2001: Odyseja kosmiczna

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Recenzując takiego klasyka jak Odyseja kosmiczna można sobie narobić wielu wrogów, to trochę jak strzał w kolano. Później trzeba chować się pod fałszywymi nickami na portalach filmowych. Nie mogłem się jednak powstrzymać od wtrącenia własnych kilku groszy. Dodam tylko, że nie mam w zwyczaju rozczytywać się na temat filmu którego nie widziałem. O filmie Kubricka przeczytałem tylko tyle że jest kosmiczny... dosłownie i w przenośni.

Dosłownie kosmiczny jest, akcja głównie w przestrzeni międzyplanetarnej, wspaniałe efekty. Ponadczasowe, biorąc pod uwagę że film powstał w 1968 roku to po prostu geniusz. Widać dużą dbałość o szczegóły, pod względem technicznym produkcja niezwykle dopracowana. Ujęcia również na bardzo wysokim poziomie, bez kompromisów, bez półśrodków. Z technicznego punktu widzenia to majstersztyk, szczególnie że przez ponad dwie godziny seansu taki poziom zostaje zachowany. Nie jest to jedna, czy dwie sceny które zasługują na uwagę, film jako całość zrobiony jest całkiem solidnie. Niezwykle trudno podczas seansu nie zadać sobie pytania: jak oni to zrobili? Skąd w 1968 roku wzięli takie sztuczki?

Jeśli spojrzeć na dzisiejszą datę to na uwagę z pewnością zasługuje fakt, że akcja filmu dzieje się w czasie rzeczywistym. Stanley Kubrick zaraz po prehistorycznej scenie z małpami przenosi widza w okolice 2000 roku. Można więc podejrzeć jak przed czterdziestu laty wyobrażano sobie 21 wiek. Oczywiście minięto się z rzeczywistością o co najmniej kilka stuleci. Odyseja jest jednak gatunkiem sci-fi więc pełna dowolność jest jak najbardziej wskazana.

Pod względem technicznym dzieło Kubricka jest genialne, wręcz wyżyłowane do granic możliwości. Treść filmu to już zupełnie inna bajka, nuda jest chyba dość trafnym określeniem. Może sam pomysł z pojawiającym się znikąd monolitem jest całkiem dobry, jednak przedstawienie tej historii niejednego widza skatuje. Sceny dłużą się w nieskończoność. Kilkuminutowe ujęcia lecącego statku mogą dawać poczucie czasu jaki jest potrzebny do przebycia kosmicznych odległości. Ale oglądanie małp przez dwadzieścia minut bez żadnego dialogu coś wnosi? Tym bardziej że istotne fakty mieszczą się pewnie w łącznym czasie pięciu minut. Jedyne co można wtedy robić to zachwycać się ujęciami, a w późniejszych scenach oglądać szczegóły kosmicznych konstrukcji. To jednak szybko się nudzi, i tylko muzyka klasyczna w tle ratuje sytuacje.

Fabuła górnolotna raczej nie jest. Wielki kawał kamienia (monolit) który pojawia się znikąd… wieczorem go nie było rano już jest. Monolit niby sieje sporo zamętu, jest powodem wysłania ludzi na bardzo odległą planetę (Jowisz). Kubrick podaje jednak niewiele szczegółów, zasadniczo większość należy wywnioskować z pierwszej sceny. Dalej trzeba się zadowolić szczątkowymi informacjami które gdzieś między minimalną ilością dialogów się pojawiają. Da się jednak odnieść wrażenie że podstawa historii jest tylko pretekstem do przedstawienia zupełnie odrębnego wątku podróży na Jowisz. To zdecydowanie najciekawszy wątek filmu. Dwoje astronautów i super komputer HAL 9000. Komputer obdarzony świadomością, zdolny podejmować własne decyzje komplikuje sprawy na statku. To nadaje jakieś tempo akcji i w pewien sposób zatrzymuje przed ekranem.

Gra aktorska raczej nie zachwyca, kilka scen jest wręcz drętwych czuć sztuczność na kilometr. Dialogi szczególnie w początkowych scenach wypowiadane przez aktorów jakby na siłę. Zważywszy na to że samego tekstu w filmie jest naprawdę niewiele trudno zrozumieć dlaczego reżyser pozwolił na takie błędy. Czy naprawdę nie dało się tego zagrać lepiej?

Tematyka filmu jest chyba niełatwa, bo jakoś trudną ją odnaleźć. Co w zasadzie przedstawia? Historię ludzkości? A może chodzi o istnienie boga w postaci czarnego prostokątnego kamienia? Kubrick zostawił tyle niedopowiedzeń w fabule iż można chyba sądzić że interpretacja przesłania należy tylko i wyłącznie do widza. Zakończenie w żadnym razie nie ułatwia sprawy, jest niezwykle zagmatwane, a w samej końcówce dzieje się więcej niż przez cały film. Fani gatunku mogą więc spokojnie puścić wodzę fantazji i ścigać się w pomysłach na interpretacje wizji reżysera. Być może właśnie te niedomówienia nakręcają fenomen filmu?

Co ciekawe film w całokształcie jest… i tu pojawia się problem. Z pewnością wyprzedza swoje czasy. Śmiało można powiedzieć że to kamień milowy dla kinematografii, znacznie podniósł poprzeczkę dla swego gatunku. Czy Odyseja zasługuje na tak wygórowane oceny? Myślę, że problematyka polega na punkcie spojrzenia. Jeżeli miałbym ocenić film pod kątem sztuki filmowej, wyznaczania kierunku i podejścia do gatunku to z pewnością ocena byłaby bardzo wysoka. Jeśli jednak spojrzeć na dzieło Kubricka na zasadzie filmu który zwyczajnie się ogląda, a nie zachwyca każdą klatką z osobna to film uznałbym tylko za dobry. Osobiście myślę że wybitne dzieła filmowe powinny być genialne w każdym calu, Odyseja kosmiczna w każdym calu genialna niestety nie jest.

Zwiastun:

Bardzo mi się podoba ta recenzja i dobrze oddaje moje wrażenia z "Odysei". Ja tylko byłabym bardziej krytyczna jeśli chodzi o muzykę. Sekwencja otwierająca film jest genialna (zwłaszcza w kinie) ale słysząc "Nad pięknym modrym Dunajem" miałam ochotę walić głową w fotel przede mną.

Akurat do muzyki nic nie mam, moim zdaniem nadawała się do tych cen, była równie rozwlekła jak film ;-) A że klasykę lubię...

Ja nie mam specjalnego stosunku do muzyki klasycznej jako takiej, tylko niektóre jej przeboje już mi się przejadły.

Oj.. Strauss dla mnie też może stanowić spore wyzwanie. ;-)

Dla mnie taniec statków jest mistrzowski, a. muzyka jest stworzona specjalnie do tej sceny:)

Może nie będę się starał o bana dla Ciebie za takie herezje, ale bez komentarza zostawić tego nie sposób :)

Po pierwsze, tępo można patrzeć w ekran komputera; film, z kolei, ma "tempo". Po drugie, pozwolę sobie przytoczyć cytat z Twojego tekstu: "Jeżeli miałbym ocenić film pod kątem sztuki filmowej, wyznaczania kierunku i podejścia do gatunku [tutaj wypadałoby postawić przecinek] to z pewnością ocena byłaby bardzo wysoka. Jeśli jednak spojrzeć na dzieło Kubricka na zasadzie filmu [tu też] który zwyczajnie się ogląda(...)". Czytając coś takiego, dostaję jasny sygnał, że nie ma po co w ogóle przejmować się Twoją oceną filmu, bo jeśli nie oceniasz go "pod kątem sztuki filmowej", tylko "na zasadzie filmu który zwyczajnie się ogląda", to znaczy, że po filmy Kubricka, jak i wielu innych klasyków, nie powinieneś w ogóle sięgać.

W tym miejscu muszę zaznaczyć, że film nie musi oferować fabuły, która ma być odebrana w ten sam sposób zarówno przez 15-latka w bluzie "JP 100%", jak i przez doktora filozofii. Obrazy, które są niedopowiedziane, które wymagają większej aktywności w obszarze mózgowym, są z reguły właśnie uznawane za dobre, czy później - kultowe. Jeśli oczekujesz po filmie, że zrozumiesz go w stu procentach i będziesz mógł wyjść z kina ukontentowany, bez dodatkowych refleksji, to ponownie muszę napisać, że Kubrick nie jest dla Ciebie.

Mam nadzieję, że byłem tylko minimalnie emocjonalny ;)

Emocjonalny byłeś troszkę bardziej niż minimalnie, ale spoko ;) O przecinki się nie czepiaj, ja prosty chłop, interpunkcja dla mnie obca ;p
A odnosząc się do Twojej wypowiedzi: Kubricka bardzo lubię za "Oczy szeroko zamknięte" a do Odysei czepiam się raczej dlatego, że uznawana jest za arcydzieło. Mogę sobie spoglądać na film jak na dzieło, mogę tak robić z każdym przedmiotem, obrazem, zdjęciem, czymkolwiek. Cóż jednak z tego skoro pewne "dzieła" zwyczajnie mi się nie podobają. Jakoś trudno nazwać arcydziełem film który jest źle zagrany. Mogę nie rozumieć wielu aspektów tego filmu, mogę się nie znać, ok. Ale wiem co mi się podoba. Odyseja nie zrobiła na mnie kosmicznego wrażenia. Chyba nawet gdybym rozczulał się nad każdą klatką z osobna to i tak nie oceniłbym tego filmu aż tak wysoko jak wielu go ocenia.

Coś czułem że wywołam burze :/

Nie rozumiem, dlaczego upierasz się, że ten film jest źle zagrany. Może nie są to porywające role, ale Kubrick nie pozwoliłby, nigdy, na "złe" aktorstwo. Poza tym, najlepsza rola tego filmu należy do Douglasa Raina, za wcielenie się w HALA, a nie do któregoś z aktorów, których widzimy na ekranie...

Czepiasz się "Odysei..." dlatego, że jest uznawana za arcydzieło. Problem w tym, że uznawana jest za arcydzieło z powodów, które Ty wymieniasz jako wady. Dłużyzny - dla Ciebie nie do przejścia, dla innych świetnie wpisują się w powolny klimat filmu, dopełniają go. Brak dialogów - dla Ciebie niezrozumiały, podczas gdy inni szukają dialogów w ekspresji twarzy, gestach.

I wreszcie - "oglądanie małp przez 20 minut" nic dla Ciebie nie wnosi, podczas gdy dla innych to jedna z najważniejszych i najodważniejszych scen w historii kina.

"Oczy szeroko zamknięte" też nie są jednoznaczne. Choć na pewno bardziej niż "Odyseja..." ;)

Oj nie sprowadzaj mojej opinii do takich skrajności. Gdyby te długie sceny, małpy i dialogi były dla mnie nie do przejścia, to nie oceniłbym filmu na 7 gwiazdek. Film obejrzałem do końca nie ziewając czy pisząc w trakcie sms-y. W mojej opinii te wszystkie "wady" są niewystarczające do oceniania filmu jako arcydzieła. A upieram się że film jest mizernie zagrany, bo gdy zobaczyłem scenę doktora rozmawiającego na statku przy szklance napoju to dostałem w twarz sztucznością aktorów. Później wcale wiele lepiej nie było. Dla mnie to jeden z powód który zaniża moją ocenę filmu.

"jak to mnie zachwyca, kiedy mnie nie zachwyca?"
Ja sama tego do końca nie rozumiem. Są filmy, które również można oskarżyć o dłużyzny, niedomiar dialogów, niedopowiedzenia itd. i mają u mnie najwyższe oceny. A akurat "Odyseja" - nie.

Są takie dzieła sztuki, "że jak rany, wszyscy aż przysiadamy z wrażenia" i takie, przy których niektórzy z nas zaczynają się czuć lekko nabierani. Dopuszczają możliwość, że artysta nie tyle chciał coś stworzyć czy przekazać coś za trudnego dla maluczkich, ile - być bardzo artystycznym. Ja się tak trochę czuję z "Odyseją".

Pisząc to czułam się, jakbym "wychodziła z szafy", bo wiele osób o szerokiej wiedzy ocenia ten film jako arcydzieło i głupio się zdradzać jako osoba mało wyrafinowana. Spojrzałam jednak na krótkie opinie "Odysei" i np. "Dobrego, złego i brzydkiego" czy "Okrętu" - filmów o podobnych średnich ocenach - i zobaczyłam, że "Odyseja" jest jednak bardziej dyskusyjna (są tu śwaidectwa znudzenia i niezrozumienia, których przy wspomnianych filmach brak).

Że o niezrozumieniu nie można mówić w wypadku "Dobrego, złego i brzydkiego", czy "Das Boot", to jest chyba akurat oczywiste :)

Ja nigdy nie nazwałbym reżysera artystą; jest nim, dla mnie, tylko w jakiejś części (bo na bycie artystą w stu procentach nie może sobie, z reguły, pozwolić). Kubrick wybrał taką, a nie inną, drogę opowiedzenia historii zawartej w scenariuszu. I tyle. Że chciał być bardzo artystyczny? Kubrick?!

Wymienianie dłużyzn jako wad "Odysei..." jest trochę jak narzekanie na dym w "Blade Runnerze". Nie wyobrażam sobie tego filmu z szybszym tempem.

Nie zrozumcie mnie źle - szanuję opinię innych i cieszy fakt, że są filmy, które wywołują skrajne reakcje. :)

Nigdy nie próbowałam zwyczajnie obejrzeć Odysei Kosmicznej. To tak jak zwyczajnie wspiąć się na K2. Nie robi się tego codziennie i wymaga to pewnego wysiłku. :)

Jeśli chodzi o mnie, to uważam ten film za wspaniały. Cisza i majestatyczne tempo podkreślają dla mnie bezkres kosmosu, a scena z małpami... jest monumentalna, przedstawia ni mniej nie więcej tylko moment narodzin człowieczeństwa. I to jest zresztą motyw spinający fabułę, bo kolejny monolit na księżycu zapowiada jakąś następną, fundamentalną zmianę (co wg mnie jest bardzo górnolotne). Pewne, że pojedynek człowieka z komputerem jest najbardziej sensacyjny i przykuwa uwagę, nie on jest jednak esencją filmu.

W sumie jednak nie mam serca oburzać się na tych, którzy uważają ten film za nudny. To bardzo specyficzne kino. Na ile pamiętam, Odyseja nie znalazła szczególnego poklasku wśród publiczności.

Zgadzam się w 100% z KubąTubą i Esme.

Przecież Odyseja kosmiczna to film filozoficzny w gruncie rzeczy, symboliczny, bardzo ambitny. Ocenianie go jako filmu SF z małą ilością akcji, co zdaje się robić Mikser, jest kompletnym nieporozumieniem. To tak jakby "Wstyd" krytykować za to, że straszne w nim dłużyzny jak na pornol.

Moim zdaniem, ta notka, wbrew nadziejom autora, nie ma szans wywołać burzy, bo przechodzi kompletnie obok filmu. Takoż i ja przejdę kompletnie obok notki :)

Umberto Eco kiedyś napisał, że dłużyzny są cechą pornografii :)
"Wchodzisz do kina. Jeśli bohaterowie więcej czasu, niż pragnąłbyś, poświęcają na pokonywanie odległości dzielącej A od B, oznacza to, że oglądasz film pornograficzny." ("Zapiski na pudełku od zapałek")

Nie znam kontekstu wypowiedzi, ale rozumiałbym to zdanie Eco inaczej :) A mianowicie, że jeżeli film ci się dłuży, to masz do niego podejście jak do pornografii (czekasz tylko na momenty :))

No tak :) Dzięki!

Też to znam, ale właśnie się zastanowiłem krytycznie, że z definicji to dotyczy tylko filmów pełnometrażowych (chyba, że krótkich, ale rozwlekłych =} ).

Przeczytałem właśnie drugą dłuższą recenzję "Odysei kosmicznej" na Filmasterze (autorstwa Nathana) i muszę jednak częściowo zwrócić honor Mikserowi. Jeśli recenzja Miksera przeszła obok filmu, to recenzja Nathana przeleciała lata świetlne obok niej :)

Przydałby się mimo wszystko choć jeden tekst, który nawiązywałby do fabuły, a nie tylko technikaliów. Kto się podejmie? Ja na pewno nie...

"Gra aktorska raczej nie zachwyca" - Jak się pisze recenzję, jeszcze o takim legendarnym dziele polecałbym na przyszłość poczytać trochę o filmie. Może to być śmieszne, ale aktorzy przebrani za małpy w początkowych sekwencjach przygotowywali się do tych ról bite miesiące, analizując sposób poruszania się tych ssaków i odtworzyć najbardziej charakterystyczne cechy na planie filmowym.

Sztuczność może być odczuwalna jedynie przez kreacje, które były odpowiednio na czasy wystylizowane.

Dlaczego mam czytać całą masę materiałów na temat filmu, skoro chcę napisać recenzję w oparciu o własne odczucia?

Przykładowo: cóż z tego, że scenarzysta X pisał latami scenariusz do filmu Y skoro i tak wyszło wielkie nic? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że skoro aktor przygotowywał się do roli miesiącami to nawet jak zagrał źle to zagrał dobrze.
Chociaż akurat do roli małp nic nie mam.

Sztuczność odczuwana przez kreacje? Nie wiem czy np spotkanie na salce konferencyjnej było aż tak trudne, albo wymiana kilku zdań przy szklance napoju.

@doktor_pueblo słusznie stwierdził że notka w jakiś sposób się mija z filmem i można obok niej przejść obojętnie. Napisałem dlaczego film arcydziełem dla mnie nie jest, nigdzie nie stwierdziłem że jest totalnym dnem. Dla mnie ten film jest dobry - taką też ocenę wystawiłem. Nie zrobił jednak na mnie wrażenia na tyle abym mógł się o nim rozpisać w samych superlatywach. Zwyczajnie, niczego więcej w mojej recenzji się nie doszukasz.

Mogę sobie pozwolić na polemikę? Zaznaczam od razu, że kieruję się moimi odczuciami po obejrzeniu "Odysei..", a nie wiedzą o filmie, bo jej nie mam.

Myślę, że sztuczność była zabiegiem celowym. A jeśli nie celowym - to bardzo na rękę reżyserowi. Scena rozmowy przy stoliku itp. - to klasyczne przykłady small talk, kurtuazyjnych rozmów o niczym w celu podtrzymania znajomości, dyplomatycznych wolt stosowanych po to, by c o ś powiedzieć, a n i c z e g o nie przekazać. Panowanie nad emocjami i zmysłami - czy nie to miało nas odróżnić od zwierząt? A na końcu okazuje się, że najwięcej emocji przejawia HAL zbudowany przecież na wzór ludzki.

Pytasz, co w zasadzie przedstawia ten film? W bardzo dużym skrócie (bo inaczej chyba nie zmieściłabym się w notce ;) ) - sądzę, że rozwój, prawdziwy i rzekomy, ludzkości. Prawdziwy - ten związany z techniką i rzekomy - ten związany z emocjami i instynktami.

Ja muszę napisać, że jeśli HAL miał przejawiać emocje, to ja się w tym nie zorientowałam. Założyłam, że jego piekielnie dobre oprogramowanie obejmuje umiejętność manipulacji człowiekiem poprzez komunikaty sugerujące obecność uczuć (np. strachu).

Oczywiście, nie musi Pan czytać niczego, co jest bezpośrednio i pośrednio związane z filmem, do czego nawiązuje itd. Nie musi Pan nawet posiadać górnolotnych umiejętności w pisaniu, znać historię kina, żeby sklecić kilka akapitów tekstu o filmie. Nikt nie broni tym bardziej Panu pisać "recenzji w oparciu o własne odczucia". Rozumiem, że są gusta i guściki, może dlatego nie trafia do mnie krytyka gry aktorskiej :-)

Zgodzę się, że wielkość pracy, pieniędzy włożonej w produkcję filmu na jakimkolwiek szczeblu (okres zdjęciowy, powstawanie scenariusza, montaż), nie jest żadnym wyznacznikiem jakości dzieła końcowego (chociaż duży budżet Kubrickowi niewątpliwie pomagał). Nigdzie nie napisałem, że jest inaczej.

Uważam, że obowiązek "poczytania o filmie" spoczywa na osobach, które piszą o nim prace magisterską, notę w encyklopedii etc. Subiektywna opinia na portalu społecznościowym tego nie wymaga.

Dodaj komentarz