Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o "Wszystkim...", ale boicie się zapytać

Data:
Artykuł zawiera spoilery!


Z rozmaitych powodów, przez ostatnie kilka miesięcy oglądałem filmy jedynie w celach rozrywkowych; a jeśli decydowałem się na obraz ambitniejszy (przepraszam za takie wartościowanie), to nie w celu podjęcia się napisania kolejnej recenzji. Kilka dni temu jednak, błądząc po internecie, zacząłem kluczyć pomiędzy portalem o tematyce literackiej, a właśnie Filmasterem. Przypadkowo natrafiłem na wiadomość, jaką otrzymałem od jednego z Użytkowników: “Napisz jakąś recenzję, leniu!”. Jeśli więc kogoś należy winić za obecność na Serwisie niniejszego tekstu, to połowicznie taką osobą jest również autor nadmienionego zdania.

Cóż więc tym razem wziął na warsztat niewyedukowany teoretycznie, domorosły krytyk pokolenia 90'? Mianowicie wrócił niejako do źródeł; postanowiłem wzbogacić swoje doświadczenia filowe z Woody'm Allen'em. Nasza znajomość rozpoczęła się na dobre kilka lat temu, keidy to amerykanin opowiedział mi ciekawą historię na temat pewnego tenisisty, balansującego na siatce pośrodku kortu. Następnie przedstawił mnie swoim przyjaciółkom z Barcelony – Vicky i Christinie. Jakiś czas później, od starej znajomej otrzymałem kilka filmów Woody'ego – postanowiłem więc, iż poznam Go od samego niemalże początku.
Jednakże, aby to zrobić, należy wiedzieć, czego chciałoby się dowiedzieć. Niezbędną wydaje się być odpowiedź na pytanie: Czego chciałbym dowiedzieć się o Woody'm, ale boję się zapytać? Aby to uczynić, musiałem cofnąć się aż 39 lat wstecz, kiedy to nie przybrałem jeszcze żadnej formy na tym świecie, a nasz znajomy już miał na koncie debiut filmowy. Poniżej przedstawiam pobieżnie wyniki tego postępku.

I: Czy dowcipy Woody'ego działają?
Pytanie dość proste – jednakże odpowiedź trudna.
Siedziałem sobie spokojnie nad czarną kawą codziennych obowiązków, kiedy błazen o pociągłej, pomarszczonej twarzy zaczął namawiać mnie do spożycia barwnego napoju dowcipu w komnacie Komedii. Z początku nie zapowiadało się zbyt obiecująco: pojawiła się jakaś blokada – dowcip Woody'ego zdawał się opierać – paradoksalnie – wyłącznie na jego braku; choć doceniłem sam koncept, zanim z uśmiechu przeszedłem do śmiechu, błazen i Komedia zniknęli. Jedyne, co udało im się osiągnąć, to chwilowe oderwanie mnie od codzienności.


II: Czym jest fenomen Alienofanii?
Pierwsze, wyżej opisane doświadczenie, nasunęło mi pewne pytanie: jak autor takiego, lekko błyskotliwego, acz nie zachwycającego obrazu, może być stawiany na podium mistrzów kina? Spróbowałem postawić się na miejscu typowego – w moim mneimaniu – amatora obrazu z 1972 roku. Wyobraziłem sobie zwykłego, prostego człowieka, który samotnie spędza piękny wieczór, przed obiecującym, czarnym ekranem. W końcu, kiedy jego nastrój zaczyna szukać ujścia, sięga po ekscentryczną twórczość Woody'ego. Nie martwiąc się, czy zostanie zrozumiany – jak zwolennicy nietypowego humoru Monty Python'a – po prostu daje się ponieść oglądanym przez siebie obrazom i czerpie z nich przyjemność. To odrywa go od świata i czyni szczęśliwym. I nie ma w tym nic złego – przecież nie istnieje nic takiego, jak filmowa sodomia – w końcu ja sam zauważyłem, że oderwanie od codzienności i przywołanie miłego, lekkiego uśmiechu zadowolenia udaje się Woody'emu doskonale.


III: Dlaczego niektórzy Widzowie mają problemy ze śmiechem?
Na to pytanie musiałem sobie odpowiedzieć, gdyż sam – jak wyżej nadmieniłem – miałem pewne opory, aby śmiechem wybuchnąć. Odpowiedź nadeszła szybciej, niż myślałem. Była tym bardziej oczywista, iż wiążę się bezpośrednio z przekonaniami, których sam jestem zwolennikiem. Otóż zamiast – oglądając “Wszystko...” – skupiać się na szukaniu konkretnych, zabawnych szczegółów, niczym Fabrizio, który beznmiętnie – aczkolwiek niesamowicie zabawnie – poszukuje namiętności u swojej żony, wystarczy patrzeć i czekać, aż komizm sam znajdzie odpowiednią drogę, aby trafić w umysł odbiorcy. I znalazł – w tym wypadku, poprzez świetny i bardzo trafny pastisz oper mydlanych, jednocześnie zachowujący pierwotny, ogólnie zakreśony temat filmu.

IV: Czy twórca tego obrazu jest marnym komikiem?
Mimo poprzednich, świadczących o niejakiej skuteczności komizmu Woody'ego, wniosków, musiałem się nad niniejszą kwestią zastanowić. Ponieważ czwarty epizod był... cóż, ciekawie zawiązany – przynajmniej nie najgorzej; dodatkowo zakończony subtelną kpiną z pewnych raczej przykrych zachowań międzyludzkich, aczkolwiek utrzymaną w jasnym odcieniu. Jednakże cały środek charakteryzował się – według mnie – odmianą komizmu, poniżej której umiejscowiłbym niewiele innych (jak idiotyczny typ humoru stosowany przez twórców “Jackass”). Biegający w stresie facet w kobiecych ciuchach trąci mi Benny Hill'em. Zdecydowanie, część o transwestytach najmniej przypadła mi do gustu.

V: Jakie są nasze preferencje?
Czwary epizod i to, co po sobie pozostawia, nasuwa kolejne pytanie: jak daleko mogą zajść komiczne zboczenia? I tu, po kilku przemyśleniach, zdecydowałem, że nigdy nie będę zbytnio krytycznie patrzeć na humor Woody'ego – nawet ten, który najwyraźniej mnie nie zachwyca. Otóż satyra na amerykańskie, idiotyczne teleturnieje, zakończona ekscentryczną pointą, opartą o absurd, jest w moim mniemaniu jednym z lepszych osiągnięć Woody'ego w ramach tego obrazu. Nie muszę chyba nadmieniać, że w porównaniu do powstałych w ostatnich latach obrzydliwych “Jackass”, lub mdłego, rodzimego “Job”, nieco odmienny komizm “Wszystkiego...” prezentuje się co najmniej inteligentniej, a chwilami wręcz wyśmienicie. Poleciłbym więc ten film każdemu, kto podziela moją opinię na temat przytoczonych w niniejszym punkcie “komedii”.

VI: Czy opinie krytyków i teoretyków filmowych są wiarygodne?

Mieszane odczucia względem Woody'ego, które do mojej poprzedniej o Nim opinii premycił opisywany film, zwróciły moją uwagę na pewną rzecz. Niewiele osób (także wśród użytkowników Filmastera) porywa się na recenzowanie twórczości Woody'ego. Podobnie, jak niewiele osób potrafi skrytykować kogoś, czyje dzieła zostały uznane za klasykę w swojej dziedzinie Sztuki. Mam więc małą prośbę – czy mógłbym prosić któregoś z Użytkowników, lub Użytkowniczek, o obszerniejsze zrecenzowanie jednego ze starszych filmów Woody'ego? A wracając do tematu – należy pamiętać, że żadna prócz naszej własnej opinia, nie jest dla nas w pełni wiarygodną.


VII: Co się dzieje podczas wybuchu śmiechu?
Aby to sprawdzić, należy obejrzeć ostatni z epizodów. Właściwie, jeśli wierzyć, temu, co wyczytałem niedawno – ostatni z uwzględnionych, gdyż istniał przecież jeszcze ósmy rozdział. Cóż więc oglądamy w części siódmej? Typowo kabaretowy skecz, równie absurdalny, co np. epizod traktujący o perwersjach; a w moim odczuciu, absurdalny w sposób tak mistrzowski, jak komizm Mrożka. Cięzko to opisać – trzeba to obejrzeć. Dodatkowo ciekawy motyw z “poskromieniem” księdza, symbolizującego niedorzeczne, sprzeczne z naszymi potrzebami, przekonania religijne.

Gratuluję dotarcia do końca tych luźnych rozważań. Mam nadzieję, iż choć jednej osobie, wydadzą się wartościowe. A jeżeli wszyscy uznają, że cały ten tekst jest zbędny i nie na miejscu, to cóż – będzie to oznaczać, iż I'm misbehave.

Poczucie humoru to akurat bardzo subiektywna sprawa i nieraz już zauważyłem, że mogę mieć do kogoś bardzo zbliżony gust filmowy, ale różnić się diametralnie w odbiorze komedii. W przypadku oceny starych filmów Allena musisz też pamiętać, że zupełnie czym innym jest odbiór "Wszystkiego co chcielibyście wiedzieć o seksie.." dzisiaj, a czym innym wtedy, gdy powstawał i był - w każdym razie jak na mainstreamowe kino - dość świeży. Dziś dowcipów na te tematy powstało tyle, że film Allena jest zdecydowanie mniej zaskakujący. Ale jak dla mnie wciąż zabawny. Z innych starych komedii Allena polecam np. "Bananowy czubek", czy "Śpiocha" - ciekawe na ile tym filmom uda się Ciebie rozbawić.

Dodaj komentarz