Why so serious?

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

A więc DC pozazdrościło Logana i również zdecydowało się mieć swój Poważny Film dla Dojrzałej Widowni. I to od razu psychologiczny dramat w klimacie ambitniejszego hollywoodzkiego kina lat 70. Powróciwszy z pokazu Jokera muszę powiedzieć, że było to posunięcie nie tyle odważne, ile raczej samobójcze. I aż dziwię się sama sobie, że przez pewien czas uważałam, że to może wypalić.


Historia Arthura Flecka, chorego psychicznie klauna, który odkrywa satysfakcję płynącą z nihilistycznej przemocy, to oryginalny scenariusz, luźno tylko nawiązujący do Zabójczego żartu Alana Moore'a i Briana Bollanda. Codziennością bohatera jest kiepsko opłacana praca, bliska osoba na utrzymaniu, brak perspektyw.  Jego marzenia o karierze komika stand-up są skazane na niepowodzenie - Fleck nie umie nawiązać kontaktu z publicznością, a na sytuacje stresowe reaguje upiornymi napadami śmiechu. Miejski program opieki psychiatrycznej, który mógłby stanowić dla niego oparcie, dopiero co został skasowany. Taki właśnie człowiek - który każdego dnia walczy, by utrzymać się na powierzchni - popełnia morderstwo w samoobronie. Ofiarami są dobrze sytuowani yuppies z korporacji WayneTech. Czyn ten staje się katalizatorem, który wyzwala tłumione społeczne resentymenty. Zaczyna się od pikiet skierowanych przeciwko bogatym, ale zamieszki są tuż za rogiem.

Historie dotyczące genezy komiksowych superłotrów ogólnie raczej stronią od realizmu. Nawet wspomniany Zabójczy żart nieszczególnie ma prawo działać w filmie nie odwołującym się do konwencji superbohaterskiej. Todd Phillips chciałby nakręcić coś bliższego rzeczywistości wybiera więc utarty filmowy trop Człowieka, Który Ma Już Dość. Problemy z tym podejściem są dwa. Po pierwsze - to już było, i w lepszym wydaniu. Po drugie - ciężko wyobrazić sobie jakąś ciągłość między safandułowatym Arthurem Fleckiem a bezwzględnym gangsterem, którego znamy z komiksów, a może nawet, jeśli mieliśmy pecha, widzieliśmy niedawno w Suicide Squad.


Pojedyncza fabuła, nie ujęta w ramach DCU, może co prawda pozwolić sobie na bardzo swobodne podejście do pierwowzoru i pokazać nam całkowicie odmienną postać z nowym kompletem motywacji. Reżyser miał po temu doskonałe warunki - kreatywną wolność i doskonałego odtwórcę głównej roli, który dał z siebie wszystko. Niestety Fleck nigdy nie materializuje się jako solidna i koherentna, nawet jeśli mocno zaburzona, osobowość. Phillips nie może się chyba do końca zdecydować, czy bohater jest poczciwcem, który załamuje się pod wpływem doznanych upokorzeń, czy też urodzonym mordercą, który właśnie dojrzewa na naszych oczach. Może jedno i drugie. Fabuła pełna dramy też skorzystałaby na większej zwięzłości. No i oczywiście zawsze można podyskutować o przekazie, nad którym Phillips, jak się zdaje, nie do końca panuje.

Autor zapewnia bowiem, że jego film absolutnie nie jest polityczny i jest wyłącznie "studium postaci". Naprawdę ciężko przyjąć tę deklarację na poważnie, biorąc pod uwagę konkretne modyfikacje poczynione w Bat-mitologii oraz wątki podkreślone na użytek przedstawionej historii. I tak na przykład Thomas Wayne przestaje być znanym z komiksów lekarzem i filantropem, a staje się aroganckim politykiem, szafującym z ekranu telewizora wściekłymi tyradami przeciw "klaunom i nieudacznikom". Ulice Gotham są areną napięć społecznych, w powietrzu buzuje nienawiść do bogatych elit. Erozja usług publicznych pozbawia najsłabszych szans na normalne życie. Nie trzeba się nagimnastykować, by doszukać się tu nawiązań do współczesnych problemów. Nawiązania te pojawiały się zresztą i u Nolana w ostatniej części trylogii. Tyle że Mroczny Rycerz powstaje był apoteozą status quo.

Natomiast Joker to film wywrotowy. Jego główną tezą jest to, że eksplozja przemocy (w wymiarze osobistym i ogólnospołecznym) jest adekwatną i nieuniknioną reakcją na obecny kształt świata. A poboczną - że można z tej eksplozji czerpać gigantyczną satysfakcję. Ja osobiście to szanuję. Właśnie tak myślałby Joker, gdyby istniał. Autor jest cykorem, więc nigdzie nie wyraża tej filozofii wprost. Zamiast tego słyszymy płaczliwe i dość ogólne skargi na "społeczeństwo". Ale spójrzmy prawdzie w oczy - moralność jest tu narzędziem, którego używa się instrumentalnie, by napiętnować sprawiedliwy gniew słabych. Czy nie warto jej zatem odrzucić? Czy nie warto zatańczyć na zgliszczach tego systemu, który karmi zepsutych bogaczy,  a poniewiera biednych, chorych, wykluczoych? Najlepiej opowiadając czerstwe żarty? Ahahahahaaaaa!!!

Sytuacja jest tym ciekawsza, że USA cierpią ostatnio na nadmiar Ludzi, Którzy Mają Dość i postanawiają to zakomunikować z broni palnej.  Fakt ten ponownie czyni Jokera filmem niezwykle aktualnym, ale chyba - znowu - nie w ten korzystny dla niego sposób. Jeszcze przed oficjalną premierą pojawiają się całkiem poważne obawy, że ten i ów społecznie wyalienowany "przegryw" może ujrzeć na ekranie ostateczne rozwiązanie swoich problemów. Nie potrafię się zdecydować, czy

  • być zdegustowaną, bo Phillips niestety naprawdę pokazuje przemoc jako sposób na odzyskanie podmiotowości
  • być zachwyconą, że ktoś nakręcił film wymierzony prosto w obleśny establishment
  • chichotać czytając poważnych ludzi, którzy twierdzą, że za falę strzelanin może być odpowiedzialny jakiś film (albo gra albo muzyka), a nie bezproblemowy dostęp do broni i niedofinansowane instytucje opiekuńcze. Chociaż właśnie druga z tych diagnoz jest wyraźnie wyrażona w Jokerze. Podobno Phoenix był zaskoczony, kiedy podczas wywiadu padło pytanie o możliwą przemoc inspirowaną jego rolą. To wskazuje, że jest nie tylko zdolnym aktorem, ale też myślącym człowiekiem.

 

Dodatkowo jeszcze reżyserowi udało się zacementować wizerunek Batmana jako obrońcy bezdusznych elit. Bruce jest w tym filmie jeszcze dzieciakiem. Ale co innego być dzieciakiem lekarza i dorastać pod opieką dobrotliwego lokaja, a co innego być pomiotem butnej kapitalistycznej świni, wychowanym przez ludzkiego psa łańcuchowego (bo, nie ukrywajmy, taki jest tutaj Alfred). Być może jest to logiczne zwieńczenie Bat-buców od Nolana i Snydera, ale to zdecydowanie #NieMójBatman.

Cały problem Todda Phillipsa polega na tym, że chciałby nakręcić ostre i artystyczne, lecz jednak mainstreamowe kino. Bierze więc na odtwórcę głównej roli jednego z najlepszych pracujących obecnie aktorów, dorzuca odniesienia m.in. do filmów Martina Scorsese, zatrudnia doskonałą ekipę techniczną (film wygląda wspaniale), pisze brudną historię o życiu na społecznym marginesie i alienacji. I wychodzi mu film nieco bełkotliwy (a dla wielu zapewne moralnie odrażający), zamiast którego lepiej jednak obejrzeć Taksówkarza.

Zwiastun:

Ciekawy tekst, który aż się prosi o dyskusję, ale niestety Jokera jeszcze nie widziałem, a na górze listy kinowych priorytetów mam na razie inne pozycje. Ale w końcu na pewno nadrobię...

No cóż, jak już obejrzysz, to pamiętaj o mnie. ;) Dawno już nie widziałam tylu wojenek w Internecie, co przy tym filmie.

Nie bój, jak teraz dostałeś 500 plus to iczasu będzie więcej.
.

Niestety nie jest to 500 plus godzin, ani choćby minut...

Jak to, przecież czas to piniądz. :D

Spróbuję wcisnąć dziecku banknot, jak następnym razem zawoła "tataaa, chodź się bawić ze mną" ;)

Obejrzałem i zdecydowanie bliżej mi do tekstu Sławka. Tzn. niby rozumiem Twoje argumenty, ale z drugiej strony nie wiem, po co wałkować temat "co autor miał na myśli". Dzieło broni się samo, co za znaczenie, co Pan Todd zamierzał, skoro film uderza w "obleśny establishment". A nawet i to jest drugorzędne, pal licho przekaz, to po prostu świetny film, z kapitalnymi scenami, zdjęciami, aktorstwem...

Nom ja się zgadzam, że tam jest dużo rzeczy kapitalnych, tyle że dla mnie to się właśnie nie broni jako całość. To jest prosty, toporny film, który udaje, że jest skomplikowany i uchodzi mu to na sucho z powodu tych zalet aktorsko-technicznych i paru ekstra scen. A do dobrego kina psychologicznego to już mu w ogóle daleko. Gdyby nie miał tych pretensji (które są widoczne w samej jego materii, nie tylko shitstormach wokół niego), pewnie przyjęłabym go lepiej.

Dodaj komentarz