Zbrodnie Grindelwalda

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Można byłoby powiedzieć, że Zbrodnie Grindelwalda to godny następca Fantastycznych zwierząt - wraca ta sama obsada i ten sam reżyser, a nowy film podejmuje akcję tam, gdzie skończył się poprzedni. Można byłoby, gdyby nie to, że Zbrodnie... są jednak lepsze. W każdym razie w mojej opinii. A piszę to jako osoba, która nie potrafi się oprzeć dobrej politycznej metaforze.

Pod koniec poprzedniej części zbrodniczy czarodziej Gellert Grindelwald został schwytany. Ten film musimy więc rozpocząć od spektakularnej sceny ucieczki, jeśli nie chcemy kręcić kameralnego dramatu więziennego (a celujemy raczej w wybuchowy blockbuster z ludźmi machającymi kawałkami drewna). I faktycznie, Grindelwald ucieka i udaje się do Paryża, by tam knuć swoje plany. Za nim zaś, na wyraźną prośbę potężnego czarodzieja Albusa Dumbledore, podąża Newt Skamander - znany nam już z poprzedniej części magizoolog w niebieskim płaszczu.

O ile Fantastyczne zwierzęta... miały zaznajomić widzów ze światem czarodziejów, wprowadzić postaci, zarysować wątki i konflikty, o tyle tutaj - wreszcie! - koncentrujemy się już na postaci Grindelwalda. Z satysfakcją muszę powiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze, Rowling ma na niego świetny pomysł. Grindelwald nie jest powtórką z opętanego rządzą władzy Voldemorta. Wyznaje ten sam światopogląd, oparty na tezie o naturalnej wyższości rasy czarodziejów. Jednak w pewnym sensie jest od niego dużo groźniejszy. To ideolog, wybitny taktyk i utalentowany mówca, który umie cynicznie grać na uczuciach i pragnieniach słuchaczy, by ich zradykalizować. Różdżka, którą ponoć włada tak wybitnie, nie jest mu w zasadzie potrzebna, bo nie na bezpośredniej przemocy opiera swoją potęgę.

Co doprowadza nas do drugiej znakomitej wiadomości - autorka cyklu o Potterze nareszcie zdaje się być w pełni świadoma faktu, że jej widzami są dorośli. Oczywiście dostarcza nam zabawnych zwierzątek, zaklęć i wybuchów, ale obok tego wszystkiego Zbrodnie Grindelwalda są po prostu filmem o uwiedzeniu mas przez zbrodniczą ideologię. I to, jak na kino rozrywkowe, bardzo przenikliwym. Grindelwald wie, co mówić, a co najważniejsze - czego nie mówić - by przekonać zwykłych mieszczan, którzy chcą głównie spokojnego życia. Uwieść tych, którzy są zagubieni i szukają tożsamości, którą mogliby przyjąć. Przekupić pokrzywdzonych przez obowiązujący porządek. Potrafi zagrać nawet na sprawiedliwym gniewie.

Całości smaczku dodaje oczywiście historyczny kontekst - mamy późne lata 20, wkrótce zacznie się Wielki Kryzys, a wraz z nim wzmocni się wpływ nazistów w Niemczech. Pewien charyzmatyczny przywódca wznieci antyżydowską nagonkę. Jednak potraktowanie Grindelwalda tylko jako kogoś, kto był nazistą zanim to stało się cool, jest zbyt proste. Pełen wiele mówiących eufemizmów język, którym posługuje się czarodziej, jest podejrzanie znajomy. I trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby dzisiejsza skrajna prawica znalazła sobie kogoś takiego - kogoś, kto potrafiłby przełożyć jej prymitywną i brutalną ideologię na język bliski zwykłym ludziom - bylibyśmy po szyję w kłopotach.

Z powyższych rozważań może wynikać, że Zbrodnie Grindelwalda to film bardzo konkretny, o wyrazistym rdzeniu fabularnym. Nic bardziej mylnego. To taka sama splątana, włochata kula wątków jak Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć. Oczywiście ma to swój urok, bo każdą z postaci zdążyliśmy już jakoś polubić. Ale do czasu. W którymś momencie meandrujący, rozlazły scenariusz zaczyna bardziej męczyć niż cieszyć, a wynikające z tego nierówne tempo nie poprawia sytuacji. Dobrze chociaż, że można liczyć na obsadę. Eddie Redmayne jako Newt Skamander nadal sprawdza się znakomicie. Wciąż nie jestem pewna, czy Redmayne to dobry aktor, czy po prostu dziwny człowiek, ale niewątpliwie ten typ dziwności, który on sobą reprezentuje, pasuje tu jak ulał. Młody Albus Dumbledore pojawia się w Zbrodniach... nieco częściej, jednak nadal za mało jak na mój gust*. Co mogę mieć Yatesowi za złe, to zerowe wykorzystanie talentu, jakim dysponuje pewien bliski memu sercu aktor - ale cóż, tak to jest, jak się zostaje macguffinem.

I jest jeszcze Depp. Na pewno pojawią się kontrowersje co do tego, czy jest to udana rola. Z pewnością wyszło jej na dobre to, że zagrana jest bardzo oszczędnie. Przy pełnym mściwej pasji Voldemorcie Grindelwald to oaza, czy może bardziej pustynia, spokoju - i jest to spokój dość złowieszczy. Z drugiej strony wyraźnie brakuje tu iskry fanatyzmu, która uwiarygodniłaby motywację maga-rewolucjonisty. Depp jest w tym filmie przede wszystkim zmęczony i wyrachowany, niczym bardzo stary diabeł, który wciąż umie wzniecać krwawe konflikty, ale kieruje nim bardziej przyzwyczajenie, niż mroczna żądza. Można to kupić. Ja w zasadzie kupiłam. Ale będzie pewnie sporo takich, których to nie przekona.

Oczywiście muszę z miejsca rozczarować wszystkich, którzy oczekują rozwiązania akcji innego niż zamknięcie kilku pomniejszych wątków. Po prostu go tu nie ma. Co prawda większość widzów pewnie wychowała się na Potterach i jest przyzwyczajona do tego, że każda kolejna część okazuje się otwarciem do następnej. I oby skończyło się na tylko na trylogii.

--
* Przygotowanie do roli dyrektora Hogwartu z pewnością nie było łatwe.
- Hmmm, to kim właściwie ma być Grindelwald dla mnie, bo nie wiem, jak to zagrać.
Szelest scenariusza.
- Tu jest napisane, panie Law, że byli "bliżsi niż bracia".
- To znaczy byli kochankami czy nie?
Dalszy niespokojny szelest, kilka nerwowych telefonów.

- Joanne mówi, że tak, ale producenci boją się, że jak to powiemy wprost, to homofobiczna część fandomu nas opluje, będziemy mieć na głowie religijnych fundamentalistów na Zachodzie, a wschód nam film ocenzuruje lub zbanuje.
- No dobrze, coś wymyślę.
I wymyślił. Aktor wielkiej klasy.

Zwiastun: