W drogę!
A potem tańczyliśmy zdobyło serca światowej publiczności i uczyniło z Levana Akina reżysera, na którego kolejny film czeka się z niecierpliwością. Po pięciu latach powrócił z Crossing, obrazem znów sięgającym po temat nieheteronormatywnych tożsamości. Tym razem jednak proponuje produkcję bardziej wyciszoną, mniej spektakularną, mimo że operującą motywami typowymi dla mainstreamowego kina drogi.
Lia wyrusza w podróż, żeby odnaleźć swoją siostrzenicę Teklę. Robi to na prośbę swojej zmarłej siostry, która chce w ten sposób naprawić błąd, jakim było odrzucenie własnego transpłciowego dziecka. Towarzyszy jej nastoletni Achim, który znał Teklę i wie, że wyjechała do Stambułu. Turecka metropolia nie przyjmuje ich z otwartymi ramionami, szybko orientują się, że szukają igły w stogu siana. Dlatego zwracają się do Evrim, prawniczki działającej na rzecz osób transpłciowych. Nawet jej pomoc może nie wystarczyć w odnalezieniu kogoś, kto bardzo chce się ukryć.
Trójka głównych bohaterów prezentuje odmienne tożsamości i postawy wobec świata, jednak dla europejskiego odbiorcy chyba najciekawsza będzie inna postać, jest nią Stambuł. Ta gigantyczna metropolia to nie tylko dla Turków, ale i mieszkańców Gruzji prawdziwe wielkie miasto. Miejsce, w którym można być innym, gdzie da się zgubić, zerwać więzi i urodzić na nowo. Z jednej strony wyzwalające, ale też mające mroczną stronę. Stambułowi pokazywanemu przez Akina bliżej do döblinowskiego Berlina, niż do turystycznej destynacji dla Europejczyków. Reżyser pokazuje szereg problemów społecznych od pracy seksualnej z przymusu przez sytuację dzieci ulicy po transfobię. Stara się jednak nie oceniać i w jego filmie można zobaczyć wszystko, ale nie panikę moralną. Akinowi bardzo zależy na tym, aby nie uczynić ze swojej produkcji filmu społecznej grozy. To kino słodko-gorzkie operujące rozwiązaniami wziętymi z amerykańskich feel good movies. Z jednej strony to świetna decyzja, ponieważ widzowie nie są przygnieceni przez kolejne nieszczęścia, z drugiej brak tu właśnie tego poczucia ciężkości, które przydałoby się do lepszego utożsamienia z główną bohaterką.
Crossing w sposób dość oczywisty zbudowane zostało na kontraście wobec A potem tańczyliśmy. W tamtym filmie dramat bohaterów wynikał z nadobecności więzi. Na drodze relacji pary głównych bohaterów stała tradycja, rodzina, normy społeczne i religijne. Tekla uciekając z kraju przerwała te wszystkie nici. Jej ciotka próbuje nie tylko odnaleźć siostrzenicę, ale też utkać nową sieć dla swojej rodziny. Tym razem taką, która będzie bardziej sprawiedliwa, oparta w większym stopniu na miłości, a nie na uprzedzeniach i wykluczeniu. Dla kobiety po siedemdziesiątce nie jest to łatwe, ale też nie niemożliwe, o czym świadczy jej coraz bardziej partnerska relacja z nastolatkiem, który jej towarzyszy. Nie oznacza to, że Crossing proponuje jakąś utopię. To właściwie film jeszcze smutniejszy niż A potem tańczyliśmy, ponieważ pokazuje przerażającą niemożność ewolucji relacji, która pozwoliłaby osobom transpłciowym znaleźć miejsce w społeczeństwie bez konieczności wyjścia poza jego nawias. Tytuł filmu Akina odnosi się do przekraczania granic, jednak wcześniej muszą być one ustanowione. Dlatego to wciąż film o opozycjach, które mając dużo odwagi i determinacji można próbować przełamać, jednak jedynie na poziomie jednostkowym, a nie społecznym.