"The Rules of Attraction" - ekranizacja dla ograniczonych umysłów.

Data:
Ocena recenzenta: 9/10

Oglądając film po raz pierwszy, byłem pod wrażeniem niektórych rozwiązań realizacyjnych, potęgujących wrażenie totalnego nieładu czasoprzestrzennego. Ponadto, najzwyczajniej rzecz ujmując - wciągnęła mnie fabuła i specyficzny klimat obrazu. Między innymi właśnie wszystko to, połączone z dość wymowną grą aktorską, nakłoniło mnie ku sięgnięciu do źródła, podczas mojej krótkiej, aczkolwiek bardzo namiętnej przygody z prozą pokolenia X.

poster

Zapoznawszy się na początku z mentorem ”Brat Pack” - Ray'em Carver'em, przywykłem do fabuły obdartej z nieistotnych szczegółów; mniej zwięzłej formy i intensywnej, skondensowanej treści. Po przeczytaniu kilku pozycji spod pióra Breta E. Ellis'a, w tym także "The Rules Of Attraction", postanowiłem obejrzeć film ponownie, aby zweryfikować pierwszą ocenę, znając już podstawę scenariusza oraz specyficzny styl samego Ellisa (i nie tylko jego samego). Zaś jego pióro, obok – charakterystycznego już dla Carvera – swoistego nieładu, cechuje się całkowitą ignorancję wobec czasu, oraz zasad moralnych wyznawanych przez przeciętnego człowieka.

Ku mojemu zaskoczeniu musiałem stwierdzić, że z pierwszego, dobrego wrażenia pozostało jedynie uznanie w stosunku do realizatorów, którzy kilkoma zabiegami, możliwymi do wprowadzenia przy kręceniu filmu, oddali płynność i brak znaczenia, jakimi charakteryzuje się czas w powieści, będącej podstawą do scenariusza. Oprócz tego jednego, drobnego, choć nie pozbawionego znaczenia powodu do ponownej pozytywnej oceny tej adaptacji, nie znalazłem innego pozytywnego aspektu, na tyle istotnego, aby mógł wpłynąć na ogólne wrażenie.

poster

Oczywiście zdaję sobie sprawę, na czym, przynajmniej według wielu osób, polega adaptacja prozy, dlatego zaznaczam, że niniejsze słowa pisane są z perspektywy kogoś, kto docenił styl i atmosferę prozy Ellisa. A te - choć nie zostały zupełnie zignorowane - okazały się dla reżysera (czy też wytwórni) nieodpowiednie dla hollywoodzkiej produkcji. Świat, w jakim wspomniany Pisarz umiejscawia swoich bohaterów, skazując ich na przeżywanie swoich niewesołych opowieści, odznacza się w dużej mierze brakiem zahamowań i granic; te zaś, jeśli już zaistnieją, to tylko po to, aby za chwilę pokazać swoją naiwność, kruchość i ulotność. To wszystko zostało brutalnie uproszczone i ugrzecznione już na poziomie filmowego scenariusza. Nie wydaje mi się, by można było nazwać ten zabieg zwyczajną zmianą, spowodowaną odmiennością wizji dwóch artystów. Ciężko mi też odnaleźć przyczynę tego spłycenia. Być może leży ona w docelowych odbiorcach, którzy, wg. twórców filmu, nie mogliby znieść tak sporej dawki chaosu, hedonizmu i nihilizmu. Łatwo zauważalnym przykładem takiego podejścia do ekranizacji jest ujednolicenie tożsamości seksualnej - kreowanego na głównego bohatera – Shean'a; u Ellis'a nie był on heterykiem, żywiącym czyste uczucie wobec idealizowanej Laury. Ta ostatnia zaś, została dużo bardziej niż w powieści wyidealizowana przez kipę filmową. Pominięcie ”związku” Shean'a z Paulem, oraz skreślenie ze scenariusza licznych scen z udziałem Laury i Shean'a, to tylko kilka z licznych "wybryków" ekipy filmowej. Ograniczenie ukazania problemu wszechobecnych w życiu nastoletnich bohaterów prozy pokolenia X narkotyków do kilku scen z marihuaną (to, czy jest to narkotyk, pozostawiam pod własną rozwagę) czy ecxtasy, stanowi jedynie o "ugrzecznieniu" rzeczywistości przedstawianej przez Ellisa, oraz innych pisarzy, w szczególności zaś przedstawicieli ”Brat Pack”.

poster

Skąd wzięła się tak radykalna zmiana zdania? Otórz – mówiąc w skrócie – po zażyciu sporej dawki esencji klimatu filmu, sam obraz wydał mi się pod tym względem mdły, w porównaniu do swojego źródła. Czego wynikiem był kompletny brak tych emocji, których dostarczył mi za pierwszym razem, podobnie, jak sama książka, która – jak przypuszczam – nadal jest do tego zdolna. Mimo wszystko, ekranizacja „Rules of Attraction” warta jest polecenia, gdyż ten obraz stanowić może niejako bardzo delikatny wstęp do przygody z powieściami literackiego pokolenia X, oraz ich wierniejszymi realizacjami (jak choćby „Less Than Zero”, które gorąco polecam; i które być może w najbliższym czasie również zrecenzuję). Jednakże wszystkim, którzy książkę Ellis'a czytali, polecam nastawić się bardzo pobłażliwie. Tym natomiast, których w prozie Pisarza najbardziej zaintrygował bezładny i dosadny świat oraz równie dosłowny i pomieszany styl, a także zawarte w nim prawdy dotyczące – nie tylko, lecz także – ludzi pokolenia X, radzę wyłączyć film i sięgnąć po kolejną pozycję spod pióra Bret'a Easton'a Ellis'a, gdyż wszystko to jest tam zawarte i ukazane w dużo lepszy sposób.