NH #1: Gdy ostatni raz widziałem Makao
W tym roku swą przygodę z festiwalem T-Mobile Nowe Horyzonty rozpocząłem wyjątkowo późno, bo dopiero w szóstym dniu trwania imprezy. Większość kinomanów już zaspokoiła swoje apetyty najsmaczniejszymi kąskami, ja zaś postanowiłem skosztować potrawy wyjątkowo egzotycznej. Wraz z João Pedro Rodriguesem i João Rui Guerra da Matą wybrałem się do Makao, miejsca targanego ciągłym konfliktem portugalskiego dziedzictwa i chińskiej współczesności.
Po ulicach, sklepach, hotelach i portach tego eklektycznego dystryktu oprowadził mnie Narrator/Bohater. Niewiele udało mi się dowiedzieć na jego temat, poza tym, że niegdyś tutaj mieszkał, a powrócił tu tylko na chwilę, aby pomóc swej transseksualnej przyjaciółce Candy, która znalazła się w niebezpieczeństwie. Wiem też, że Narrator/Bohater jest kiepskim detektywem, a jeszcze gorzej u niego z orientacją w terenie. Nade wszystko zaś jednak wiem, że Narrator/Bohater na narratora się po prostu nie nadaje - najgęściej zaludniona jednostka administracyjna świata, będąca europejsko-azjatyckim tyglem, ukazana jest jako skąpane w neonowym świetle kłębowisko brudnych uliczek, tanich hoteli i sex-shopów. Owszem, to wizja daleka od tych, które znamy z przewodników turystycznych, szkoda tylko, że wizja to mało interesująca.
Brakuje w niej przede wszystkim ludzi. Portugalski tandem reżyserski postanowił w swym filmie dokonać swoistej odwrotności kina niemego - swym bohaterom dał tylko głosy i słowa, zabierając możliwość ekspresji wizualnej. Jedynymi widocznymi bohaterami stają się liczne psy i koty, które ze zdziwieniem spoglądają w obiektyw kamery. Efekt jest niezadowalający - mamy wrażenie, że pod zlepek niezwiązanych ze sobą ujęć ktoś podłożył wyjątkowo nudne słuchowisko radiowe, zaś ikonografia kina noir (które jakimś cudem odnalazł tu autor festiwalowego opisu filmu) obecna jest chyba wyłącznie w odgłosach strzałów i pierwszoosobowej narracji.
Wybierając seans spoza "nowohoryzontowego głównego nurtu", miałem nadzieję na kameralną podróż do egzotycznego zakątka świata, w którym miłość do kina spotka się z miłością do wyjątkowego miejsca. Zamiast tego obejrzałem coś, co powinno być raczej studencką etiudą, bowiem poziom wykonania i brak spójności pomiędzy przestrzenią formalną i narracyjną przypomina raczej debiutancki rozbieg do właściwej formy filmowej niż pełnoprawnego uczestnika mocnego europejskiego festiwalu.