CANNES 2022: DHONT, REICHARDT, SERRA

Data:

BLISKO
reż. Lukas Dhont
Konkurs Główny

Z dotychczasowej, krótkiej, acz rozwijającej się w błyskawicznym tempie kariery 32-letniego Lukasa Dhonta, można wyciągnąć już kilka ogólniejszych wniosków. Reżyser doskonale potrafi pracować z młodymi aktorami, tematyka orbitująca wokół problemów i bolączek osób LGBT+ zdaje się interesować go najmocniej, a paliwem dla prowadzonej przez Belga narracji jest traumatyczne doświadczenie. To ostatnie może i powinno wzbudzać najwięcej kontrowersji, bo niegdyś w "Girl", teraz w "Blisko", tragiczny kontrapunkt fabuły to nic innego jak tania broń w rękach niespecjalnie wyrafinowanego emocjonalnego szantażysty. Bo Dhont trochę nim niestety jest, a że dzięki takiemu podejściu robi kino, które porusza najczulsze strony w sercu, to już inna kwestia. "Blisko" to film wrażliwy i bezceremonialnie uczuciowy, idący prostymi i (naj)łatwiejszymi ścieżkami narracyjnymi. Ale też taki, który wzrusza do łzy ostatniej. 

Czytaj dalej >>>

 

SHOWING UP
reż. Kelly Reichardt
Konkurs Główny

Nie ma dla mnie mniej niewdzięcznego tematu filmowego niż obrazy udręczonych artystów, ale w "Showing Up" Kelly Reichardt wie, jak odciągnąć uwagę od tego, co w tego typu egzystencji najbardziej nieznośne. Lizzy (Michelle Williams), aspirująca rzeźbiarka, cierpiąca na pewnego rodzaju twórczy kryzys, bardziej niż z powodu - w jej mniemaniu - niedostatku talentu i niedoskonałości własnej sztuki, cierpi zdecydowanie dotkliwsze katusze w związku z paskudną przyziemnością prozy życia. Od wielu dni w prysznicu nie leci ciepła woda, a wynajmujący jej lokum - również artysta zajęty własną instalacją - nie kwapi się, by naprawić usterkę. Kobieta w odruchu dobroci przygarnia rannego gołębia, ale opieka nad zwierzęciem także nie jest łatwa i okazuje się odciągać ją od pracy. Głowę Lizzy zaprzątają również rodzinne problemy, chwilowo odłożone w czasie, bo bliscy nie znajdują się akurat w zasięgu wzroku. Ponadto, bohaterkę, zamieszkując osobliwą, artystowską dzielnicę na przedmieściach Portland, otaczają inne twórcze jednostki. I każda z nich wydaje się mieć na siebie ciekawszy niż Lizzy pomysł, lepsze perspektywy i bardziej obiecującą przyszłość na rynku sztuki. Najbliżej nastrojem i rytmem nowemu filmowi Reichardt do "Wendy i Lucy". To kameralna opowieść o samotności, trudach samoakceptacji i oswajaniu egzystencjalnej banalności. Bywa satyryczna, ale nigdy krytyczna. Potrafi bawić, ale nie obśmiewać. Gdy dotyka poważniejszych tematów, unika ciężkiego dramatyzmu. Narracja w "Showing Up" snuje się w wyjątkowo ospałym tempie, co czasem nie pomaga wzbudzać empatii wobec rozterek bohaterki. Zresztą jej problemy, mimo że zdają się uniwersalne, ciągle dotyczą szczególnie udręczonej artystki. 

 


PACIFICTION
reż. Albert Serra
Konkurs Główny

W swoim najnowszym, zaczepnie sowizdrzalskim filmie znany zgrywus Albert Serra przenosi nas na leniwe, słoneczne Tahiti i jej okolice, czyli na malowniczy archipelag wysp Polinezji Francuskiej. Widoki mamy tu trochę pocztówkowe i oniryczne, ale wyczuwana nawet z poziomu kinowego fotela duchota i jakieś takie podskórne napięcie nie czynią z tej podróży wymarzonej, wakacyjnej destynacji. Najbardziej charakterystyczną sceną tego krajobrazu jest zjadane przez różne odcienie czerwieni niebo nad Oceanem Spokojnym i zatłoczony od handlowych statków port. Te frachtowce i kontenerowce to symbol tego, z jak de facto utraconym rajem mamy do czynienia. Ta rajska kraina już dawno stała się bowiem areną dla skrytych, politycznych rozgrywek, po których głado porusza się niejaki De Roller (Benoît Magimel), Wysoki Komisarz Republiki zarządzający archipelagiem w imieniu francuskich władz. W swoim skazitelnie bialym garniturze i rozrywkowym usposobieniu stara się on pośredniczyć pomiędzy mocarstwem a mieszkańcami wysp, którzy najbardziej obawiają się jednej rzeczy - powrotu prowadzonych przez Francję tu niegdyś prób nuklearnych, o czym plotka zaczyna krążyć wśród autochtonów. "Pacifiction" to kino polityczne, ale nie takie, które utrzyma widza w fotelu za sprawą wciągającej intrygi i ciekawego rozwoju akcji. Tą pierwszą w filmie zastępuje absurdalna dekadencja, tę drugą - kąśliwa ironia. De Roller potrafi uśpić czujność, aniżeli uwrażliwić na bolesne doświadczenie post kolonialnego dziedzictwa.