CANNES 2021: TRIER, PENN, HOGG

Data:

NAJGORSZY CZŁOWIEK NA ŚWIECIE
reż. Joachim Trier
Konkurs Główny

Doprawdy krętymi ścieżkami wiła się reżyserska kariera Joachima Triera, by w 2021 roku Duńczyk powrócił do swoich korzeni, gdy w świetnym "Reprise" i "Oslo, 31 sierpnia" opowiadał o rozterkach młodego pokolenia. Od początku raz jeszcze. Od premiery tamtych filmów rzeczywistość dosyć się zmieniła, ale poszukiwanie własnej drogi w zmieniającym się nieustannie świecie dalej pozostaje tak samo żmudne i ambiwalentne, o czym przekonuje przypadek Julie (Renate Reinsve).  Dla takich osób jak bohaterka "Najgorszego człowieka na świecie" Anglosasi stworzyli określenie 'young adult', które wskazuje już pewne ułomności i przywary jednostek w wieku 20-30 lat. To zgrabne, acz w gruncie rzeczy paternalistyczne pojęcie najłatwiej przecież przetłumaczyć jako 'prawie dorosły' - metryka dowodzi pełnoletniości, ale czyny i zachowania dają świadectwo raczej niedojrzałości. Julie w dorosłości zadebiutowała doskonale, kierowana ambicją i pełna energii, szkolna prymuska wybrała trudne i wymagające studia medyczne. Szybko ją jednak one znudziły. Następnie miała się odnaleźć w roli psycholożki i fotografki, finalnie kończąc jako pracownik księgarni. Dowcipny narrator w filmie Triera puentuje zawodowe perypetie bohaterki w kategoriach braku satysfakcji oraz entuzjazmu w podejmowaniu kolejnych wyzwań. A to raptem prolog podzielonej na 12 rozdziałów (i zakończonej epilogiem) opowieści o niepoukładanej dziewczynie, która szuka odpowiedzi na pytania, dręczące jej rówieśników właściwie od zawsze na pewnym etapie życia. 

Czytaj dalej >>>

 

FLAG DAY
reż. Sean Penn
Konkurs Główny

W najnowszej historii festiwalu w Cannes są dwa filmy, które obrosły lokalną legendą. Niegdyś na czerwonym dywanie, z wielką pompą i w blasku fleszy, odbyły się tu ich premiery, a później... słuch o nich zaginął. Nie wzywajcie jeszcze W11 wydziału śledczego, bo rozwiązanie zagadki rychłego, pofestiwalowego zniknięcia tych produkcji jest banalnie proste. Okazały się one tak złe, zebrawszy miażdżące recenzje krytyków i gwizdy widzów na canneńskich seansach, że nikt nie odważył się ich wprowadzić do szerokiej dystrybucji. Jednym z autorów takiego "zaginionego" dzieła jest Sean Penn, który na festiwal powrócił w tym roku po blamażu z "The Last Face". Wydawać się, że takie doświadczenie powinno nauczyć aktora-reżysera pokory, pozwolić wyciągnąć wnioski z dawnych błędów. Nic z tych rzeczy. We "Flag Day" Penn-reżyser obsadził Penna-aktora w roli ojca, zaś jego córka Dylan gra tu córkę bohatera Penna-aktora. Bo to ta relacja pomiędzy rodzicem, wiecznym utracjuszem, nieprzystosowanym marzycielem i recydywistą a dzieckiem idealizującym nieobecnego tatę napędza fabułę, kierując ją na coraz bardziej niedorzeczne tory. Choć nie chodzi nawet o dramaturgiczne niespójności i niedociągnięcia w konstruowaniu zdarzeń, które miałyby pchać akcję do przodu. Chodzi o obrazy, słowa i muzyczne tło, które zostały w nadmiarze wpakowane w ten film (czyżby po to, by ukryć niedostatki Penna-reżysera?). Każde ujęcie to kadry skonstruowane według zasad fotografii stockowej, której emocjonalną płyciznę podkreśla narracja z offu prowadzona przez postać Dylan w tonie wybitnie znużonym i apatycznym. Ścieżka dźwiękowa to opcja 'shuffle' włączona na niezalogowanym Spotify - perypetiom bohaterów towarzyszą utwory od Chopina po Boba Segera. Puszczane praktycznie bez przerwy, jakby cisza na ekranie była grzechem śmiertelnym. Z litości można uznać "Flag Day" za zabawny, nieszkodliwy kicz, gdyby tylko nie byłoby to kolejne tak monstrualne potknięcie jego twórcy. 

 

THE SOUVEIR. PART II
reż. Joanna Hogg
Directors Fortnight

Joanna Hogg wcale nie zaczęła opowiadać czułych historii zakorzenionych w realiach lepiej sytuowanej klasy średniej, czy wręcz klasy jeszcze bardziej uprzywilejowanej (żeby nie powiedzieć - burżuazji) od pierwszej części osobistego "The Souvenir". Od wielu lat jej filmowe poszukiwania dotyczyły bohaterów wywodzących się z tych grup społecznych, bo też i reżyserka znała je najlepiej. Oddać jej trzeba, że przynajmniej na potrzeby dwóch ostatnich filmów stworzyła wspaniałą wizję młodości i jednostkowe portrety tak pełne, że bolączki, rozterki, egzystencjalne dylematy tych postaci nie zamykają się w jednym, klasowym kluczu. Druga część "The Souvenir" zaczyna się tam, gdzie zakończyła pierwsza. Julie (Honor Swinton Byrne) przeżywa żałobę po stracie swojego chłopaka, uzależnionego od narkotyków Anthony'ego (Tom Burke). Szuka pocieszenia w ramionach rodziców, wracając do rodzinnego domu na wieś. Jednocześnie pamięć o zmarłym kochanku zaprząta jej duszę i ciało, żal i ból nie pozwalają wrócić do normalności. W przypadku Julie oznacza to przede wszystkim powrót do szkoły filmowej i zakończenie edukacji. Próbując odtworzyć ostatnie chwile życia Anthony'ego, bohaterka postanawia zamknąć ten rozdział, tworząc film dyplomowy o zmarłym partnerze. Wedle własnej wizji, idącej na bakier z tym, co uczono ją w szkole i wbrew radom grona pedagogicznego.

Czytaj dalej >>>