CANNES 2021: VERHOEVEN, HAROUN, KOGONADA

Data:

BENEDETTA
reż. Paul Verhoeven
Konkurs Główny

Benedetta Carlini żyła w XVII wieku we Włoszech i była mistyczką. Zrobiła krótką karierę w klasztorze w Pescii, zostając matką przełożoną sióstr zaledwie w wieku 30 lat, ale właściwie cudem uniknęła śmierci na stosie. W kontrreformacyjnym kościele tamtych czasów wszelkie przejawy mistycyzmu podlegały skrupulatnej analizie, obawiano się bowiem zbytniego usamodzielnienia się takich jednostek od kościelnych hierarchów. Nie bez znaczenia pozostawała również płeć Benedetty - jej uduchowione spektakle oddziaływały na zbiorową wyobraźnię, budując kult kobiety, co jeszcze bardziej niepokoiło papieskich zwierzchników. Współcześnie postać włoskiej zakonnicy intryguje i ciekawi przez pryzmat jej cielesności i lesbijskiego romansu z jedną z sióstr, który rozkwitał za klasztornymi murami. Trzeba przyznać, że nie ma lepszej bohaterki dla kogoś takiego jak Paul Verhoeven. Służba Bogu to przeznacznie Benedetty. Jako dziecko od śmierci w połogu miały ją uratować żarliwe modlitwy rodziców. Od tej chwili dziewczynka wychowywana jest w głębokim kulcie Matki Boskiej i sama wierzy, że Maryja sprawuje nad nią szczególną pieczę. Już od pierwszych chwil, gdy młodziutka Benedetta przekracza progi klasztoru w Pescii, dowiaduje się, że ciało jest jej największym wrogiem. By je szczelnie zakryć, otrzyma szorstki, drażniący habit - to samo się aż prosi o to, by to odzienie szybko z siebie zdjąć.

Czytaj dalej >>>


LINGUI
reż. Mahamat Saleh Haroun
Konkurs Główny

Mahamat-Saleh Haroun to jeden z najznamienitszych reżyserów urodzonych na kontynencie afrykańskim, który pomimo że od około 40 lat mieszka we Francji, Afrykę, a zwłaszcza Czad, nosi w swoim sercu. I to w tamtejszych realiach opowiada swoje filmowe historie, regularnie goszcząc z nimi na międzynarodowych festiwalach. "Lingui" można by uznać za dzieło osadzone w bardzo konkretnej rzeczywistości, ale choć społeczne uwarunkowania Czadu zostają tu zarysowane z dużą precyzją, opowieść Harouna ma wybitnie uniwersalne przesłanie. Ten film składa hołd siostrzeństwu, które w wielu społeczeństwach pomaga kobietom mierzyć się z najcięższymi problemami. W "Lingui" Amina (Achouackh Abakar) - wiecznie borykająca się z lokalnym ostracyzmem z powodu braku męża - dowiaduje się, że jej 15-letnia córka jest w ciąży. Dziewczynę już wyrzucono ze szkoły, a w dodatku nastolatka nie chce powiedzieć, kto jest ojcem dziecka, by jego ewentualnie również pociągnąć do odpowiedzialności. Za to prosi matkę o pomoc w zorganizowaniu zakazanej w islamskim kraju aborcji. Nielegalny zabieg sporo kosztuje i Amina nie ma takich pieniędzy. Próbując je zdobyć, matka zderzy się zarówno z męską obojętnością i interesownością, ale też przekona się o wielkiej sile kobiecej solidarności. W trudnych okolicznościach to właśnie drobne gesty, empatia i nić porozumienia działają na niekorzyść nieludzkich praw - mówi Haroun portretując losy Aminy i jej córki. Hasło 'nigdy nie będziesz szła sama' nabiera tu realnego znaczenia i zdecydowanie odbija się echem dalej niż tylko w niewielkim kraju w Afryce. 

 

AFTER YANG
reż. Kogonada
Un Certan Regard

Z jednej strony głęboko humanistyczne kino sci-fi usytuowane w bliżej niedookreślonej przyszłości, które przemawia językiem niezwykle lirycznym. Z drugiej - fantazja o sztucznej inteligencji zamkniętej w humanoidalnych konstrukcjach wyrastająca z tego samego korzenia, co "Ex Machina" Garlanda i seriale "Humans" czy "Westworld". Tylko perspektywa jakby mniejsza i o zgoła odmiennej temperaturze dramaturgii, bo zdecydowanie bardziej kameralna i wyciszona w tonie. Aczkolwiek zaczyna się dość głośno, bo od teledyskowej sekwencji tanecznej, która okazuje się koordynowanym online konkursem dla czteroosobowych rodzin. Zabawa nakazuje wykonywanie synchronicznych ruchów w rytm energicznej muzyki. Raz po raz głos z elektronicznego urządzenia informuje, ile tysięcy uczestników z rywalizacji właśnie odpadło. W końcu odpada też rodzina Jake'a (Colin Farrell) i Kyry (Jodie Turner-Smith), choć akurat tego dnia zaszli w tej zabawie najdalej, od kiedy w niej uczestniczą. Ta para zaadoptowała niegdyś dziewczynkę o chińskich korzeniach, a z myślą o jej prawidłowym rozwoju zakupiła androida o imieniu Yang. "Techno-człowiek", jak nazywane są przypominające ludzi roboty, ma opiekować się dzieckiem, ale też je edukować i zapewniać kontakt z azjatycką kulturą - chińskim językiem, tradycjami, nawet ciekawostkami z tego kraju. Tego bowiem nie są w stanie zapewnić małej Mice rodzice. Niestety android się psuje, co zdecydowanie negatywnie wpływa na aurę w tym domostwie - za Yangiem tęsknią praktycznie wszyscy. Jake desperacko próbuje go naprawić, ale zamiast tego odkrywa po kolei zaskakujące tajemnice elektronicznego członka rodziny. Mając w pamięci "Columbus" - ciekawy debiut pochodzącego z Korei Kogonady, w którym mumblecore spotkał się z wyrafinowanym dramatem architektonicznym, po "After Yang" również nie należy spodziewać się sensacyjnych fajerwerków. To kino, które dostarcza atrakcji, a przede wszystkim głębokich refleksji innego rodzaju. Zadaje pytania o kształtowanie się tożsamości i mechanikę działania pamięci w kontekście, a w kontekście cyfrowego postępu - o granice człowieczeństwa. W utrzymaniu pięknie melancholijnego tonu filmowi pomaga imponująca scenografia. Wnętrza zaaranżowane z dużym wyczuciem smaku, nie narzucającą się wszechobecna technologia wymyślona na potrzeby tego świata przyszłości, który choć czasowo niezdefiniowany, wygląda bardzo swojsko. Jego najbardziej nowoczesną właściwością zdają się być patchworkowe rodziny, w skład których wchodzą nie tylko osoby reprezentujące różne rasy, ale też roboty, a nawet klony. Przez to społeczna linia podziału zdaje się przebiegać w zupełnie innych miejscach aniżeli to, co znamy współcześnie. W końcu, po dwóch filmach, kształtuje się już ten arcy ciekawy styl opowiadania Kogonady, gdzie nie ma miejsca na wielkie uniesienia i dramaturgiczne piki, a ciągle pozostaje to kino pełnym emocji. Colin Farrell pełni w nim zaskakującą rolę czułego przewodnika po labiryntach międzygatunkowych relacji i egzystencjalnych dylematów. Z tym najpotężniejszego kalibru na czele: czy roboty mogą czuć, kochać, tęsknić, jak ich właściciele, gdy tych zabraknie.