Szkłem po oczach
I
Film "Władcy marionetek" Tomasza Sekielskiego i Grzegorza Madeja* zrobił na mnie wrażenie. Niby wiadomo, że polityka to sfera życia, której raczej obce są pojęcia takie jak prawdomówność i (zwłaszcza!) dotrzymywanie obietnic.
Niby wiadomo, a jednak jak się pokaże z bliska i obnaży pewne mechanizmy to robi się hmmm no niewesoło (podobnie nie miałem złudzeń, co tzw. negocjacji koalicyjnych, a jednak, gdy obejrzałem "taśmy Beger", poczułem mimo wszystko niesmak).
II
Sekielski kręcił film dla telewizji komercyjnej. To pewnie było powodem zastosowania w filmie paru, powiedzmy oględnie, mało wyrafinowanych chwytów. Za takie uważam np. sceny z dziećmi deklamującymi "Wyznanie wiary dziecięcia polskiego" Władysława Bełzy, czyli wiersz znany bardziej jako "Kto ty jesteś? Polak mały." Pod koniec filmu ta scena sąsiaduje ze sceną rozmowy polityków z rodzicami żołnierzy poległych w Iraku.
Taka zbitka to jak sypnięcie szkłem po oczach: poruszy nawet kogoś o wrażliwości huby.
III
Ale nie o tym chciałem. Po "Władcach..." zacząłem się zastanawiać nad znaczeniem słów "film dokumentalny". Mam wrażenie, że obecnie oznacza ono wszystko, co nie jest filmem fabularnym, spektaklem telewizyjnym i animacją. A to jednak trochę nadużycie.
Bo nie można w żaden powiedzieć, że "Władcy..." grają w jednej lidze np. z filmami Łozińskiego i Kieślowskiego.
IV
Dlaczego? Zasadnicza dla mnie różnica polega na tym, że z filmów dwóch wymienionych wyżej reżyserów wynika więcej niż z filmu TVN. To, co zrobił Sekielski jest doraźne, "na gorąco", serwujące łatwą, dość populistyczną - nie bójmy się tego słowa - prawdę: "politycy kłamią." W "Jak to się robi" Łozińskiego, filmie również dotykającym bardzo blisko polityki, widzimy jak rodzi się żądza władzy, jak można nami manipulować, jak miernota wyrasta na lidera.
Jak łatwo ginie w nas moralność.
V
Po filmie Sekielskiego ma się ochotę głośno kląć.
"Jak to się robi" prowokuje do myślenia.
* - dla ścisłości: to on właśnie w tyłówce jest wymieniany jako "główny" reżyser filmu; Sekielski to autor scenariusza, II reżyser i "twarz" filmu.
Mam dwa komentarze.
Pierwszy dotyczy Twoich rozważań na temat tego, czym jest film dokumentalny. Oczywiście granica między dokumentem i fabułą zaciera się już od dawna, ale film Sekielskiego akurat nic tu nie wnosi. Zdecydowanie bliżej mu jednak do dokumentu, bo rejestruje to co jest, "aktorzy" nie wygłaszają napisanych im kwestii, tylko raczej własne. To taki dokument trochę jak prl-owskie kroniki filmowe. Natomiast jeśli chcesz zobaczyć dokumenty gdzie ta granica jest przesunięta dużo dalej, to polecam filmy Wojciecha Wiszniewskiego, które już zdecydowanie trudniej sklasyfikować.
Drugi dotyczy kwestii "władców marionetek". Otóż uważam, że dziennikarze są tak samo winni jak politycy, jeśli nie bardziej. Ich odpowiedzialność za słowo jest również zerowa. O ile jednak polityków ktoś kontroluje (dziennikarze, wyborcy), o tyle dziennikarzy nikt. Są zupełnie bezkarni. Sekielski wytyka nieodpowiedzialność politykom, tymczasem jak się okazuje w samym tym filmie podobno dopuszcza się nadużyć i nieścisłości (np. w sprawie Palikota, czy rzekomej "pielęgniarki Ewy"). Żenujące.
Filmu nie widziałem i nie mam silnego parcia, bo jeśli to ma być polski Michael Moore, tylko że jeszcze trochę słabszy, to dla mnie nie brzmi to specjalnie atrakcyjnie.
Ja również filmu nie widziałem, ale akurat natknąłem się na komentarz doń na stronie Krytyki Politycznej, więc podrzucam -w sumie tytułem uzupełnienia do komentarza doktora:
http://www.krytykapolityczna.pl/Magdalena-Bledowska/Jak-nie-zostalam-zaangazowana-dziennikarka-TVN-u/menu-id-192.html
Zupełnie zapomnialam, że u Krytyki też są recenzje filmowe. Znalazłam tam raczej zębaty artykuł o "Agorze". :)
http://www.krytykapolityczna.pl/Blog-filmowy/Czarnacka-Wielka-feministyczna-sciema/menu-id-183.html
Dzięki za link, świetny tekst.
@doktor - nie chodzi mi o zacieranie się granic między fabułą i dokumentem, tylko o to, że "dokument" to strasznie szerokie pojęcie. Trochę krzywdzące, bo w określa się nim perełki i filmy przeciętne (jak np. "Władcy...").
Film Sekielskiego jest obarczony mnóstwem błędów, manipulacji i uproszczeń.Brakuje "głosu drugiej strony". Sekielski łapie na sejmowym korytarzu Tuska, ten się spieszy i mówi, że nie ma czasu. "Premier nie chciał z nami rozmawiać" - kwituje dziennikarz. Ciekawe, czy jakbym zaczepił redaktora S. na korytarzach ITI, ten od razu znalazłby godzinkę, żeby pogawędzić?
Niemniej film dziennikarza TVN warto zobaczyć. Choćby po to, żeby dowiedzieć się, kto w Charkowie upił Kwaśniewskiego:)
@Negrin - mnie ta recenzja się nie podobała. Nie lubię takich jadowitych, szyderczych tekstów. Autorka tylko tym różni się od Sekielskiego, że nie jest zaangażowaną dziennikarką TVN, tylko Krytyki Politycznej.
Swoją drogą to świetny pomysł, żeby powstali "Władcy marionetek II" - o manipulacjach mediów. Tylko kto go nakręci?
"Dokument" to szerokie pojęcie? A "fabuła" nie? Łączy w sobie takie filmy jak kino Bergmana i przygody van Damme'a. To dopiero rozrzut! :)
Nie zgadzam się. Jeśli chodzi o fabułę masz przecież gatunki: kino akcji, obyczaj, komedia etc. Dokument jest o wiele mniej zróżnicowany. Właściwie w ogóle nie jest.
Wikipedia wymienia.:
* Animated documentary
* Concert film
* Docudrama
* Docufiction
* Ethnofiction
* Ethnographic film
* Mockumentary
* Mondo film
* Nature documentary
* Political Cinema
* Reality film
* Rockumentary
* Travel documentary
* Visual anthropology
* Women's Cinema
To tak a propos gatunków :)
Pewnie gdybyśmy zrobili kwerendę archiwów na wydziałach filmoznawstwa gatunków dokumentalnych znalazłoby się ze trzy razy więcej.
Chodziło mi o coś innego: ile razy, gdy ktoś Cię zapytał co to za film odpowiedziałeś: "mockumentary" lub "mondo film"?:) Natomiast gdy ktoś pyta o fabułę, jednak odpowiadamy: sensacja, thriller, film akcji, komedia.
To też odpowiedź na komentarz @Nergin'a
To ja Ci jeszcze wrzucę kamyczek do ogródka :) Otóż zwróć uwagę, że w działce "fabuła" wymieniłeś kilka odmian kina gatunków. A film fabularny to wszak niekoniecznie film gatunkowy. I co teraz? Owszem, od biedy można powiedzieć, że "oglądałem dramat" (jeśli rzeczywiście), "film obyczajowy" (aaa! tvn siedem atakuje!) albo "film psychologiczny" (jeszcze gorszy potworek). Ale raczej powiesz wtedy: "otóż oglądałem taki film o facecie, który..." i tak dalej. Dokładnie tak, jak opowiadając o dokumencie, powiesz: "oglądałem dokument o facecie, który...". I znów remis :)
Sorry, @Negrin ale zdaje się, że jesteśmy w takim punkcie, że najbardziej konstruktywne wydaje się spisanie protokołu przeciwieństw:)
Jako żywo nie wiem, co przez to chciałeś powiedzieć. Bo to, co napisałem powyżej o "bezgatunkowym" kinie jest raczej niepodważalne.
Zaryzykuję tezę bolek, że po prostu oglądasz dużo mniej dokumentów, niż fabuł i dlatego w fabułach bardziej zwracasz uwagę na gatunki, niż w obrębie dokumentów, które oglądasz znacznie rzadziej. To tak jak ja bardziej zwracam uwagę na różne gatunki piwa, niż na różne gatunki kakao ;)
Nie wiem czy oglądam dużo czy mało dokumentów, ale na pewno widzę różnicę między np: "Some Kind of Monster", "Władcami Marionetek" a "Nienormalnymi" Jacka Bławuta (kto nie wiedział niech żałuje). Chodzi mi o to, że w tzw. powszechnej opinii wrzuca się to wszystko do worka z napisem "dokument." (program tv w prasie, opisy filmów w wypożyczalni, ba dotyczy to nawet "poważnych" krytyków, w "poważnych" mediach). Zetknąłeś się gdzieś w prasie z określeniami, które znalazłeś w wikipedii. Ja sobie nie przypominam.
Przepraszam, ale trochę kręcimy się w kółko w tej dyskusji. Pojęcie "dokument" należy przeciwstawiać pojęciu "fabuła" i jeśli tak postawić sprawę, to oba pojęcia są równie obszerne. I jeden i drugi ma wiele podgatunków, a to że w przypadku fabuły się o nich częściej mówi, wynika tylko i wyłącznie z tego, że ludzie oglądają o niebo więcej fabuł niż dokumentów, więc z natury rzeczy bardziej interesują się tam podgatunkami (dokładnie tak jak w przykładzie z piwem).
Czego więc właściwie oczekujesz, bo ja się trochę pogubiłem? Mamy częściej mówić o podgatunkach dokumentów? Tylko jak to rozwiąże Twój problem? W ramach podgatunków też mamy kino bardzo dobre i bardzo złe. Tak jak Ci napisał Negrin pojęcie "film obyczajowy", czy "dramat" też zawiera w sobie filmy bardzo różne, startując od wybitnych filmów Bergmana, a kończąc na opowiastkach z Harlequina. Czemu tu Cię nie boli, że kategoria jest tak pojemna? A animacja? W obrębie jednego "gatunku" masz Przygody Reksia i "Walc z Bashirem". Itp., itd.
A w przypadku fabuły to trochę krzywdzące, bo obejmuje filmy takie, jakie wymienił doktor? Co to w ogóle za logika?