MAMĄ być

Data:

Guillermo del Toro myśli ostatnio w nieco innej skali - zainwestował swój talent w ogromne roboty walczące z kosmitami. Jednak jego pieniądze i dobre rady pozostają wciąż do dyspozycji młodych wilczków pragnących zadebiutować filmem grozy. Trudno się wręcz oprzeć wrażeniu, że oprócz rewizjonistów bawiących się gatunkiem w poszukiwaniu nowych wrażeń, del Toro-producent to jedyna instytucja próbująca dać odpór fali okupujących kina horrorów bez duszy (i zresztą bez mózgu), nadrabiających brak inwencji litrami wylewanego keczupu i momentami "Bu!". Nie mogę powiedzieć, żeby w jego najnowszym dziecku, a właściwie "Mamie", owych momentów "Bu!" całkowicie brakowało. Po prawdzie nie dane mi będzie nawet napisać, że jest to film szczególnie dobry. Da się w nim jednak rozpoznać zarówno rękę mistrza grozy, jak i młody, interesujący talent, który ma szanse nieźle narozrabiać nie tylko w tym jednym gatunku - a to coś, czego nie widzi się codziennie.

Tytułowa Mama to tajemnicza istota zamieszkująca zapadłą leśną chatę, która ratuje dwie małe dziewczynki, Victorię i Lily, przed śmiercią z ojcowskiej ręki i przez następnych 5 lat chroni je i karmi jak potrafi najlepiej. Można się domyślać, że życie pod jej opieką nie jest specjalną sielanką - kiedy wreszcie dzieci zostają odnalezione, są zdziczałe. Dzięki staraniom terapeutów i kochającego wuja Lucasa dziewczynki powoli nadganiają rozwojowe zaległości, choć mała Lily, która zna właściwie tylko życie w lesie, przyzwyczaja się do cywilizacji bardzo powoli i niechętnie. Na domiar złego Mama nie zamierza tak łatwo oddawać swoich wychowanek.

Co zabawne, ani rzeczony wuj, ani zaprzyjaźniony terapeuta nie będą dla niej specjalną przeszkodą. Będzie nią Annabel - dziewczyna Lucasa, gitarzystka w zespole rockowym, która jak dotąd skrupulatnie unikała zachodzenia w ciążę i od samego początku wyraźnie daje do zrozumienia, że opieka nad dziećmi to nie jej para kaloszy. No cóż, życie - i Mama - zmusi ją do kilku przewartościowań.

Ta konfrontacja nowoczesnej kobiety, wchodzącej w rolę matki ze źle ukrywanym zniecierpliwieniem, z istotą, której racją istnienia jest zdeformowana macierzyńska miłość, mogłaby dać imponujące efekty. Rozgrywający się na drugim planie dramat dziewczynek - bo dzieci nie są w tym filmie tylko po to, by służyć jako ozdobnik - również mógłby dołożyć swoje. Niestety scenarzystom "Mamy" zabrakło odwagi, by odejść od utartego schematu filmu o potworze, który nawiedza dom. Owszem, jest tu miejsce na kilka pomysłowych scen i poetycki finał, jednak pokłady emocji, które można by wykrzesać z widza, pozostają pogrzebane pod warstwą klisz. Wydaje się, że Muschietti nie do końca potrafi zdystansować się do rządzącej gatunkiem konwencji. Zamiast zmierzać w stronę subtelnej grozy spod znaku "Sierocińca", woli cheap scares, jakich pełen był "Naznaczony". Skutek? Film ani nie przestraszy Was na tyle, byście drżeli na widok szafy w dziecinnym pokoju, ani nie wzbudzi w Was współczucia, które pozwoliłoby zapamiętać go na dłużej.

Ba, może Was nawet nieco poirytować. Scenariuszowi brakuje konsekwencji, logicznej i emocjonalnej spójności. Od biedy można sobie tę spójność "dorobić" po seansie, wypełniając własną inwencją luki pozostawione przez scenarzystów. Nie każdemu będzie się jednak chciało gimnastykować zwoje. Nie pomaga też niesympatyczna bohaterka - kibicujemy jej raczej z konieczności, bo ciężko z czystym sumieniem identyfikować się z Mamą, a dziewczynkom poświęca się tu dużo mniej czasu. Dobrze chociaż, że aktorsko film jest bez zarzutu, a dziecięce aktorki wybijają się nawet ponad standard.

Jeśli jest tak źle, to dlaczego jest dobrze? Przede wszystkim, jako debiut, "Mama" to zwiastun talentu, który mimo skłonności do jarmarcznych trików prezentuje się obiecująco. Nie jest to może najlepszy z filmów wyprodukowanych przez del Toro, od czasu do czasu odzywa się w nim jednak ta sama wizualna i emocjonalna wrażliwość, której owocem jest "Labirynt Fauna". Jest to również jeden z tych horrorów, które mają naprawdę interesujące straszydło. Mama wyposażona jest w nieco generyczną, ale za to dość mocną, backstory i w zasadzie kradnie zakończenie filmu, niemalże unieważniając wiodący przecież wątek trudnego dojrzewania do macierzyństwa. Nie jest to może zamierzony efekt, ale cóż z tego, skoro przynosi ze sobą satysfakcję. I wreszcie - last but not least - droga mamo, jeśli Twoje dziecko od czasu do czasu Cię wkurza, jeśli odczuwasz wyrzuty sumienia gotując obiad z puszki, jeśli wreszcie inne mamy w piaskownicy dziwnie patrzą na Twoje tatuaże i koszulki z Iron Maiden, obejrzyj ten film. Jeśli nawet nie radzisz sobie lepiej niż Annabel, z pewnością nie jesteś tym, co pojawi się na ekranie, gdy Muschietti zdecyduje się pokazać tytułową istotę w pełnej okazałości. Dobre samopoczucie instant.

Zwiastun:

No, masz szczęście! Kto jak nie Esme ma tu dbać o trzymanie poziomu recenzji! :)

Dziękować. :) Czuję się przygnieciona odpowiedzialnością i więcej już nic nie napiszę. Oh wait...

właśnie oglądałem mamę :D Największym plusem w filmie jest gra aktorska, już ta najmniejsza dziewczynka z początku filmu pokazała klasę :)

Tak, dzieci są cool. I mają sporo miejsca, żeby się popisać. Bardzo podobało mi się to, że mniej lub bardziej, ale partnerowały Chastain, zamiast być od szeptania "Mama"...

Dodaj komentarz