DZIEŁO SZATANA

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

"Longlegs" to dzieło, w którym klimat i forma są wszystkim. Bo umówmy się - satanistyczna intryga, nawet gdy skonstruowana w oparciu o tak oryginalne podejście do filmowego języka, jest dość głupia, czego dowodzi też bardzo rozczarowujący w kontekście całości trzeci akt opowieści. Oz Perkins zaproponował wyjątkowo niekomfortowe doznanie filmowe. Niby motyw śledztwa, by dopaść brutalnego, seryjnego mordercę to jeden z atrakcyjniejszych i popularniejszych toposów w historii kina, ale reżyser proponuje zupełnie inną jego formułę. Po dekadach braku rezultatów w poszukiwaniach mordercy rodzin z ładnych, jasnych domów za sprawą młodej absolwentki akademii Lee Harker (Maika Monroe), postępowanie w końcu posuwa się do przodu. Wycofana, introwertyczna agentka w policyjnych aktach dostrzega to, czego inni do tej pory nie widzieli i trafia na ślad psychodelicznego zabójcy. I genezy, która za tymi makabrycznymi mordami stoi, niewygodnej także dla niej samej.

Film składa się z brzydkich, szarych, niepokojących scen. Kadrów zaaranżowanych tak, że samo patrzenie na nie boli i przyprawia o ciarki na plecach. Absurdalnych, okropnych, przez co naprawdę złowieszczych ujęć, których czysto technicznie być tu w ogóle nie powinno (stoi za nimi operatorskie odkrycie sezonu, Andres Arochi). Montażowych cięć, budujących nastrój niebywałej grozy oraz niepokojącej obleśności okoliczności tych zbrodni. Są momenty, gdy to, co widzimy na ekranie autentycznie przeraża i straszy.

Najbardziej ambiwalentnym elementem opowieści jest postać głównego złoczyńcy, granego przez Nicolasa Cage'a, którego trudno nawet rozpoznać. Jego obecność dawkowana jest w niezwykły sposób. Najpierw wydaje się on demoniczną postacią, umiejscowioną wręcz poza kadrem wydarzeń, ale gdy już wdziera się on w ten kadr, przerażenie zamienia się w dziwną, komiczną groteskę. Dość powiedzieć, że morderca wygląda jak wykąpany w mące Marc Bolan po wizycie u chirurga plastycznego żon z Miami. Ta postać totalnie rozbija do tej pory zimne, wycyzelowane, oryginalne, ale ciągle kino typowo proceduralne. Czyniąc z niego jeszcze większą, filmową osobliwość.

I przez pełne dwa akty mamy wrażenie, że obcujemy z czymś bardzo świeżym, bezprecedensowym, co nas obrzydza, pochłania i przytłacza. Tego też w kinie szukam. Ale w trzeciej, finałowej części ten efekt runie niczym domek z kart, wrzucając "Longlegs" niemalże do tej samej przegródki, gdzie znajdują się jakieś pierdoły typu "Annabelle", filmy o nawiedzonych zakonnicach i tanie podróbki "Omenu". To mnie boli dużo bardziej niż najbardziej obrzydliwe i przerażające fragmenty z tej udanej części fabuły Perkinsa. Ale i tak idźcie na "Longlegs" - to osobne, ciekawe doświadczenie filmowe.

Zwiastun: