Droga

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Ameryka po raz kolejny przemienia swoich buntowników w celuloid, filmy o hippisach już się przejadły, a estetyka propagowana przez dzieci kwiaty przestała być modna. W erze vintage szału odkurza się kultową powieść dzisiejszych dziadków (przynajmniej w Stanach Zjednoczonych), czyli W drodze Jacka Kerouca.

Jack Kerouc to pisarz-skandalista, zaś jego opus magnum, na podstawie którego powstał pokazywany na festiwalach w Cannes i Sundance obraz jest powieścią autobiograficzną, przedstawiającą jego podróże po Ameryce Północnej wraz z przyjaciółmi. Przez karty książki i ekran kinowy przewija się plejada gwiazd kultury alternatywnej lat 50, jednak na życzenie wydawcy autor zmienił nazwiska bohaterów na fikcyjne. Z tego powodu zamiast Kerouca jest Sal Paradise, Alan Ginsberg (nie tak dawno przypomniany w Skowycie) to Carlo Marx, zaś pod pseudonimem Old Bull Lee kryje się William S. Burroughs.

Bohaterowie "W drodze" piją, zażywają narkotyki, uprawiają seks i, co najważniejsze, podróżują. "Tną koszty" kradnąc i jadą dalej w imię absolutnej wolności. Takie libertyńskie podejście do życia dzisiaj też może, raczej nie szokować, ale nieco uwierać. Widać to w tym, że do kin trafiły dwie wersje, pełna i ocenzurowana. W Polsce można oglądać tę pierwszą, ale w kraju gdzie osadzona została akcja powieści dystrybuowana jest druga. Mam ambiwalentne uczucia co do tego, którą bym wolał. Nawet "momenty" nie są w stanie ukryć tego, że to film strasznie długi, umiarkowanie nudny, bez myśli przewodniej i z klimatem tak ulotnym, że niemal nieobecnym.

O tym, że Salles nie sprostał tematowi świadczy fakt, iż najwięcej emocji wzbudziły jego wybory obsadowe, a szczególnie Kirsten Stewart znana z serii Zmierzch. Wciąż nie można o niej powiedzieć, iż błyszczy na ekranie. Nie sposób nie docenić starań i próby wyłamania się z grania serii hollywoodzkich pustaków, ale samo wykonanie jest co najwyżej poprawne. Garrettowi Hedlundowi (Sam Flynn z TRON: Dziedzictwo) zabrakło magnetyzmu jaki miała mieć jego postać, więc musimy na słowo wierzyć w to, iż jest na tyle fascynujący by rzucić wszystko i ruszyć w drogę. Natomiast znany ze znakomitego występu w Control Sam Riley poradził sobie nienajgorzej, ale grany przez niego Sal Paradise pełni funkcję pryzmatu, przez który widzimy wydarzenia i postaci. Sam pozostaje bezbarwny, mało wyrazisty. Na drugim planie wyróżniają się gwiazdy Kirsten Dunst i Viggo Mortensen, jednak to tylko rodzynki w cieście, które nie są w stanie go uratować gdy podstawowe składniki nie są najlepszej jakości.

Film reżysera "Dzienników motocyklowych" ogląda się jak obiekt muzealny. Drobiazgowo starano się odtworzyć realia, aktorów ubrano w odpowiednie kostiumy i wsadzając do samochodu z epoki kazano odtworzyć wędrówkę Kerouca i spółki. Trudno jednoznacznie wybrać jeden element, który przesądził o tym, że zamiast spójnej wizji Ameryki przełomu lat 40 i 50 widz otrzymuje kinowy skansen, pełen prawdziwych, niegdyś używanych przedmiotów, jednak już nikomu nie potrzebnych. Najłatwiej przychodzi stwierdzenie, iż "W drodze" nie trafiło w swój czas. Dla sporej części publiczności czasy bitników są obce, nawet pod względem kulturowym, a przecież by w pełni poczuć film Waltera Sallesa trzeba sporo wiary. Wiary w to, że jest się przeciw komu buntować, nawet bez powodu, wiary w wolność jako najwyższą wartość, wiary w intelekt i inteligencję w znaczeniu grupy społecznej. "W drodze" to spojrzenie w przeszłość, ale na co komu przeszłość skoro nie filtruje się jej przez teraźniejszość?

Zwiastun:

dooooooobre, inheracil - doooooobre. gdyby jeszcze istniał Filmradar w wersji dotychczasowej - zażądałabym tego artykułu! ;)

Dodaj komentarz