Berlinale 2025: Ze śmiercią mu do twarzy
Po oscarowym Parasite Bong Joon-ho miał wiele do udowodnienia. Powrót do Korei przyniósł mu uznanie krytyków, ale czy potrafi przenieść tę samą energię do wysokobudżetowego kina? Mickey 17 pokazuje, że tak. Twórca Okji reżyserując film science fiction czuje się jak ryba w wodzie i dostarcza efektowne, sprawnie napisane i pełne humoru widowisko.
© 2025 Warner Bros. Entertainment Inc. All Rights Reserved
Praca Mickiego Barnesa (Robert Pattinson) polega na umieraniu. Za każdym razem, kiedy jego funkcje życiowe ustają drukowana jest jego dokładna fizyczna kopia. Transferowi podlegają również osobowość i wspomnienia. W momencie, w którym zaczyna się akcja filmu świadomość Mickiego zamieszkuje siedemnaste ciało. Większość poprzednich zginęła w wyniku eksperymentów przeprowadzanych w ramach misji kosmicznej. Przedstawiciel tego nietypowego zawodu jest częścią grupy, która ma zasiedlić lodową planetę Niflheim. Przewodniczy jej Kenneth Marshall (Mark Ruffalo), ekscentryczny polityk o totalitarnych ciągotach, niezmierzonym parciu na szkło i powiązaniach z kościołem o szemranej reputacji. Większość załogi to jego wyznawcy, ale poza Mickim znalazło się tam też kilka osób, które uciekają przed życiem na Ziemi. Na statku znajduje się jednak tylko jeden straceniec, którego przeznaczeniem jest ciągłe umieranie. Robi to dla dobra reszty, która ma zasiedlić nową planetę.
Bong Joon-ho bardzo poważnie traktuje etyczne wyzwanie, jakim jest świadomość żyjąca w kolejnych ciałach. Mickey wciąż odczuwa strach przed śmiercią, jest też poddawany ostracyzmowi ze względu na swoją nienormalność. Jego kolejne wcielenia nieco różnią się od siebie, wskazując na niedoskonałości transferu. Z drugiej strony to wszystko zostało podszyte humorem. Zespół naukowców, do których tak naprawdę należy skazaniec niekiedy bawi się nim, jak dzieci w piaskownicy, mając królika doświadczalnego, którego można bez przerwy drukować na nowo. Podobnie rzecz ma się z politycznym wymiarem kosmicznej wyprawy. Ten religijny faszyzm animowany przez medialnego błazna jest wyjątkowo niebezpieczny. Poza Ziemią przestają obowiązywać normalne prawa, a zaczynają działać reguły korporacji, która jest właścicielem statku i kolonii. Jednocześnie to totalitaryzm operetkowy, a Kenneth Marshall jest po prostu Trumpem o innym kolorze włosów. Tak go odgrywa Mark Ruffalo, co w tym momencie nadaje obrazowi dodatkowego smaku, jednak długoterminowo może być ciężarem. W końcu prezydenci Stanów Zjednoczonych, miejmy nadzieję, się zmieniają, a filmy zostają na dużo dłużej. Na pewno jednak nie sposób ignorować alegorycznego wymiaru Mickiego 17, to ostrzeżenie przed oligarchicznym systemem opartym na sojuszu polityki i biznesu inwestującego w innowacje. Przed systemem, który nie będzie wahał się ani przed nieetycznymi zachowaniami, ani przed skrupulatnym wyliczaniem kalorii każdemu, kto nie jest na szczycie społecznej piramidy.
Jeżeli myśleć o pozycji nauki w tym filmie, to jest to właściwie wizja optymistyczna. Badania nie pozwoliły na uniknięcie katastrofy klimatycznej, nie umożliwiły też przeprowadzenia reform społecznych, które by czyniły Ziemię bardziej przyjazną do życia. Pozwalają jednak bardzo szybko rozwiązywać wiele problemów. Podróż na inną planetę w cztery lata czy błyskawiczne wytworzenie szczepionki na pozaziemskie wirusy - to zadania, z którymi zespół badawczy sobie doskonale radzi. Ma to oczywiście swoja cenę w postaci śmierci Mickiego, ale ona zwykle jest zwykle po coś. Nie ma tu nierozwiązywalnych kwestii, barier nie do przebycia, inżynieryjnych ślepych zaułków.
Poza nauką i polityką ważny jest również wymiar intertekstualny. Bong Joon-ho cytuje samego siebie, pokryta śniegiem planeta musi przywodzić na myśl Snowpiercera, żona kapitalistycznego tyrana jest fanatyczką sosów, w czym odbija się Okja. Mruga też okiem w kierunku kina artystycznego, monolog o tym, że kobiety powinny rodzić dzieci kierowany jest w kierunku Kai granej przez Anamarię Vartolomei, która wcześniej wystąpiła w naturalistycznym obrazie o przerywaniu ciąży, czyli we Zdarzyło się. Reżyser Zagadki zbrodni oddaje też hołd Hayao Miyazakiemu i jego Nausice z Doliny Wiatru, projekt rodzimych mieszkańców Niflheimu zaskakująco przypomina ten z klasycznej animacji, która dała podwaliny pod studio Ghibli.Te wszystkie odniesienia to jednak tylko przyprawy, które wzbogacają główne danie. Mickey 17 nigdy nie staje się zlepkiem cytatów, to autonomiczna historia, która broni się sama. Bong Joon-ho prowadzi tu masterclass z prowadzenia narracji. To film znakomicie zrytmizowany, ani przez moment się niedłużący. Z bardzo dobrze poprowadzonymi aktorami, tu szczególne uznanie należy się Robertowi Pattinsonowi, który dołożył kolejną intrygującą pozycję do swojego już i tak bogatego portfolio. Technicznie to film znakomicie zrealizowany, bez wielkich artystowskich ambicji, ale skupiony na opowiadaniu. Właśnie w tym tkwi siła Mickiego 17, to opowieść, rozrywkowa i emocjonująca, ale też błyskotliwa i skrząca się inteligencją. Seans obowiązkowy dla wszystkich, którzy stracili wiarę w wysokobudżetowe produkcje.