Nić widmo

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Kino autorskie jest zwierciadłem osobowości twórcy - jego fascynacji, manieryzmów, czasem poglądów politycznych. O filmach P.T. Andersona można powiedzieć tylko tyle, że wszystkie są bardzo dobre, jednak naprawdę trudno doszukać się w nich jakiejś spójności tematycznej. Człowiek, który ma na koncie szczeniacką opowieść o branży porno, chaotyczny trip z detektywem-hipisem, monumentalną przypowieść o Ameryce i historię burzliwej przyjaźni między społecznym wyrzutkiem a przywódcą kultu religijnego, tym razem nakręcił romans. Zajmujący się między innymi kwestią tego, jak ważne jest śniadanie.

Reynolds Woodcock jest londyńskim projektantem sukien, zaś Alma - kelnerką. Poznają się w restauracji. Ona podaje mu śniadanie i karteczkę ze swoim imieniem. On zdejmuje z niej miarę już na pierwszej randce, potem zaś zabiera ją do swego domu, do Londynu, by tam kontynuować przymiarki i przebieranki. Alma nie wie jeszcze, że przed nią było wiele podobnych kobiet. Woodcock kochał w życiu jedynie swoją matkę. Kobiety inne niż zaufana siostra są dla niego jedynie narzędziem fachu, który jest jego prawdziwą - i chyba jedyną - namiętnością. Możliwe, że nie jest w ogóle zdolny do tego, by znaleźć w życiu miejsce dla jeszcze jednej osoby. Jednak Reynolds też czegoś nie wie: Alma jest gotowa, by poszukać tego miejsca samodzielnie.

Daniel Day-Lewis daje nam wspaniałą, kompletną i pełną szczegółów kreację małostkowego pedanta, który nie cierpi żadnych odstępstw od wygodnej rutyny. W tym duecie to nie artysta ma skomplikowaną naturę. Tak naprawdę w Nici prawdziwą zagadką jest Alma. Vicky Krieps rzadko odsłania karty - dużo obserwuje i mało mówi, jednak jej drobne prowokacje i enigmatyczne uśmiechy wskazują na to, że mamy do czynienia z kobietą, która może nie umie znaleźć się w eleganckim towarzystwie, ale wie, czego chce. Jest godną partnerką nie tylko dla trudnego obiektu swej miłości, ale i dla jego siostry, która opiekuje się nim jak chłopcem.

Klasyczne romanse mają jeden wspólny mianownik - bohaterowie są dla siebie stworzeni, jednak z różnych zewnętrznych (lub wewnętrznych) powodów ich idealne uczucie znajduje spełnienie dopiero po dłuższych czasie lub też nie znajduje go wcale. Anderson jest chyba jak najdalszy od tego typu podejścia. Miłość jest dla niego czymś frustrującym i przypadkowym, co wiąże ze sobą dwie obce osoby, rozbijając im na jakiś czas życie. Ten chaos bywa straszny, a to, co się z niego w finale wyłoni, przyjmuje czasem najdziwniejsze postaci. Nawet relacja bohaterów Mistrza - bardzo burzliwa, lecz podparta wzajemnym zrozumieniem, była na swój sposób bardziej harmonijna, niż małe pole bitwy, na którym żyją Alma i Reynolds.

Praca aktorów jest tu fenomenalna - co jest w filmach Andersona typowe - i zostaje należycie wyeksponowana. Kamera operuje często w planach średnich lub zbliżeniach. Tu i ówdzie daje się jednak zaczerpnąć trochę oddechu, podejrzeć realia pracy w rzemieślniczym warsztacie, rzucić okiem na przybywające do pracowni arystokratyczne klientki. Akcja rozwija się zresztą dość kapryśnie, jakby reżyser, zadowoliwszy się stworzeniem realiów i postaci, raczej sam czekał, co zrobią Alma i Reynolds, niż kierował ich historią. Takie podejście dało się zauważyć już w Mistrzu, po którym zostało mi wspomnienie wysmakowanych zdjęć i wybitnych aktorskich popisów, a także niejasne wrażenie, że fabuła imituje raczej prawdziwe życie, z jego dziwnymi meandrami, niż stara się zachować spójność.

Nić widmo zdobyła w tym roku 6 nominacji do Oscarów, także w najważniejszych kategoriach. Co prawda P.T. Anderson jest pechowcem - był do tej nagrody nominowany wiekokrotnie, najczęściej za scenariusz, jednak zwykle musiał obejść się smakiem. Film jest też ostatnim popisem talentu Daniela Day-Lewisa. Jeśli faktycznie legendarny aktor opuści na zawsze srebrny ekran, tak jak obiecuje, będzie to najlepsze zejście ze sceny, jakie tylko można sobie wymarzyć.

Zwiastun: