Odzyskany koncert Arethy Franklin, czyli zaskakujące święto muzyki
Widz idący do kina jedynie z wiedzą, że „zaraz zobaczę dokument o Arecie Franklin” będzie podwójnie zaskoczony już na wstępie: po pierwsze dowie się, że trafił na film Sidneya Pollacka z 1972 roku; po drugie nie jest to typowy film dokumentalny o gwieździe muzyki, a bardziej zapis koncertu w dosyć filmowym stylu. Znany reżyser filmowy (późniejszy zdobywca Oscara za film „Pożegnanie z Afryką”) został zaangażowany właśnie po to by zadbać o odpowiednią dynamikę całego nagrania. Jednak z przyczyn technicznych, film nie mógł pojawić się na ekranach te prawie pięćdziesiąt lat temu. Na szczęście (dzięki nowym technologiom) wreszcie możemy zobaczyć zapis pierwszego koncertu gospel w wykonaniu Arethy Franklin.
Zacznijmy od obioru „Amazing Grace” jako filmu. Miejscem akcji jest kościół Baptystów w Los Angeles. Mamy dwóch bohaterów pierwszoplanowych – słynną Arethę Franklin oraz aranżera Jamesa Clevelanda - którzy pomiędzy siebie podzielili odpowiedzialność za „bawienie” widowni. Korzystają przy tym z różnych narzędzi: Aretha Franklin oczywiście przez większość filmu śpiewa, a pan Cleveland za to przyjmuje rolę konferansjera, który ubarwia przerwy między kolejnymi utworami. Efektem tego uzupełniania się jest dobra dynamika filmu: wzniosła muzyka gospel miesza się z humorem i brawurą. Przez to nie ma zupełnie miejsca na nudę, a trochę się tego obawiałem po początkowej informacji, że będę oglądał koncert. Mamy też bohaterów drugiego planu – ojca Arethy Franklin, pozostałych muzyków uczestniczących w koncercie, chór – oraz trzeba wspomnieć również o kościelnej widowni, która poprzez żywe reakcje na muzykę Franklin również przyczynia się do wytworzenia odpowiedniego klimatu w filmie.
Jak to wszystko wygląda od strony technicznej? Na pewno nie da się przegapić, że wykorzystano mnóstwo kamer podczas kręcenia. Oglądamy montaż wielu różnych ujęć – z bliska, z daleka, z publiczności, z perspektywy chóru; nawet prawie spod pianina, na którym gra Aretha Franklin – wymieszanie tego wszystkiego też pozytywnie wpływa na odbiór filmu. Widzimy, że wszyscy żyją koncertem, żywiołowo reagują na kolejne utwory – mamy do czynienia z atmosferą czegoś niezwykłego. A teraz kluczowy aspekt, czyli dźwięk. Jeżeli nie przypadną Wam do gustu dowcipne przerywniki pana Clevelanda, nie przekona Was atmosfera koncertu, to jedna rzecz na pewno sprawi, że będziecie żałować, że ten film trwa tylko półtorej godziny: głos Arethy Franklin. Jakość nagrań prezentowana w filmie robi piorunujące wrażenie, zwłaszcza w momentach gdy cichnie wszystko inne, a głos Arethy Franklin jest najgłośniejszy. Podsumowując, „Amazing Grace: Aretha Franklin” broni się jako film.
Jednak ocena nie powinna w tym przypadku zamykać się jedynie w sferze filmowej. Bo tak naprawdę mamy tutaj do czynienia z niezwykłym wydarzeniem kulturalnym. Jesteśmy na sali kinowej, ale czujemy się osobami będącymi tam na miejscu, w kościele. Niesamowicie czysty głos Arethy Franklin oraz wniosła atmosfera jej koncertu dosłownie przenikają przez ekran i wzbudzają w widzach większą ekscytację niż zwykle towarzyszy nam w kinie. Przez większość pokazu czułem, że gdyby nie powaga miejsca – wspomnianej sali kinowej, w której jednak trzeba zachować spokój – to spora część ludzi po prostu by wstała i czynnie uczestniczyła w koncercie oklaskami albo nawet tańcami. W skrócie: koncertu Arethy Franklin w tym filmie się nie ogląda, a przeżywa. Dla fanów muzyki – pozycja obowiązkowa. Pozostałych widzów omawiany film też może miło zaskoczyć.