Weszła niezauważenie, stanęła skromnie z boku, czekając. Liczna widownia ogromnej sali kinowej paryskiego Forum des Images nawet jej początkowo nie spostrzegła. A choć jest niepokaźnej postury, to jednak trudno nie zauważyć tej osiemdziesięcioletniej kobietki z charakterem. Ubrana jak zwykle w kolorach buraczanych, z fryzurą wykrojoną „jak od garnczka”, częściowo również w kolorze bordo, górna jej część bowiem tworzy siwiutką czapeczkę. Rozejrzałam się po widowni – przekrój wiekowy był szeroki, od licealistów po osoby bardziej wiekowe.
Rozmowy ucichły dopiero, gdy na scenę weszła dyrektorka kina, by zapowiedzieć specjalnego gościa – twórczynię francuskiej Nowej Fali, Agnès Vardę. Oklaski zerwały się tak głośne i długie, że nie pomogły energicznie uciszające gesty Agnès, która w końcu ucięła ten entuzjastyczny aplauz krótki i uśmiechniętym: „Basta!” Nie dopuszczając do głosu Pascala Mérigeau, który miał poprowadzić spotkanie, Agnès od razu przejęła inicjatywę:
"Dziękuję bardzo za zaproszenie mnie tutaj, ale od razu chciałabym powiedzieć, że wolałabym, żeby to wydarzenie jakoś inaczej nazwać - dlaczego nie po prostu „Spotkanie z Agnès Vardą”? Bo ja nie lubię słowa Master, a słowa Class – jeszcze bardziej!"
Frenetyczne oklaski i śmiech publiczności znowu zdominowały salę. Ale już po chwili padło pierwsze pytanie i wszyscy zamilkli, słuchając w skupieniu. Zresztą pytań było mało, prowadzący spotkanie usunął się w cień. I słusznie. To Agnès Varda była gościem, to jej widownia chciała słuchać, to ona ma wiele do powiedzenia. A jej słowa płynęły gładko i potoczyście. Zatem i jak tak dziś zrobię: usunę się i oddam głos Agnès.
Zapraszam na lekcję kina według Agnès (i zarazem najdłuższą moją notkę...)
Moje filmy rodzą się przez przypadek, nigdy ich nie planuję z dużym wyprzedzeniem. Często bodźcem do ich stworzenia jest coś wokół nas, co mi przeszkadza, co mnie boli. Tak było z filmem „Bez dachu i praw” oraz z dokumentem „Zbieracze i zbieraczka”. Zaczynam robić film, kiedy zrozumiem, co muszę opowiedzieć i jak. Tak powstali „Zbieracze” - gdy zobaczyłam odrzucone przez fabrykę ziemniaki w kształcie serca, zrozumiałam, jak chcę ukazać ten temat. Ziemniak w nieodpowiednim rozmiarze, za duży lub za mały, to odrzut, odpadek. Zrozumiałam, że tak samo formatuje się ludzi i w rezultacie całe społeczeństwo. Ci, którzy nie wchodzą w ściśle określone normy – to odpadki. A, dla ciekawostki, ziemniaki w kształcie serca, które zabrałam sobie na pamiątkę – wykiełkowały...
[„Bez dachu i praw” - to fikcja z 1985 roku, odtwarzający ostatni tydzień z życia kloszardki i włóczęgi, której zamarznięte ciało odnaleziono w rowie, na południu Francji. Agnès by stworzyć ten film, pracowała z prawdziwymi kloszardami, w prawdziwych squatach. Odnalazła również ludzi, którzy jako ostatni mieli kontakt ze zmarłą dziewczyną, by historia ta była jak najbardziej autentyczna. Film ten był jednym z jej największych sukcesów, także finansowych („To chyba wypadek przy pracy – śmieje się, mówiąc o nim), przyniósł jej Złotego Lwa i Cezara dla odwórczyni głównej roli Sandrine Bonnaire.
„Zbieracze i zbieraczka”- film dokumentalny z 2000 roku, zainspirowany widokiem, który bardzo poruszył Agnès – ludzi rzucających się na resztki wypadające z samochodu dostawczego. Taki jest też temat tego filmu – osoby żywiące się resztkami, zbierający to co została na polu po żniwach i winobraniu.]
Krótki metraż i dokument
Film krótkometrażowy, jest to forma traktowana zazwyczaj pogardliwie, najczęściej postrzegana jako przepustka do świata filmowców, która udowadnia, że reżyser coś potrafi. Ale dla mnie krótkie metraże były zawsze na równi z filmami, nakręciłam ich zresztą siedemnaście. Są po prostu tematy, które brzmią lepiej w tak krótkiej formie, podobnie jak pisarze czasem piszą długie powieści, innym razem eseje lub opowiadania.
Dokument natomiast to dla mnie prawdziwa szkoła skromności. Kręcąc „Zbieraczy i zbieraczkę” po raz pierwszy posłużyłam się małą cyfrową kamerą. Byłam więc niezależna, sama kręciłam, spotykając się z tymi wszystkimi ludźmi i rozmawiając z nimi. Są dwie techniki kręcenia filmu – obiektywna, według której pokazuje się rzeczywistość, taką jaka jest, nie komentuje się I moja – ja słucham uważnie, ale dogrywając potem dźwięk, dodaję swój własny komentarz. Rola słowa w filmie dokumentalnym jest według mnie bardzo ważna. Komentować uczyłam się na fotografii, opracowując komentarze do moich własnych zdjęć. Dzięki temu mogę zwrócić uwagę widza na jakiś ważny szczegół, który mógłby się mu wymknąć, wyraźniej zarysować jakąś sytuację. Robię to podczas montażu, a montaż to najdłuższy etap pracy nad filmem, który zresztą przynosi mi najwięcej radości. Wtedy właśnie w jakiś sposób również i ja tworzę filmowaną rzeczywistość.
Robienie dokumentu to też duża odpowiedzialność, szczególnie wobec ludzi, o których się mówi. W przypadku Zbieraczy, miałam niezwykłe szczęście wrócić do tego tematu dwa lata później. Czasami trudno było odnaleźć tych, o których opowiadałam, gdyż często byli to ludzie z marginesu. Największy problem był z dotarciem do pijaczki, która żyła na ulicy. Ale udało się i przeżyłam niesamowity moment, gdy usłyszałam: „Tak, u mnie wszystko świetnie. Zakochałam się! - Gratulację – odpowiedziałam - A czy to coś zmieniło w twoim życiu? - Tak, mniej piję. Z dwunastu litrów rosé dziennie zeszłam do dwóch!”. [Sala wybucha śmiechem] Wtedy zrozumiałam, jak inni są ci ludzie, w jakim innym świecie żyją.
Mówi się, że moje filmy mają swój własny styl. Może to dlatego, że w pewnym momencie zaczęłam w nich mówić – mój głos stał się rozpoznawalny (…) Inna sprawa, że od pewnego czasu ważniejsza od tematu, stała się dla mnie forma, sposób zrobienia filmu. Dlaczego? Świat jest przecież tak okrutny, że zaczęłam się trochę oddalać od rzeczywistości, nawet tworząc dokumenty.
[Prowadzący spotkanie Pascala Mérigeau dopowiedział, że przed Agnès Vardą istniało wyraźne rozróżnienie na fikcję i dokument i to właśnie Agnès w swoich filmach zaczęła ten podział zacierać.]
Pytanie, które mną zawsze kierowało, to czy filmy można robić tak, by odpowiadały i pasowały do czasów współczesnych? I znowu wracamy do formy. Jak ubrać rzeczywistość, jak o niej mówić? Jaki język filmowy znaleźć, by ją opisać? Wydaje mi się, że żyjemy w czasach kolażu, to właśnie kolaż najlepiej oddaje sposób, w jaki funkcjonujemy. Tak jak siadamy z pilotem przed telewizorem, skacząc po kanałach, tak samo też myślimy, nasze myśli zmieniają się raz po raz, jak w kalejdoskopie. Kolaż to po prostu artystyczny sposób na przedstawienie współczesności. Tak też tworzę swoje filmy.
Tworzenie filmu to proces, bardzo ważną rolę odgrywa w nim przypadek. Na ten proces składają się trzy elementy – chęć zrobienia filmu – jego projekt – i sam proces jego realizacji. To właśnie podczas ostatniego etapu dzieje się najwięcej. W trakcie kręcenia Zbieraczy zafascynowało mnie pole pięknej, czerwonej kapusty. Weszłam w jego sam środek, żeby zrobić ciekawe ujęcia. Potem zapomniałam wyłączyć kamery i kręciłam tę kapustę idąc, przed kamerą skierowaną na moje spodnie dyndała jej zaślepka. Gdy to potem zobaczyłam, najpierw chciałam usunąć te zdjęcia, ale potem znowu je dodawałam do filmu w trakcie montażu, bo dlaczego nie? Życie samo w sobie jest smutne i szare, dlaczego by nie wprowadzić jakiegoś zwariowanego elementu do filmu? Ludzie przecież tak dużo płacą za bilet do kina...
Inspiracje
Moje kino było kształtowane przez wszystko to, co czytałam i oglądałam. W szczególny sposób wpłynęły na mnie książki (zwłaszcza James Joyce), ale również malarstwo. Bardzo inspirowała mnie poezja, przede wszystkim Prévert. Innym moim ulubionym twórcą jest poeta surrealistyczny Robert Desnos. Jego „pisanie automatyczne” pozwalam sobie stosować w filmie. Po prostu pokazuję coś, co nie jest jednoznacznie związane z tematem, ale wydaje mi się w danym momencie zabawne lub ciekawe.
[I rzeczywiście. Warto polować na takie momenty, oglądając filmy Agnés. Tak jak na przykład jej dłoń w „Zbieraczach i zbieraczce” - wystawiona przez okno jadącego samochodu, „łapała” przejeżdżające obok ciężarówki... Zbieraczką jest oczywiście autorka filmu, która właśnie takie skrawki rzeczywistości zatrzymuje.]
Życie
Podczas wojny byłam bardzo beztroska. Mimo strachu mojej matki, mimo naszej ucieczki z Brukseli na południe Francji, mimo bombardowań. Tak naprawdę byliśmy odcięci od tych wszystkich strasznych informacji – nie było radia, ani telewizji. Nie wiedziałam nic o Holokauście, o tym, co działo się z Żydami. Natomiast gdy byłam już dorosła, miałam okazję doświadczyć czegoś wspaniałego – zrobić film dokumentalny o francuskich Sprawiedliwych. Wskazano mi bohaterów, o których miałam opowiadać, nagrodzonych właśnie orderami. Ale to, co bardziej mnie interesowało, to byli ci wszyscy anonimowi Sprawiedliwi, których nazwisk nikt nie znał i nie cytował. Chodząc po małych miasteczkach południa Francji, zebrałam kolekcję ich zdjęć i dołączyłam je do filmu. Dzięki temu i oni mają miejsce w mojej twórczości.
Pierwszy film
Był to dokument o rybakach – La Pointe Courte, kręcony w miasteczku Sète, gdzie mieszkałam, w 1955 roku. Było to dla mnie duże wyzwanie, nie skończyłam żadnej szkoły filmowej, byłam fotografem, znałam się jedynie na obrazie. Potraktowałam temat bardzo teatralnie - nie było tam perspektywy dźwiękowej. Ponieważ bardzo się stresowałam, zrobiłam najpierw bardzo szczegółowy scenorys, żeby wykluczyć wszystko, co przypadkowe i nieprzewidziane.
W kolejnych filmach zmieniłam zupełnie swoją metodę, zrobiłam miejsce w procesie tworzenia dla spontaniczności i przypadku. Od tej pory powtarzam – przypadek to mój najlepszy asystent.
[La Pointe Courte, 1955 – film ten zdobył Prix de l'Age d'Or w Brukseli i Grand Prix w Paryżu dla najbardziej awangardowego filmu. Opowiada o parze rybaków i był pierwszym dziełem studia Agnès: Ciné-Tamaris. Przez publiczność został przyjęty z dużym zdziwieniem. Jego budżet wynosił zaledwie jedną dziesiątą przeciętnego budżetu ówczesnego filmu. Agnès, zupełnie spoza branży, miała całkowitą kontrolę nad scenariuszem i realizacją. Jej obraz zainspirował twórców francuskiej Nowej Fali, uważany jest też za zwiastun tego ruchu.
Godzina w filmie odpowiada godzinie rzeczywistej – wszystko się toczy w tym samym czasie. Tak sobie to wymyśliłam, chciałam mówić o subiektywnym upływie czasu. To było bardzo trudne technicznie, ale takie ćwiczenie sobie zadałam. Nie opuszczaliśmy więc Cléo – zejście po schodach, przejście przez pokój, moment siadania na krześle... Wszystko to trwa tyle, ile w czasie rzeczywistym, w tym filmie nie ma żadnej elipsy czasowej. Chciałam również sfilmować prawdziwą topografię miasta – jazda taksówką przez ulicę Rivoli, trwa tyle ile trwa normalnie, bo to była faktyczna trasa, bez skrótów.
Byłam bardzo zadowolona z tego tematu i aktorki – Corinne Marchand, kobiety o uderzającej urodzie. To było idealne zestawienie młodość i piękno oraz lęk przed śmiercią. Oczywiście, stare kobiety też boją się śmierci [śmiech, śmieje się Agnès, śmieje się publiczność] ale to właśnie za pomocą piękna łatwiej przekazać ten temat.
Chciałam przedstawić jej przemianę, która następuje w połowie filmu. To właśnie wtedy Cléo, śpiewając piosenkę, której słowa przypominają jej o własnym strachu przed śmiercią, stwierdza, że jest wykorzystywana, zrzuca perukę, wychodzi ze studia sama, wreszcie zaczyna rozmawiać z ludźmi. Spektakl z połykaczem żab wziął się w filmie przez przypadek, ale stwierdziłam, że coś tak odrażającego będzie tu świetnie pasowało, by podkreślić jej stan psychiczny.
[Cléo de à 7, 1962 rok. Film opowiada historię piosenkarki Cléo, która czeka dwie godziny na wyniki badań, bojąc się, że umrze z powodu nowotworu. Cierpiąc z powodu obojętności najbliższych jej ludzi, wychodzi do innych ludzi, spaceruje po mieście i rozmawia z obcymi. Film został nominowany do Złotej Palmy.]
Chciałam opowiedzieć historię, która mnie zainteresowała, poruszyć temat ludzi określanych jako włóczędzy i wagabundzi, w sposób, który połączy fikcję z dokumentem.
Jeśli chodzi o główną bohaterkę, trudno ją zrozumieć. Mona wymyka się wszystkim, każdy widzi ją z innego punktu, w inny sposób. Tak naprawdę nie wiemy, skąd się wzięła, dlaczego wybrała taki styl życia. Film kręciliśmy w prawdziwych squatach, z prawdziwymi bezdomnymi. Co mi najbardziej zostało w pamięci – to smród. Zrozumiałam, że bariera zapachu jest większa i trudniejsza do przełamania niż jakiekolwiek inne bariery społeczne. Co ciekawe, ci ludzie tego smrodu nie odczuwają. Zrozumiałam wtedy, dlaczego często się mówi o ludziach: on jest biedny, ale czysty. Postanowiliśmy z ekipą jednak tę wewnętrzną blokadę przełamać, przyzwyczaić się do tego zapachu, bo to przecież byli sympatyczni i często fascynujący ludzie.
Natomiast aktorka odtwarzająca jej rolę – Sandrine spędziła dwa dni z bezdomną, żyjąc tak jak ona, by zrozumieć, jak to jest. Po tym doświadczeniu stwierdziła, że najgorszy był ten pusty czas, w którym nic się nie działo...
Chcieliśmy, żeby wszystko wyglądało jak najbardziej naturalnie – nie macie pojęcia ile pracy wymaga stworzenie naturalności. Sandrine miała trzy wersje tego samego kostiumu – każda musiała być bardziej zużyta.
Kariera
Bez dachu i praw - paradoksalnie był to jedyny mój film, który zwieńczony został prawdziwym sukcesem. To chyba jakiś błąd w mojej karierze. Zresztą ja zawsze przecież kręciłam filmy, a nie robiłam kariery.
Zarzucam sobie, że czasami bywam mało finezyjna, mam wrażenie, że w swoich filmach chcę być zbyt dydaktyczna. Dlatego też wplotłam w ten film historię o chorych platanach. Chciałam poruszyć ten temat, żeby ludzie wiedzieli, że platany są zagrożone i że mogą zniknąć z krajobrazu Francji. By ludzie zrozumieli, że trzeba je chronić. Podobnie z tematem pracy imigrantów – chciałam pokazać, że żyją za niewielkie pensje, w fatalnych warunkach mieszkaniowych.
Nie, nigdy nie jestem w pełni zadowolona z moich filmów, zawsze wydaje mi się, że mogłam powiedzieć coś lepiej. Kiedy zrobię następny film? Nie wiem, teraz tworzę sztukę w inny sposób, robię instalacje artystyczne i wystawy. Ale wkrótce na ekrany wejdzie najnowszy film mojego syna - Mathieu Dèmy, na który Was serdecznie zresztą serdecznie zapraszam!
***
Spotkanie odbyło się w Forum des Images, 5 kwietnia 2011. Spisała, przetłumaczyła i zredagowała czara
Brawo, dzięki. Oto notka co się zowie. Zaiste inspirujące i światowe, choć obok Agnes Vardy zdarzyło mi się siedzieć we Wrocławiu podczas seansu filmu Marty Meszaros ;)
Lapsus, dziękuję, choć to zasługa Agnès. ;) I nie mów mi o światowości, to Ty siedziałeś obok, a ja... na pierwszym zdjęciu widać mniej więcej gdzie. Ale słychać było dobrze, to najważniejsze.
No - powiedziała w moją stronę coś co brzmiało jak "bonżur", więc powtórzyłem to samo, ale o co chodziło nie wiem :(
dziękuję za tę notkę, bardzo interesująca lektura.
@lapsus
- najważniejsze, że skorzystałeś z zasady, że kiedy wejdziesz między wrony... to pierwszy punkt uprzejmości ;)
@3um
Dziękuję, przyjemność po mojej stronie ;)