Legenda się zatraca

Data:
Ocena recenzenta: 4/10

Czterej pancerni, 07 zgłoś się, Czarne chmury, Janosik, Kolumbowie... Jakby się tak zastanowić, to miniony okres był niezwykle płodny, jeśli chodzi o tworzenie rzeczy dobrych. Nawet nie tyle dobrych, lecz wręcz ikonicznych, co trudno przypisać naszym współczesnym serialom. Nic więc dziwnego, że ceniący te dzieła chcą przywrócić im dawną świetność.



Kim był Hans Kloss nie trzeba chyba przypominać. Stanisław Kolicki, czyli J-23, czyli podwójny agent Stawki większej niż życie umiejscowionej w czasie II Wojny Światowej. Serialowa wojna kończy się wraz z samą produkcją po zaledwie 18 odcinkach, a co się dzieje z Klossem? Stawka większa niż śmierć przenosi nas 30 lat po tych wydarzeniach, gdy zapomniany agent wraca w kontekście poszukiwań legendarnej Bursztynowej Komnaty. Na dwóch przestrzeniach czasowych zdominowanych przez Klossa starego (Mikulski) oraz młodego (Kot) rozgrywa się sensacyjny film zaopatrzony w wybuchu, kobiety, zagadkę i oczywiście spektakularny powrót symbolicznych postaci lat 60.

A teraz do rzeczy, bo rzeczywistość nie jest taka kolorowa.

Przeciętna fabuła o ograniczonych możliwościach, mogąca jednak sprostać przyzwoitym filmom akcji, przeleciała w filmie niczym seria z radzieckiego karabinu maszynowego. Bezpłciowa szopka sztampowych postaci przelewa się z lewa na prawo, wpadając z jednej strony ekranu, a wypadając z drugiej. Zmechanizowani aktorzy nawet nie grają, lecz po prostu zaszczycają ekran swoją plastikową obecnością. Choć to i tak spory sukces, bo tempo ich przemieszczania może być zbyt szybkie nawet jak na ceniącego prostotę i spektakularne wybuchy widza. Zwłaszcza, że efekty specjalne też są przeciętne. W obfitości spływają po hitlerowskim stole co rusz rozrzucając Niemców niczym figurki policjantów z GTA. Brakowało tylko, żeby finalna latarnia morska w momencie eksplozji odfrunęła na błękitnym obłoku, albo zaczęła tańczyć, bo do prawdy nie mam pojęcia, co zamierzała zrobić w swojej dziwnej animacji.

Swego czasu hitem internetu był tekst "będę grał w gre". Odnoszę wrażenie, że twórcy Klossa wzięli za bardzo do siebie podobne uzewnętrznienia i wyszli w stronę młodego widza aż tak na przeciw, że nie zorientowali się, gdy znowu go minęli. Pseudo holiłódzka papka, choć faktycznie momentami kolorowo (żeby nie powiedzieć bursztynowo) amerykańska przy tkliwych dialogach, swoim rozmachem nie przyciągnie nawet największych noobów, którym podrzędne gry komputerowe dostarczą nieporównywalnie więcej napięcia i emocji. W kinie mogą co najwyżej spoglądać na ekran z rosnącą frustracją zawieszoną gdzieś pomiędzy głupawym uśmieszkiem a zażenowaniem, kompletnie tracąc nerwy jeszcze przed końcem filmu.

Kloss jest pięknym wspomnieniem i serialem, do którego warto wracać. Co więcej, warto przypominać go kolejnym pokoleniom, zwłaszcza, że mamy go tylko w kilkunastu odcinkach. Jeśli jednak ma się to dziać w formie tak nachalnie naiwnej, żenująco naciąganej i niby-śmiesznej to wolę, żeby Klossa zostawić w spokoju raz na zawsze, a dzieciakom pozwolić zginąć w cybernetycznej przestrzeni.

Zwiastun: