Thriller z promocji

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Widok Dziędziela lejącego kogoś po mordzie na kinowym ekranie nikogo nie powinien już dziwić. Widok jego współtowarzyszy robiących dokładnie to samo też nie. Nawet absurd tego mordobicia dzięki Smarzowskiemu został nieco oswojony. Ale są sytuacje, w których spodziewający się wszystkiego widzowie osłupieją i znowu dadzą się wciągnąć w niedorzeczną grę. Przynajmniej po części.

Jak wiele kinowych inspiracji przynosi samo życie nie sposób policzyć. Jedni idą na wojnę, innych spotyka miłosna tragedia, a jeszcze innym wystarczy wyjść na ulicę, żeby kinowy spektakl rozegrał się na ich oczach. Do tych ostatnich należy właśnie Maciej Żak, twórca Supermarketu. Reżyser z niewielkim dorobkiem, poruszający się w obszarach Rozmów nocą, w końcu zrezygnował z łzawej komedyjki i poszedł po rozum do głowy do... supermarketu. A znalazł tam wydarzenia tak nieprawdopodobnie, że jedynie rzeczy naprawdę straszne mogły je zepsuć.

Supermarket, miejsce pełne wszystkiego a zarazem niczego, stoi otworem za każdym rogiem czekając na konsumpcyjne społeczeństwo. Miejsce doskonale nam znane, ze swoimi kasjerkami, ochroniarzami i głosem z megafonu. Znane również z filmów jako miejsce napadów, strzelanin czy ataków zmutowanych potworów. Ale to, co może okazać się najstraszniejsze wcale nie jest spektakularne, wręcz przeciwnie.
Ktoś coś ukradł, kogoś na tym przyłapano. Ile razy sami omyłkowo uruchamialiśmy alarm w bramkach za kasami? Nic więc dziwnego, że bez problemu wczuwamy się w sytuację Michała Wareckiego. Śpieszy się na sylwestra, a tu na parkingu rąbnęli mu akumulator z samochodu. Wyprowadzony z równowagi wchodzi do supermarketu w poszukiwaniu jakiegokolwiek innego. Niczego nie znajduje, zamiast tego w nerwach zjadana batona, a papier wsuwa do kieszeni. Nie zapłacił za niego, po prostu, zdenerwowany zapomniał, za co ochrona szybko ściąga go na zaplecze. Cała banalna sytuacja mogłaby skończyć się w najnormalniejszy sposób, szkoda przecież fatygi o 5 złotych, ale nie tym razem. Bo nagle zwykły supermarket przemieni się jakby w urząd bezpieczeństwa a niezrównoważeni ochroniarze w bezwzględnych esbeków, gotowych w jednej chwili bodaj zabić, byle wygrać z upartym klientem.

Szczerze mówiąc wciągnąłem się dosyć szybko. Ponury absurd w połączeniu z kompletnie nieadekwatną brutalnością wywołały we mnie skrajne emocje i sprawnie zbudowały przyzwoite napięcie. Wszystko dobrze się ze sobą klei. Również aktorzy trzymają poziom, o Dziędzielu nie wspominając, bo jest już niemal znakiem jakości dla filmów, w których występuje. Zafascynowany wlepiam oczy w ekran i czekam na więcej, które zwarto podane zapełniłyby doskonale niespełna półtorej godziny prania mózgu.

Ale nie mogło być zbyt pięknie.

Druga połowa filmu stanowi dokładne przeciwieństwo pierwszej. Zwarty główny wątek nagle rozjeżdża się na kilka równorzędnych kłócących się ze sobą historyjek. Zagęszczona atmosfera rozpływa się wraz z szopką pojawiających się i znikających postaci. Absurd zanika gdzieś po drodze zatarty nakładającymi się na siebie sytuacjami. Momentalnie zostajemy poinformowani o skomplikowanej relacji ojca z synem, jakiś mafijnych sktrukturach ochrony, szemranych interesach właściciela sklepu, przyjaciołach i miłostkach ochroniarza-klarnecisty. Rzeszę wyciągniętych od czapy wątków można by mnożyć. Każdy z nich sam niewątpliwie stanowi dobry materiał na kolejny film, ale chaotycznie wymieszany z innymi nie doprowadza do niczego. Całe napięcie się gubi, fabuła traci sens zastąpiona niedorzeczną mozaiką. Jako widz naprawdę jestem pod wrażeniem możliwości, jakie daje najzwyklejszy supermarket, ale nie muszę wiedzieć o nich wszystkich, bo najwidoczniej w końcówce twórcy zorientowali się, że mówili tylko o jednym i dowalili wszystkiego po trochu.

Nie zrozumcie mnie źle. To porządny film, trzymający w napięciu i poruszający się w fajnej przestrzeni. Ale im lepszy okazuje się na początku, tym gorszy na końcu. W jednej chwili pojawia się nadzieja, że mamy przed sobą świetnego twórcę potrafiącego zrobić coś z niczego, a za chwilę walimy się w czoło, bo jak zwykle się pomyliliśmy. I nawet, jeśli te wszystkie fabularne rozwiązania wcale nie są takie złe, to ja czuję złość. Bo na moich oczach świetny materiał wymknął się z rąk. I nawet, jeśli mogę stwierdzić, że w gruncie rzeczy to niezły film, to mam ochotę zobaczyć Dziędziela dzierżącego siekierę i ze ślepą furią szlachtującego te wszystkie pomysły, które z dobrego kina zrobiły supermarketową masową papkę.

Zwiastun: