Konkretne Kino: Kac Vegas
Rozkręca się powoli, ale wytrwale. Zaczyna się intrygująco chociaż bez specjalnego wyrazu. Po pół godziny zaczyna się robić ciekawie. Potem zaś odpalona zostaje jazda bez trzymanki, nago (no, ostatecznie w kapciach), z tequilą w ręku i cygarem za uchem.
Kiedy w Przyjaciołach Ross i Rachel wzięli ślub po pijaku, padła kwestia: This is not a marriage! It’s the world’s worst hangover! Widzowie w studiu parsknęli wtedy śmiechem. Podczas oglądania Kac Vegas niewypowiedziane parafrazy tego dialogu pojawiają się co dziesięć sekund. I od chichotania boli Was brzuch. A od eksplozji śmiechu nie czujecie gardła. I to jest to, co nazywam dobrą komedią.
Zarys fabuły nie zmiata kapelusza skomplikowaniem – czwórka kumpli jedzie do Vegas na wieczór kawalerski jednego z nich. Budzą się (we trójkę, pana młodego karły do lasu zaciągnęli) kilkanaście godzin później z kacem stulecia, nie pamiętając nawet jednej rzeczy z poprzedniego wieczoru. I zaczyna się zabawa. Krok po kroku próbują sobie przypomnieć, co tak właściwie się działo. A to co odkrywają, przyprawia Was o kolkę.
Klimat “porannego” Miasta Grzechu to w kinematografii rzadkość. Co ciekawsze, tutaj został uchwycony naprawdę trafnie – każde z miejsc wydaje się naturalne, każdy z dialogów niewymuszony. Duże brawa dla ekipy tworzącej za stworzenie przekonywujących scen (no, może poza artystycznymi wynurzeniami dentysty przy pianinie, ale przynajmniej była chwila wytchnienia dla podskakujących trzewi).
Dentysta to także ten z bohaterów, który zaskakuje najbardziej. Bo o ile po Psychodelu, Nauczycielu i Panu Młodym mniej więcej wiemy, czego się spodziewać, tak ten z pozoru nudny koleś zwyczajnie wymiata. Ale i tak kocha się całą czwórkę. Za spektakularność swoich wyczynów (serio, jeśli jesteś facetem to po seansie nie masz złudzeń, jak powinien wyglądać Twój wieczór kawalerski. Jeśli zaś jesteś dziewczyną… Cóż, lepiej powstrzymaj swojego mężczyznę przed kupieniem biletów do USA). Kolejny plus – kozaccy bohaterowie.
Oraz to co po pijaku zrobili. Niech na zachętę wystarczy Wam opis pierwszej sceny “po przebudzeniu”. Wszędzie kury, kanapa się dymi, puszek po piwie nie zliczysz a w kiblu śpi tygrys. A wszystko idealnie zmontowane, wzbogacone o miażdżąco dobrą ścieżkę dźwiękową. No ja dziękuję, nie mam pytań. Chcę więcej!
Warto, naprawdę się warto do kina na Kac Vegas kopnąć. Albo skołować sobie DVD. Bo jest to komedia w miarę odkrywcza, nieźle jeżdżąca po bandzie (nagi Azjata? Toż to pornografia i rasizm!) i, co chyba najważniejsze, naprawdę śmieszna. Aha, koniecznie zostańcie na napisy końcowe. Padniecie :)
// Tekst pochodzi oryginalnie z mojego bloga - jestKultura.pl //
Kiedy jeszcze mieszkałamz koleżanką ze studiów, zawsze byłam zaskakiwana jej gustem filmowym.Taka ułożona, zdyscyplinowana i dosyć pedantyczna Finka kochająca I Love You, Man-_- Generalnie za jej namową zobaczyłam ten film w te wakacje.Saara obiecywała mi, że jak zobaczę film raz, będę z pewnością chciała go zobaczyć po raz drugi i trzeci. Cóż, jedyne co mi się w filmie podobało to napisy końcowe, a raczej zdjęcia na koniec- one były takie w miarę realistyczne, źle zrobione i zabawne. Wolałabym film bardziej przekonujący najzwyczajniej w swiecie, bo takie szaleństwo po prostu wydaje mi się zbyt szalone na mój nudny rozum;p I dlatego Kac Vegas nie podobało mi się specjalnie.
Podobają mi się natomiast Twoje recenzje, Sephirath. Głównie dlatego, bo jest ich wiele i są po prostu lekką ręką pisane. Nie mogę się jednak doczekać recenzji złego filmu w Twoim wykonaniu. To taki mój mały fetysz.
Dziękuję :)
No cóż... Nosiłem się od paru tygodni z napisaniem naprawdę porządnego zjazdu. Chyba zostałem przekonany.