Tenet

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

O Christopherze Nolanie mam ugruntowaną opinię. Uważam, że nakręcił już swoje arcydzieło (którym jest Prestiż) i teraz zabija czas, rozpisując na piętrowych schematach scenariusze kolejnych filmów, tak aby zmieściło się w nich jak najwięcej technicznych popisów. Z takim nastawieniem poszłam na Tenet i nie otrzymałam nic, co by wburzyło mnie na tyle, bym miała zmieniać ten pogląd.

Oczywiście ugruntowana opinia to jeszcze nie powód, by nie wyciągnąć swojego cielska do kina, bo film Nolana to jednak zawsze dobry spektakl, i to spektakl tworzony z myślą o możliwie największych ekranach i możliwie najlepszych głośnikach. Już otwierająca scena - emocjonująca akcja antyterrorystyczna w operze - podnosi poziom adrenaliny na wyżyny nieosiągalne przez filmowców mniejszej klasy. Zostajemy więc wrzuceni w środek zamieszania, niewiele tak naprawdę rozumiejąc, i dopiero potem rozpoczyna się powolne zawiązanie akcji, w którym bezimienny bohater (John David Washington, może kiedyś będzie Bondem) otrzymuje zadanie uratowania Wszystkiego. Na świecie pojawiła się nowa, tajemnicza technologia, która, podobnie jak w Incepcji, ma się stać narzędziem zbrodni. A przy okazji wygiąć widowni mózg.

Ze wszystkich dotychczasowych filmów Nolana Tenetowi najbliżej właśnie do Incepcji, tylko na sterydach. Wyższa jest stawka, większy zasięg akcji, jednak w centrum fabuły nadal jest technika, którą trzeba wykorzystać, by wygrać wyścig z czasem. Podobnie jak tam, tutaj również marnuje się dobrych aktorów, dając im do zagrania postaci bez głębszego życia wewnętrznego. Nolan często traktuje swoich bohaterów jak pionki na szachownicy, dbając, by drama nie przesłoniła, broń Boże, wolt fabularnych, cudów montażowych lub czadowych efektów specjalnych. No i cóż, tym razem też nie przesłania - sprawia jednak, że te sceny, w którym publiczność ma złapać oddech pomiędzy sekwencjami akcji, są raczej bezpłciowe. Fabuła jest oczywiście popychana naprzód dzięki emocjonalnym motywacjom, wypadają one jednak mało przekonywująco, jakby scenarzysta chciał to już odfajkować i zająć się jakimś wybuchem.

Teraz usłyszę, że przecież nie wybrałam się do kina na turecki dramat, tylko energetyczny thriller. No pewnie, tak właśnie było. I jeśli chodzi o wrażenia wyniesione ze scen akcji, to nie mam prawie żadnych zarzutów, chociaż chętnie zobaczyłabym film drugi raz, żeby ustalić, czy finałowa rozwałka jest faktycznie tak chaotyczna, jak mi się zdaje, czy po prostu przestałam nadążać. Znając obsesyjny perfekcjonizm reżysera, pewnie to drugie. Za scenariuszem Tenet stoi również intrygujący koncept, którego nie powstydziłby się niejeden pisarz science-fiction.

Czyli w sumie - typowy Nolan, na dobre i na złe. Jeśli będzie on nadal podążał tą drogą, z pewnością dostaniemy jeszcze wiele filmów, które zgarną worek Oscarów w kategoriach technicznych. Ja osobiście marzę o jakiejś odmianie. Sięgając po cudze pomysły w Mrocznym rycerzu czy Prestiżu, Nolan potrafił osiągać niezwykłe rzeczy. Najwyższy czas na jakiś twórczy włam.

Zwiastun: