CANNES 2022: DOBRE ZŁE CZASY

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Niby portret wielopokoleniowej, żydowskiej, rodziny, ale tytuł filmu Jamesa Graya – „Armageddon Time” jest zupełnie nieprzypadkowy. To bowiem w pierwszej kolejności opowieść o czasie, o tej konkretnej epoce, która reżyserowi najwyraźniej ciągle wierci dziurę w brzuchu i na którą reaguje nerwowym westchnieniem. Filmowiec nie ukrywa, że nastoletni bohater to jego alter ego, a sama fabuła to przywołanie wspomnień, które raczej nie otulają pluszową nostalgią. Graya powrót do przeszłości jest niespecjalnie przebojowy, dość gorzki i mało przyjemny w swoim rewizjonizmie. 

Wszystko za sprawą ambiwalentnych realiów czasów Reagana, proponujących nowoczesną receptę  zrealizowania "amerykańskiego snu", których ideały, wartości, wzorce oznaczały zupełnie coś innego dla dzieciaka o artystycznej duszy, jego rozgorączkowanych nowymi możliwościami rodziców i usatysfakcjonowanego swoją spokojną przystanią w nowojorskim Queens po przetrwaniu piekła Holokaustu dziadka. Nastoletniemu Paulowi Graffowi (Michael Repeta) dorośli wcale nie pomagają odnaleźć się w labiryncie nielogicznych dla młodego umysłu zdarzeń. Ojca (Jeremy Strong) młodzieńczą energią łatwo wyprowadzić z równowagi, zresztą surowość zdaje się on mieć wpisaną w swoje rodzicielskie dna. Każda głupota i łobuzerski występek spotkają się z jego bezlitosną reakcją. Marząca o zawodowym i społecznym awansie matka (Anne Hathaway), apologetka nowego porządku, chętnie za rękę poprowadzi syna ku właściwej ścieżce. Gdy nawiąże on w szkole zbyt bliskie relacje z czarnoskórym rówieśnikiem z niższej warstwy społecznej, ochoczo skieruje chłopaka w ramiona bardziej elitarnej, prywatnej edukacji. Gdy w muzeum Guggenheima za długo przyglądać się będzie obrazowi Kandinsky'ego, matka będzie jedną z pierwszych, która odciągnie syna od artystycznych zainteresowań. 

Jest jeszcze dziadek (Anthony Hopkins) - jedyny pozytywny element na familijnym ornamencie. Wojenna trauma i tułaczka po świecie nauczyły go pokory i zdrowego dystansu. To chodząca skarbnica życiowych mądrości, patriarchalnej czułości i oaza spokoju. Dobrostan wnuka wydaje się być jego priorytetem na jesieni życia, ale nie strofuje on rodziców Paula, gdy dorośli duszą jego kreatywność czy nakładają bezlitosną presję. Z drugiej strony, zachęca chłopca do poszukiwania, nawet jeśli pod prąd, własnej drogi. W mniemaniu seniora rodu Graffów pokoleniowy konflikt najwyraźniej nieodzownie wpisany jest w losy każdej rodziny. Z nieporozumień i kłótni powinniśmy wychodzić silniejsi, bo pomiędzy nimi zdarzają się też dobre i serdeczne momenty, umacniające rodzinne więzi. Ze wszystkiego, co przytrafia się nam w młodości, wyciągamy bezcenne lekcje na przyszłość. 

W „Armageddon Time” traumatyczne doświadczenie wcale nie jest oczywiste, bo składa się z kumulujących się drobiazgów i drobnostek. Dramatyzm filmu Graya nigdy nie jest dramatyzmem pisanym wielkimi literami, bo zawsze jest coś, co łagodzi te ostrzejsze kontrapunkty. Wybuch ojcowskiej agresji równoważy zaskakująco szczera z nim rozmowa, odsłaniająca prawdę o człowieku zżeranym przez nałożone przez samego siebie oczekiwania. Czuły pocałunek matki staje się wyrazem autentycznej troski. Co z tego, że rozumianej także jako chęć kontroli czy wymuszania pożądanych przez nią postaw i zachowań. 

Dlatego na tle popularnego ostatnio rozliczeniowo-autobiograficznego kina (poetycka "Roma" Cuaróna, cukierkowy "Belfast" Branagha, nostalgiczna "Ręka Boga" Sorrentino, przebojowe "Licorice Pizza" Andersona - każdy przepuszczony przez bardzo autorski filtr) „Armageddon Time” sprawia wrażenie dzieła wewnętrznie najbardziej skonfliktowanego. Pełno w nim nie tylko tych dramaturgicznych kontrastów, ale też - w szerszym kontekście - brak w nim zgody na wydanie jasnego (słusznego?) osądu nad przeszłością. Bywało ciężko, wiele rzeczy było bardziej niż niewłaściwe, a wspomnienia tamtych dni z dzisiejszej perspektywy mogą ważyć zbyt dużo. Ale też to wszystko wtedy kształtowało charakter, budowało indywidualną mitologię. Czego więcej potrzebuje filmowiec jako źródła inspiracji?