Film ze starej epoki, ale Tom Hardy daje radę

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Jak wiadomo, wytwórnia Sony jakiś czas temu pożyczyła Spider-Mana, swoją najbardziej znaną postać, do filmów Disneya. Jednak włodarze postanowili wykorzystać fakt, że posiadają prawa do kilku innych komiksowych bohaterów i właśnie ich wykorzystać filmowo. Pierwszy wybór padł na Venoma, jednego z najbardziej rozpoznawalnych stworów z kart komiksów.

Tworzenie filmu z wrogiem Spider-Mana bez niego oczywiście wiąże się z dużym ryzykiem finansowym. Jak postanowiono zwiększyć szansę przyciągnięcia widzów? Znaną obsadą. W roli głównej pojawia się Tom Hardy, obecnie jeden z topowych aktorów Hollywood, a partnerują mu: czterokrotnie nominowana do Oscarów Michelle Williams oraz coraz bardziej popularny Riz Ahmed.

I może od oceny obsady najlepiej zacząć tę recenzję. Tom Hardy jako Eddie Brock dostał w tym filmie mnóstwo do zagrania: sceny zwątpienie, sceny komediowe, sceny szaleństwa, sceny superbohaterskiej odwagi i trzeba przyznać, że to największy plus filmu. Na tyle na ile scenariusz dawał mu się wykazać to aktor robił swoje najlepiej jak mógł, swoją charyzmą na pewno nadrabiał inne braki tego film. Michelle Williams wypadła dosyć dobrze, ale akurat dla niej scenariusz nie był aż tak łaskawy: dostała do zagrania kilka prostych emocji, co jest niemałym marnotrawstwem przy jej talencie. Riz Ahmed (co w filmie czuć od początku, więc to nie jest spoiler) dostał do zagrania złoczyńcę, takiego typowego dla ekranizacji komiksów z początku lat 2000 i dostosował swoją grę dokładnie pod taką rolę. Raczej szybko zapomnimy kogo grał i jak grał.

Można było się spodziewać, że obsada będzie plusem, a jak wypadł scenariusz? Już nie tak dobrze. Dzieje się dużo, ale większa część historii to kalka filmów superbohaterskich sprzed kilkunastu lat (sprzed epoki marvelowego uniwersum), w których postacie były pisane bardzo jednowymiarowo, a zawiłości fabularne dało się wytłumaczyć maksymalnie w dwóch zdaniach. O czym jest ta historia? Wielka korporacja próbuje wykorzystać istoty z kosmosu do własnych niecnych planów. Główny bohater chce im przeszkodzić, a przy okazji zostaje połączony z jednym z kosmitów. Jeżeli pamiętacie "Spider-Mana" od Raimiego, "Ghost Ridera" czy "Fantastyczną czwórkę" to przez cały film bardzo mało Was zaskoczy - poza jedną rzeczą.

Nie wiem na ile dodano to dopiero w montażu czy dokręcanych scenach, ale w filmie o straszliwym Venomie pojawia się zadziwiająco dużo motywów komediowych. Wynikają one przede wszystkim z relacji głównego bohatera z noszonym w sobie kosmitą. Sceny te bywają zabawne i czasami faktycznie zaskakujące. Gorzej, że takie motywy są mało spójne z dużą powagą reszty filmu i mogą wybijać widza podczas seansu. Czy są jakieś niezamierzenie śmieszne głupoty w scenariuszu? Oczywiście jest ich kilka, ale na szczęście nie zdominowały filmu.

Jeżeli chodzi o wykonanie efektów specjalnych to ciężko się do czegoś przyczepić. Dostajemy sporo sztucznego CGI, ale ogólnie wszystko dobrze się prezentuje na ekranie - bardzo obawiałem się o Venoma i innych kosmitów, ale w samym filmie nie są aż tak plastikowi jak można było się obawiać po zapowiedziach. No dobra, jest jeden rodzaj efektu, który mnie bardzo raził: gdy głowa Venoma wystaje na szyi z ciała Toma Hardy'ego to ciężko się na to patrzyło.

Podsumowując, "Venom" został dobrze zagrany, w filmie się wiele dzieje, ale wszystko to jest bardzo sztampowe i nie ma w sobie niczego co zapamiętamy na dłużej niż kilka dni. Z drugiej strony, jeżeli ktoś nie ma dużych wymagań od filmów superbohaterskich i zależy mu tylko na scenach akcji to spokojnie może się wybrać do kina i powinien wyjść zadowolony. A jak dodatkowo jest fanem Toma Hardy'ego to będzie zadowolony jeszcze bardziej.

Ocena: naciągane 6/10 (ale lepiej nie idź jak w ogóle nie lubisz tego gatunku)

Zwiastun: