdy więcej nie próbował go atakować. Po takiej ekspozycji wiemy już, że Ender nie jest zwykłym szczurem w labiryncie - jest superszczurem, który zapewne bez problemu pokona wszystkie przeszkody stawiane przed nim przez Graffa. Czy jest on na tyle super, by wygrać wojnę z obcymi, to już inna rzecz. Przeczuwamy jednak, że ta kwestia rozstrzygnie się gdzieś pod koniec, pozostaje więc tylko czekać i beznamiętnie obserwować, jak Ender ownuje całe otoczenie.

Mimo całego tego młotkowania nie mam serca nazwać "Gry Endera" filmem złym. To poprawne kino, które ma trochę zalet - widowiskowe sceny kosmicznych bitew, emocjonujące rozgrywki w stanie nieważkości czy wreszcie Asę Butterfielda. Młody aktor całkiem nieźle radzi sobie z podkreśleniem ambiwalencji postaci Endera, nie tracąc zarazem sympatii publiczności. Problemem "Gry" jest to, że nie ma ona specjalnych szans osiągnąć statusu podobnego do tego, jakim cieszy się materiał źródłowy. Podobnym przypadkiem była adaptacja "Autostopem przez galaktykę" - kultowej nerdowskiej powieści, z której zrobiono niezłą, ale raczej nijaką, komedię. Publiczność nie znająca książki szybko o niej zapomniała, zaś wielbiciele pisarstwa Douglasa Adamsa poczuli się po prostu zawiedzeni. Istnieje spore ryzyko, że to samo stanie się i z tą ekranizacją.

* Orson Scott Card, autor "Gry Endera", publicznie sprzeciwia się jednopłciowym małżeństwom. Pomimo prób podejmowanych przez wytwórnię, by zdystansować się do jego poglądów, a najlepiej i osoby, aktywiści z amerykańskiej grupy Geeks OUT wezwali do bojkotu filmu i okołofilmowych produktów.

Zwiastun:

Ja wiedziałem, że tak będzie! Poza tym zgaduję, że zepsuto fantastyczne zakończenie z książki (to raczej pytanie retoryczne oczywiście).

Trudno powiedzieć, czy zepsuto. Różni się właściwie szczegółami. Te szczegóły wpływają na wymowę całości, trochę ją wg mnie osłabiając, ale chyba nie zabijają efektu całkowicie. Jak ktoś czytał książkę, to chyba nie może tego całkowicie obiektywnie ocenić. Sądzę, że osoby, które nie miały styczności z książką będą oceniały ten film wyżej.

Zwiastun mi się nie podobał, a ta recenzja potwierdza moje obawy.
W tym roku z tego typu kina liczę jeszcze tylko na Igrzyska śmierci 2, bo jedynka bardzo mnie zszokowała.

"Niestety, albo opowieść o Enderze to one-timer i powtórzona przestaje działać" - czytałem więcej niż raz i z pewnością działała nadal. Widziałem pobieżnie sceny z filmu i jakoś nie zachęciło mnie do oglądania, mimo bycia fanem kilku pierwszych tomów serii. Stawiam na wady ekranizacji.

Dodaj komentarz