bjag

napisał o Simpsonowie: Wersja kinowa

Dawno temu oglądałem „Simpsonów” pasjami. Na film jednak się nie załapałem. Toteż nic dziwnego, że znający mój gust kolega namawiał mnie do pełnometrażowej wersji od roku premiery, czyli od okrągłej dekady. Nareszcie obejrzałem. O dziesięć lat za późno. Albo nawet i o dwadzieścia. Jestem bowiem jedną z nielicznych chyba osób, które uważają, że formuła serialu wyczerpała się po mniej więcej dziesięciu sezonach, pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Wcześniej „Simpsonowie” byli arcypomysłową (formalnie, charakterologicznie, fabularnie) satyrą społeczną skrzyżowaną z familijnym sitcomem i obfitującą w autentycznie zabawne skecze. Potem dowcip gwałtownie się skończył – mam wrażenie, że wręcz z sezonu na sezon, chociaż nie pamiętam, w którym momencie odcinki zrobiły się seryjnie nużące. „Simpsonowie” przemienili się w osobliwą telenowelę. Wersja kinowa stanowi w moich oczach próbę podźwignięcia tej legendarnej produkcji, tchnięcia w nią blockbusterowej energii. Ogląda się fajnie... ale po co?